Legia jedzie na Słowację, męczy niemiłosiernie bułę, więc osoba odpowiedzialna za zmiany – bo znów trudno powiedzieć, że trener – zdejmuje w przerwie Radovicia, gdyż ten się nadaje do wszystkiego, tylko nie do tego meczu. A jeszcze 45 minut wcześniej ten sam Radović wyprowadzał kolegów na boisko jako kapitan. Wyobrażacie sobie podobną sytuację w poważnym klubie: kapitana schodzącego z okrętu jako pierwszego zatopionego? Kapitana nędznego i niepotrzebnego? Przecież to on, kapitan, powinien być liderem, ciągnąć resztę za sobą, tymczasem u Wojskowych opaskę nosi ktoś wręcz najsłabszy. Jak w tej Legii ma być dobrze i wreszcie, jak ma być dobrze z Radoviciem?
Jeśli piłkarza na tej pozycji można i trzeba rozliczać z liczb, to niestety, ale Serb jedyne konkrety proponuje w postaci teatralnych zachowań. On umie zagrać tak, by wielu myślało, że jest kozakiem, tyle że kiedyś ta gra wiązała się bezpośrednio z boiskiem, a teraz ma z nim już niewiele wspólnego. Rado stanie przed kamerą i powie parę cierpkich słów, bo publika lubi, gdy piłkarze nie uciekają słownie w banały. Rado po fatalnym występie, ale skutecznie wykonanym karnym, podbiegnie do Malarza i go przytuli, ponieważ publika lubi też takie wzruszające gesty.
Jasne, show w futbolu bywa fajne, ale to show Radovicia jest już piekielnie naciągane, rekwizyty się rozpadają, scenografia próchnieje, kamery szwankują. Widać, że koniec nadciąga, choć producent chciałby jeszcze widownie oszukiwać, ale coraz więcej widzów wie, że to pic. Że ten Radović kiedyś dużo znaczył, a teraz tylko chciałby dużo znaczyć. Dlatego staje przed kamerą i wręcz krytykuje innych – a przecież lepszych od siebie — gdyż tylko to mu zostało. Szuka miejsca, gdzie mógłby jeszcze błyszczeć, ponieważ tak też jest skonstruowany człowiek, nie może się czasem pogodzić z końcem, z tym że musi odejść w cień.
A czas zapieprza, futbol się rozwija, Radović się zwija i na boisku dużej roli już nie odegra. Kiedyś ją odgrywał i tego nikt mu nie zabierze, bo rzeczywiście, na kartach historii Legii parę ładnych akapitów zapisał. Jednak teraz Serb gra słabo i gra tylko dlatego, bo trafiał na słabych Jozaka i Klafuricia. Ci pewnie liczyli, że Radović wykorzystując resztki wpływów w szatni, pozwoli im trochę zapanować nad drużyną, nie chcieli, by Serb kręcił nosem, więc dawali mu mniej lub bardziej sensowne minuty. Dwóch wyszło na tym źle, trzeci, sam Radović, też złego końca jest bliski.
Oczywiście za te wszystkie ładne lata przyzwoite pożegnanie Radoviciowi się należy, natomiast też nie przesadzajmy. Wielu widzi w nim wręcz legendę Legii, a chciałem nieśmiało przypomnieć, że ta legenda najpierw zostawiła wszystko – w tym bardzo ważny dwumecz z Ajaksem – i poleciała za kasą do Chin, potem kopała w Słowenii i Serbii. Jak to się ma do Michała Kucharczyka, który z pewnością też mógłby spróbować czegoś innego, na Cyprze czy w Turcji, ale Warszawy opuścić najwyraźniej nie chce? Śmiejemy się z niego, bo jest toporny, w swej grze często prymitywny, nie ma pojęcia o robieniu show, ale według mnie Legia znaczy więcej dla niego, niż dla Radovicia. I on dla niej zresztą też, co udowadnia raz po raz, strzelając cholernie ważne bramki.
Jednak jeśli Radović naprawdę kocha Legię, nie powinien jej osłabiać. Powinien wyjechać. Ja też wróciłem do Warszawy, pobiegałem chwilę z brzuszkiem, ale zaraz zawinąłem na Cypr. Miro, po co oszukiwać siebie i klub? Czy kochasz Legię – nie wiem, siebie – na pewno. A przecież w miłości nie ma miejsca na oszustwo. Toteż nie oszukuj chociaż siebie, twoje show się skończyło.