Nie ma to jak obrotny ojciec – pisaliśmy kiedyś w sprawie młodego Patryka Kubickiego, który dziwnym trafem zawsze trafiał do klubów, gdzie pracował Kubicki senior. Temat odświeżaliśmy często, bo na liście z cyklu „zabiorę brata na koniec świata” znalazł się Znicz, Dolcan, ŁKS i rosyjski Sybir. Przez moment wydawało nam się, że to nr 1 piłkarskiego nepotyzmu, ale potem trafiliśmy na nich: Adreę i Filippo Mancini. Obaj młodzi, obaj z doświadczeniem w wielkich klubach, obaj wyjątkowo nieutalentowani. Rzadko zdarza się, żeby wielki piłkarz (Roberto Mancini) tak ochoczo ciągnął synów za uszy, a ci zamiast dać z siebie 200 procent, wolą wrzucanie wakacyjnych fotek na Twitterze i kopanie po czołach w coraz dziwniejszych miejscach.
To jakaś patologia – dwójka piłkarskich niedorajd wraz z ojcem trafia do Interu Mediolan, następnie ląduje w Manchesterze City, a na koniec wraz z dymisją seniora – zwija bagaż i próbuje dalej
Andrea – Inter, Bologna, Manchester City, wypożyczenie do Oldham i Fano, w końcu Real Valladolid B i Budapest Honved, gdzie przez cały sezon sześć razy podniósł się z ławki. Poza tym cały czas „on the bench”, jak głosi niezawodny transfermarkt. Chłopak gra na pozycji napastnika, ale jego konta bramkowe w profesjonalnej piłce to wciąż ZERO.
Filippo – Inter, Virtus Entella, Manchester City. Prawoskrzydłowy i oczywiście bramek w profesjonalnej piłce też ZERO. W angielskich mediach zaistniał raz, gdy zrobił klasycznego Teveza i odmówił wyjścia na boisko w meczu rezerw.
Ależ wstydu przez te wszystkie lata musiał się najeść głowa rodziny, Roberto. Brązowy medalista mistrzostw świata, dwukrotny mistrz Włoch, o sukcesach trenerskich nie wspominając. Gdy raz przyjechał do Budapesztu obejrzeć syna, ten tradycyjnie przesiedział spotkanie na ławce. Jeśli za jakiś czas zobaczymy go w Galatasaray Stambuł, do tematu wrócimy. Wtedy to już w ogóle będzie odlot.