Halo, czy jest na sali lekarz? Jeśli tak, to zapraszamy w trybie pilnym do Płocka, gdzie piłkarze robią sami sobie krzywdę w takim tempie, że zaraz dojdzie do prawdziwej tragedii. Pierwsze symptomy pojawiły się już tydzień temu, gdy Wisła nie potrafiła dobić beznadziejnie spisującego się Górnika. Dziś z kolei aktorzy widowiska urządzili sobie konkurs – kto odwali coś głupszego?
No i kandydatur do wygranej jest przynajmniej kilka…
a) Giorgi Merebaszwili, który wyleciał z boiska po drugiej żółtej kartce za symulkę,
b) Nico Varela, który miał osiem godzin na schowanie ręki, lecz wolał tego nie robić i spowodował karnego,
c) trójka piłkarzy, która dostała żółte kartki za dyskusje (nagroda zbiorowa),
d) Dominik Furman, który robił wszystko, by dostać za dyskusję drugą żółtą (sędzia nie docenił starań),
e) Dariusz Dźwigała, który trzymał na ławce swojego najlepszego piłkarza (Stilicia) przez cały mecz.
Naprawdę boimy się o to, co w Płocku stanie się za tydzień, bo tempo postępowania choroby jest nadzwyczajnie szybkie. Niestety to nie jedyne schorzenie, na które cierpieli dziś piłkarze jednej i drugiej drużyny. Chcielibyśmy napisać, że tym drugim jest zapomnienie jak się gra w piłkę, ale patrzymy na przykład na takiego Petraka i mamy poważne wątpliwości, czy on grać w piłkę w ogóle kiedykolwiek umiał. Gość zalicza kolejny słaby mecz – naprawdę dalibyśmy dużo by zobaczyć, jak Gino Lettieri w merytoryczny sposób próbuje uzasadnić przydatność tego piłkarza dla drużyny.
Dziś miał to szczęście, że beznadziejna była także cała reszta. Możdżeń wykonywał nerwowe ruchy w środku pola, Gardawski miał problem z każdym aspektem rzemiosła piłkarskiego, Arveladze okazał się tak spektakularnym wzmocnieniem z ławki, że sił starczyło mu tylko na 40 minut i musiał zejść z boiska. Po drugiej stronie słabiutki był Ricardinho, Warcholak sprawiał wrażenie, jakby swoją stroną chciał przepuścić wszystkich (na jego szczęście mało kto próbował), żaden z piłkarzy ofensywnych tak naprawdę nie funkcjonował jak należy. Aż prosiło się, by Dźwigała posłał do boju Stilicia – uznał jednak, że bardziej przyda się na ławce. Dziwne to.
Korona objęła prowadzenie po ręce Vareli, o której już wspominaliśmy. Piłka leciała naprawdę bardzo długo i Urugwajczyk miał wieki czasu, by zrobić z ręką cokolwiek. Wolał trzymać ją jednak przed sobą i narazić kolegów na stratę bramki, choć omal mu się upiekło – sędzia Szczech wrócił do tej sytuacji na powtórce wideo dobre kilkadziesiąt sekund później. Kolejny gol to kolejny dowód bezradności Wisły – Kosakiewicz posłał piłkę w pole karne na pałę wolejem. Prawdopodobnie strzelał, ale wyszło z tego podanie do Jukicia, który tylko dostawił nogę. Korona – na co wskazuje przebieg meczu – wygrała pewnie, choć najlepszą puentą tego wyrobu meczopodobnego jest bramka Wisły w ostatniej minucie meczu. Uryga nabił Łasickiego, ten przypadkowo nabił Calo, ten jakoś tę piłkę przyjął (oczywiście także przypadkowo) i znalazł się sam na sam.
Gdy myślicie sobie o haśle „piątek 18:00”, przed oczami staje wam najprawdziwszy paździerz bez jakiejkolwiek piłkarskiej jakości, za to z mnóstwem gagów i pomyłek. Dokładnie takie było starcie Wisły z Koroną. Obie drużyny ścierały się jednak najmocniej z własnymi ułomnościami. Korona miała ich dziś trochę mniej.
[event_results 511261]
Fot. FotoPyK