9 listopada 1989 roku rozpoczęło się burzenie muru berlińskiego, którego symbolicznym finałem było zjednoczenie Niemiec niecały rok później. Ponowne połączenie zwaśnionych stron – wschodniej i zachodniej – stało się faktem 3. października 1990 roku, po 41 latach Niemiecka Republika Demokratyczna przestała istnieć. Sytuacja polityczna nie pozostała bez wpływu na środowisko sportowe, w tym oczywiście piłkarskie. Reprezentacja NRD została wessana w struktury RFN, kończąc trwający cztery dekady podział. A jak wyglądał futbol w dobie NRD? Przypominał nieco historię Dawida i Goliata.
RFN była gigantem na skalę światową, z powodzeniem walczyła zarówno na płaszczyźnie klubowej, jak i reprezentacyjnej. Sukcesów Bayernu bądź wiekopomnych wyczynów Beckenbauera, Maiera, Muellera czy Breitnera nie trzeba nikomu przypominać, to przecież kanon XX-wiecznego futbolu. Ich wschodni sąsiedzi byli typowymi „braćmi mniejszymi” – uboższymi pod względem strukturalno-jakościowym, egzystującymi zarazem jako propagandowa tuba Związku Radzieckiego. Dość powiedzieć, że po zjednoczeniu kraju zaledwie dwóch reprezentantów NRD znalazło stałe miejsce w nowo powstałej drużynie narodowej – byli to genialny stoper Mathias Sammer oraz lis pola karnego Ulf Kirsten.
NRD, należąca do typowych demoludów nasłuchujących ze strachem wieści z Moskwy, specjalizowała się za to w olimpiadach. Kadra piłkarska z powodzeniem walczyła na tych – wtedy jeszcze – amatorskich turniejach, będących na zmianę bojkotowanymi przez Raz państwa zachodnie, raz państwa bloku socjalistycznego. NRD swoje futbolowe sukcesy zawdzięcza w największej mierze dwóm trenerom, Węgrowi i Niemcowi. Pierwszy z nich, przedstawiciel madziarskiej myśli szkoleniowej Karoly Sos, wywalczył z drużyną Niemiec wschodnich brązowy medal w 1964 roku na IO w Tokio. Było to jednak dopiero preludium do dalszych sukcesów. Prawdziwą olimpijską symfonię piłkarze NRD zagrali pod batutą Georga Buschnera. Ten były zawodnik DDR-Oberligi oraz kadry Niemiec wschodnich okazał się o wiele lepszym trenerem aniżeli zawodnikiem. Prowadzona przez niego reprezentacja regularnie zdobywała medale na olimpiadach, „przynosząc chwałę komunistycznym ideałom”.
Buschner objął zespół w 1970 roku, a już dwa lata później świętował swój pierwszy znaczący sukces, czyli trzecie miejsce na niesławnej olimpiadzie w Monachium, do której doszło do zabójstwa izraelskich sportowców. 1976 rok przyniósł złoty medal w Montrealu, a rywalami pokonanymi w walce o wieńce laurowe okazali się Polacy prowadzeni przez Kazimierza Górskiego. Przypomnijmy – wtedy srebrny medal w piłce nożnej na IO traktowano jako porażkę, dziś przyjęlibyśmy ten rezultat z pocałowaniem ręki. Kadra NRD nie zwalniała tempa, cztery lata później sięgnęła po srebro w przyjaznej Niemcom wschodnim Moskwie. Po drodze, w 1974 roku, Buschner wraz ze swoją ekipą jedyny raz w historii kraju zdołał zakwalifikować się na mistrzostwa świata, które odbywały się w… RFN. Doszło na nich do jednego z dwóch najważniejszych meczów historii NRD-owskiego futbolu.
Ł»eby było ciekawiej, los skojarzył ze sobą w jednej grupie gospodarzy, piłkarzy RFN, z sąsiadami zza „żelaznej kurtyny”, czyli oczywiście NRD. Napięcie sięgało zenitu, a w obu połówkach podzielonego kraju aż wrzało od emocji. Towarzyszyły temu oczywiście podteksty polityczno-ideologiczne, walka wschód – zachód, demokracja – komunizm. 22 czerwca 1974 roku doszło do bratobójczej walki, a areną zmagań był Hamburg. 60 tysięcy 350 widzów było świadkami zażartego meczu, w którym faworyt mógł być tylko jeden. Hegemon futbolu i dodatkowo gospodarz, RFN, miał łatwo rozprawić się z piłkarskim kopciuszkiem, ale dla piłkarzy Georga Buschnera był to więcej niż zwykły mecz.
Podopieczni tego świetnego trenera sprawili jedną z największych sensacji w historii mundialów, wygrywając 1:0, przy niesamowitej konsternacji licznie zgromadzonej w Hamburgu publiczności. Jedynego gola w spotkaniu zdobyła w 77. minucie legenda Magdeburga Juergen Sparwasser, powodując grobową ciszę na Volksparkstadion. Maier, Schoen i spółka nie dowierzali własnym oczom, długo nie mogąc dojść do siebie po meczu. Było to jedyne w historii spotkanie rozegrane pomiędzy reprezentacjami Niemiec wschodnich oraz zachodnich.
Piłkarze NRD radzili sobie na turnieju u zachodnich sąsiadów nadspodziewanie dobrze, awansując do II rundy. Później nie było już jednak tak różowo – w następnej fazie ugrali zaledwie jeden jedyny punkt przeciwko Argentynie, ale ogólnie pozostawili po sobie świetne wrażenie, nie ustępując nikomu i walcząc jak równy z równym przeciwko tuzom światowej piłki. Wygrane 1:0 spotkanie z reprezentacją RFN było monumentalne, ale rok wcześniej doszło także do arcyciekawego meczu – a raczej dwumeczu – tym razem na niwie klubowej. W ćwierćfinale Pucharu Europy spotkały się oto bowiem zespoły wielkiego Bayernu Monachium oraz Dynama Drezno – drugiego po Berliner FC Dynamo najbardziej utytułowanego klubu w historii Niemiec wschodnich. Trenerem Dynama był znakomity szkoleniowiec Walter Frizch, a wśród graczy byli m.in. kapitan Frank Ganzera czy ojciec wspomnianego wcześniej Mathiasa Sammera, Klaus.
Bayern – podobnie jak dzisiaj – rządził wtedy wzdłuż i wszerz futbolową mapą Europy, a w jego barwach występowali wszyscy najwięksi – Mueller, Beckenbauer, Schwarzenbeck, Hoeness, Breitner… Dowodził nimi prawdziwy napoleon taktyki Udo Lattek – trener, który zawsze potrafił znaleźć odpowiednie panaceum na grę rywali. W pierwszym meczu okazało się jednak, że nie będzie to bułka z masłem dla piłkarzy z Monachium – wygrali oni u siebie jedynie 4:3, wynik dwumeczu był zatem sprawą wciąż otwartą. Powiedzieć, że pojedynek dwóch klubów był sprawą polityczną, to nic nie powiedzieć. Propaganda obecna była wszędzie, w powietrzu czuć było napięcie, strach, ale i ogromne emocje.
Rewanż odbył się 7 listopada 1973 roku na stadionie im. świetnego lekkoatlety Rudolfa Harbiga, który zginął w czasie II wojny światowej pod Olchowcem w wyniku walk na froncie wschodnim. Mecz miał być oczywiście manifestacją komunistycznych ideałów oraz wielkim zwycięstwem NRD, ale Bayern to zawsze Bayern i niebezpiecznie dzielić skórę na monachijskim niedźwiedziu. Spotkanie zakończyło się wynikiem 3:3, awansowali zatem „Bawarczycy”. Nie zmienia to faktu, że piłkarze z Drezna grali bardzo dobrze, nie pękając przed silniejszymi oraz bardziej znanymi rywalami. Samemu spotkaniu towarzyszyło wiele kontrowersji, jak strach piłkarzy Bayernu przed nocowaniem w NRD czy nieustanne kontrole kibiców na tle politycznym przez wszechobecnych funkcjonariuszy Stasi, czyli wschodnioniemieckie KGB. Inwigilacja osiągnęła wtedy poziom absurdu.
Tak jak piłkarze Bayernu szybko przyjechali, tak pędem uciekli z ziemi wschodniej z powrotem do domu. Piłka nożna w NRD nigdy nie osiągnęła niebotycznego poziomu jak u sąsiadów, wynikało to m.in. ze słabości DDR-Oberligi. Wzorem innych komunistycznych rozgrywek, podzielona była ona na strefy wpływów oraz sympatie różnych resortów i organów, jak wspomniane wyżej niesławne Stasi. Najlepsi gracze mogli występować jedynie w określonych klubach, pomieszanie się sportu oraz polityki było codziennością. Nie liczyło się dobro zawodników, idei samego sportu, ale interesy partii i rządu.
1989 rok przyniósł przełom w postaci zburzenia muru berlińskiego, pękały nie tylko fizyczne ściany, ale przede wszystkim te w mentalności Niemców, podzielonych przez dekady żelazną kurtyną. Ludzie zaczęli masowo uciekać na zachodnią stronę kraju, a rok później, 3 października, Helmut Kohl potwierdził przyłączenie Niemiec wschodnich do zachodnich, co kosztowało Niemcy Zachodnie – bagatela – „jedynie” 2 biliony euro. DDR-Oberliga przeszła do historii, kadra narodowa NRD została włączona w struktury RFN-u. Po NRD-owskim futbolu została jedynie garstka wspomnień, takie jak 60 tysięcy milczących kibiców na stadionie w Hamburgu, obserwujących kibiców z NRD, szalejących po strzelonym golu przez Juergena Sparwassera.
KUBA MACHOWINA