Każdej drużynie przytrafia się prędzej czy później kryzys. Największym dominatorom, Barcelonom, Bayernom, wszystkim bez wyjątku. Nawet amerykański Dream Team z olimpiady w 1992, mający w składzie Jordana, Birda, Magica Johhsona, Stocktona, Pippena i inne legendy, a będący definicyjnym przykładem niedoścignionej dla konkurencji ekipy, przegrywał w pewnym momencie finału z Chorwacją. Dlatego rzecz rozbija się o skalę kryzysu, a nie o jego występowanie. Czy będzie to wpadnięcie w dołek polegające na mniej przekonujących zwycięstwach, czy też kończące się rekordową passą porażek. To drugie jest właśnie udziałem Wisły. Wisły, która w formie z 2014 roku grałaby o środek tabeli, pałętała się gdzieś tuż przed największymi ligowymi miernotami.
Co przypomnijmy, przepowiadano jej przed sezonem, analizując stan kadry „Białej Gwiazdy”.
A potem, po tym całym kraczeniu, po sceptycznych wypowiedziach samych zawodników (choćby Głowackiego), przyszła wspaniała runda. Po której wielu wierzyło, że Wisła jest kandydatem do mistrzostwa – oczywiście nie głównym, ale jednak. I tylko Smuda po kolejnych zwycięstwach na lewo i prawo tonował emocje. Prędzej przyznałby się chyba, że Wisła walczy o utrzymanie, niż o mistrzostwo. Z perspektywy wcale mu się nie dziwię, najwyraźniej już wtedy widział, że jesienne sukcesy budowane były na fundamentach ze słomy. Nie tylko niestabilnych, ale i łatwopalnych – jedna iskra i pozamiatane. Nagle nie będzie silnej drużyny.
Jesienią przy Reymonta zbiegło się do nieprawdopodobnie wiele szczęśliwych przypadków. Nagłych eksplozji formy ze strony skreślonych zawodników. Ł»yciowych rund wcześniej ligowych anonimów. Względnego braku kontuzji, do tego powrotów z piłkarskiej drugiej strony rzeki. Garguła przypomniał sobie jak grać w piłkę na naprawdę wysokim poziomie, choć nie robił tego kilka lat. Przełomowa runda Chrapka, dawniej w najlepszym wypadku postrzeganego jako przeciętniaka. Powracający z zagranicznych katastrof wojaży Brożek miał być chimeryczny i wypalony, tymczasem strzelał regularnie jak za najlepszych lat. Głowacki nie miał poważnych kontuzji, kolejna sytuacja rodem z Archiwum X. Miśkiewicz okazał się jednym z lepszych bramkarzy ligi, choć wielu było ekspertów, którzy przekonywali, że facet ma więcej szczęścia – ewentualnie instynktu – niż czystych umiejętności. Guerrier notował mecze, w których kiwał rywali na lewo i prawo, a facet przyszedł przecież z ligi, w której płaci się za grę pomarańczami. Odnalazł się dobrze na lewej stronie Bunoza, w porządku wyglądał Piotrek Brożek. Obrona grała pewnie, problemów kadrowych raczej nie było. Wszystko układało się pięknie.
Za pięknie, zdecydowanie za pięknie, by sen mógł trwać długo. Zbyt wiele szczęśliwych zbiegów okoliczności, to musiało się skończyć. A sytuacja kadrowa Wisły wyglądała tak, że wystarczyło by JEDEN z powyżej wymienionych elementów, które tak znakomicie zgrały się jesienią, przestał funkcjonować, a już musiały zacząć się poważne problemy.
Najoczywistszy przykład: przestaje strzelać jak na zawołanie Brożek i Wisła gra bez napastnika. A przecież Paweł słynie z formy ala – dziś zagram świetnie, jutro nie zrobię sztycha. To chimeryczny zawodnik i koniec. Jak Wisła mogła dopuścić do sytuacji, w której jest uzależniona od zawodnika, niezłego, owszem, ale mającego ogromne wahania formy? I za niego nie będąca w stanie wpuścić NIKOGO poza trzecioligowcami? W 1. lidze znajdziemy dłuższe ławki pod względem ataku. To nie takie trudne, wystarczy mieć dwóch zawodników, a nie jednego i żółtodziobów, juniorów.
Znacząca wypowiedź Smudy dla „Wyborczej” z zeszłego tygodnia: – Gdybyśmy mieli Brożka w formie z jesieni, tobyście gadali, „ale jest drużynka”. Ale nie mam innego napastnika. Co prawda byliśmy w Portugalii z dyrektorem sportowym i znaleźliśmy superkandydatów do Wisły, ale najpierw trzeba mieć pieniądze, by można myśleć o wzmocnieniach.
Smuda wprost przyznaje więc, że jego zespół jest kompletnie zależny od Pawła. A to taki typ zawodnika, któremu trzeba podrzucić na plecy ze dwóch głodnych gry młodych wilków, co by miał motywacji dużo na każdym meczu, na każdym treningu. Szewczyk i Klarić niestety równie dobrze co w kolejce do składu mogliby stać w kolejce po autograf Brożka. Fragment o superkandydatach z Portugalii będzie dodatkową solą na rany fanów Wisły.
Za tę sytuację nie odpowiada PB, nie odpowiada Smuda, za tę sytuację odpowiada klub, zimowe okienko transferowe zostało koncertowo spartaczone. Wisła zrobiła jesienią wynik ponad stan, może nawet: mocno ponad stan. Chłopaki wyrobili sobie dobrą pozycję przed wiosną. Przy takiej a nie innej formie rozgrywek, rundzie finałowej – wszystko mogło się zdarzyć. Ale trzeba było przestać polegać w ogromnym stopniu na szczęściu, liczeniu na wielką formę wypalonych graczy, a wziąć sprawy we własne ręce.
Czyli być przygotowanym na różne scenariusze, a nie tylko na jeden, hurraoptymistyczny, a więc Brożek znowu pakuje gola za golem, Głowacki bez kontuzji, et cetera.
Wisła zimą sprowadziła Stilicia i Dudkę, dwa jak na nasze realia bardzo głośne nazwiska. To zawodnicy od razu do pierwszego składu, to marki. Problem w tym, że obaj przyszli na pozycje, gdzie „Biała Gwiazda” miała względny spokój. Stilić to dziesiątka, a Dudka, owszem, grywa czasem w obronie, ale nie ukrywa, że najlepiej czuje się na defensywnym pomocniku. Smuda sam ostatnio przyznał, że woli nie wystawiać Dudki na stoperze, nawet przy tych wszystkich kontuzjach, bo Darek… źle się tam czuje.
Jasne, nie czarujmy się, nie uważam, żeby Wisła miała nie wiadomo jak mocny środek pomocy, który nie wymagał wzmocnień. Tak, wymagał. Ale były po prostu jeszcze pilniejsze potrzeby, te z kategorii palących. Ktokolwiek do rywalizacji z Brożkiem, ktokolwiek, bo teraz sytuacja jest patologiczna, nie ma nikogo. W razie kontuzji Brożka Wisła atakuje ludźmi, których nie obawiałby się LZS Piotrówka. Zresztą Brożek jest w takiej formie, że gracze LZS-u i przed nim nie trzęśliby kolanami. Bo w jakiej formie jest Paweł? Paweł jest w formie do zmiany. Ale nie ma na kogo, więc męczy trybuny swoją obecnością. Na obronie wypada taki Głowacki – a przecież niestety jest bardzo podatny na kontuzje – i robi się dramat. Boki pomocy, czyli Guerrier i Sarki, to komedia. A ci goście przecież grali w prawie wszystkich meczach Wisły w tym sezonie. To dopiero intrygujący fakt. Sarki powinien być na liście transferowej, a nie na liście najbardziej niezbędnych drużynie graczy.
Dudka i Stilić to nie są złe zakupy. Ale inne pozycje były priorytetowe, a teraz, między innymi przez takie a nie inne transfery, Wisła nie ma kim grać. W obronie za chwilę Smuda sam będzie musiał wpisać siebie do składu. W ataku trzeba liczyć na odbudowę Brożka, czyli – w gruncie rzeczy – na cud.
Każdą drużynę prędzej czy później spotyka kryzys. Jego skala jest zależna od tego jak bardzo jesteś na ten kryzys przygotowany. Wisła była przygotowana według zasady – o, jakoś to będzie! O, może się uda! To niepoważne.
Może Brożek, skrajnie chimeryczny zawodnik, po trzydziestce, powtórzy rundę życia. Choć zwykle nie potrafi powtórzyć formy z tygodnia na tydzień. Może Głowacki kolejną rundę skończy bez kontuzji, w wieku 35. lat, po milionie urazów. Może Garguła, mający kilka miesięcy dobrej gry przez ostatnie lata, znowu będzie potrafił powrócić w wielkim stylu zza drugiej strony rzeki. Może Chrapek znowu eksploduje z formą. Może nie będzie prawie żadnych kontuzji, może problemy kartkowe nie będą się nawarstawiać. Może Guerrier i Sarki będą grali przyzwoicie, pożytecznie, a nie głupio. Może któryś z młodych się wybije, będzie większa rywalizacja w składzie.
Tak, wystarczyło, żeby wszystkie powyższe czynniki się spełniły, a Wisła grałaby wiosną pewnie nieźle. Kabaret, a nie długofalowe planowanie.
Cud zdarzył się jesienią. Trzeba było go wykorzystać, na jego gruncie przygotować się pod wiosnę, w której żadne cuda, żadne zbiegi okoliczności, nie byłyby potrzebne. By Wisła była mocna, a więc i w trudnej sytuacji potrafiła górować nad rywalem.
By nie była zależna od sytuacji losowych.
By nie była ich niewolnikiem.
Teraz Wisła jest niewolnikiem formy Brożka, niewolnikiem żółtych kartek, jednego urazu, niewolnikiem stawiania na Sarkiego i Guerriera.
Bez względu na to jak bardzo nie trawisz ich gry, jak bardzo nie zgadzasz się ze Smudą – nikogo nie przekonasz, że to oni są autorami takiego stanu rzeczy.
LESZEK MILEWSKI
Fot.FotoPyK