Legia po swojemu napisała w Lubinie definicję „meczu bez historii” . Boleśnie sprała całkowicie bezradne Zagłębie i niejako przy okazji zademonstrowała, w jaki sposób należy dograć mecz, w którym jeszcze w pierwszej połowie prowadzi się dwiema bramkami, a przeciwnik dostaje czerwoną kartkę. To istotne o tyle, że stosunkowo niedawno – miesiąc temu – legioniści w analogicznej sytuacji skompromitowali się remisując z Wisłą. Oczywiście, można i nawet trzeba wypomnieć mistrzom Polski straconego gola, który zdarzyć się nie powinien, natomiast faktem jest, że strzał Przybeckiego był jedynym celnym po stronie gospodarzy…
Z odpowiedzią na najczęściej zadawane przedmeczowe pytanie o to, który zespół poradzi sobie lepiej bez wykartkowanych liderów ofensywnych formacji – Radovicia i Piecha, wyrwał się Rymaniak. Obrońca Zagłębia dał pretekst sędziemu, próbując powstrzymać Ł»yrę, po czym zarobił czerwoną kartkę. Czy faulował – każdy będzie miał gotową odpowiedź w zależności od miasta, w którym mieszka, a przeczucie każe nam twierdzić, że raczej nie będą zgodni kibice z Warszawy i Poznania. Podkreślmy jednak: jeśli Rynkiewicz sięgnął po gwizdek, czerwień musiał pokazać z automatu. W przypadku, gdyby Miedziowi od tej decyzji postanowili się odwołać, dajemy im niewielkie szanse, co więcej, domagamy się dodatkowej kary dla Rymaniaka. Chamstwo trzeba tępić, a chamów piętnować. Zachowanie wicekapitana lubinian, takie na styku naruszenia nietykalności sędziego, trzeba nazwać wprost: to skandal.
O tym, że Legia nie zawsze radzi sobie mając przewagę liczebną, już zdążyliśmy napomknąć. Zerknęliśmy do statystyk – w sumie strzelili wtedy pięć goli, a stracili aż trzy. I co z tego, że legioniści napukali setki podań trzy kilometry przed bramką Rodicia, skoro ani trochę nie zdobywała w ten sposób terenu? Wprawdzie obronią się wynikiem, natomiast ich poczynania najlepiej określić mianem minimum przyzwoitości. Zrobili, co musieli, przywieźli z wyjazdu trzy punkty, aczkolwiek elementów artystycznych nie uświadczyliśmy. Od czasu do czasu błysnąć próbował Duda, ale z reguły była to sztuka dla sztuki, lub – jak stwierdziliby co bardziej krewcy recenzenci – pajacowanie. Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy natomiast kolejne więcej niż udane występy Vrdoljaka i Ł»yry, którego wybraliśmy MVP.
Tak, Ł»yro z wiosny to bardziej Girondins niż Ł»yrardowianka. A Saganowski? Pewnie dalej się rozgrzewa, jak niegdyś Garguła.
Na osobny akapit zasłużył – chyba nikt nie ma złudzeń – Mr Free Kick, jak śmiało można nazwać Pinto. O ile Portugalczyk jest póki co jedynie beneficjentem urazu Jodłowca i wyłącznie z tego względu drugi raz z rzędu znalazł się w wyjściowej jedenastce, to kiedy ustawia sobie piłkę i nosi się z zamiarem strzału, należy wstrzymać oddech. Kolejne już kapitalne trafienie. Ciężko orzec, czy Rodić miał jakiekolwiek szanse na skuteczną interwencję, lecz na pewno on sam nie dowie się tego robiąc przyczajonego „Przyrosia”. Oglądają to kibice, pan ma bronić, panie bramkarzu…
Zaliczył Pinto parę niewymuszonych strat, głównie wynikających z nieprecyzyjnych podań, ale naprawdę łatwo o wniosek, że właśnie ten mecz ułożył się pod niego. Miał więcej miejsca, stworzono mu warunki do „gry na tempomacie”, czyli regulatora i jednocześnie organizatora ataku pozycyjnego. W ciągu kilku minionych dni przewijał się w mediach temat jego ewentualnego odejścia, a starcie z Zagłębiem urosło do miana meczu ostatniej szansy. Jeżeli rzeczywiście było coś na rzeczy, to zasadny jest już czas przeszły. Taki gość się po prostu przydaje i lepiej mieć go u siebie. Sześć goli w przypadku środkowego pomocnika, który do szesnastki rywala podbiega rzadko, brzmi godnie. Nie przyzwoicie, godnie.
A Zagłębie? Oj, tak sobie. Do Lubina podobno pofatygowali się przedstawiciele klubów holenderskich, aby bliżej przyjrzeć się Widanowowi. Jeżeli chodziło o przedstawicieli klubów nocnych, wrócą oczarowani, bo w konkursie na najoryginalniejsze uczesanie (?) Bułgar nie miał sobie równych, rzutem na taśmę dystansując nawet Koseckiego. Ośmiu obcokrajowców w pierwszym składzie przegrało z siedmioma po stronie przeciwnika, a w związku z nieplanowanym zwycięstwem Podbeskidzia na Wiśle, po ostatniej kolejce sezonu zasadniczego znaleźli się w strefie spadkowej. Polecą z ligi? Coraz łatwiej w to uwierzyć…

Fot. FotoPyK