Piłkarze Lechii idealnie wpisali się w dzisiejszy krajobraz walki o czołową ósemkę. Skoro wszyscy inni zainteresowani w łeb (Górnik, Cracovia, Jagiellonia ostatecznie wyciągnęła remis…), to i podopieczni Ricardo Moniza – nie inaczej. Nieważne, że Śląsk nie wygrał ani jednego z pięciu ostatnich spotkań, a na własnym boisku to wręcz od października minionego roku. Inna rzecz, że gdańszczanie przez większość czasu i tak byli we względnie komfortowej sytuacji, bo nawet gdy Śląsk objął prowadzenie, dzięki lepszemu bilansowi bezpośrednich meczów wciąż wyprzedzali Cracovię. Ta zresztą straciła później bramkę, więc strach o ósemkę dotyczył już tylko kilku ostatnich minut, kiedy do gry znów weszła Jagiellonia.
Ale wracając do samego meczu we Wrocławiu…
Dużo mówiło się w ostatnich dniach o tym, że nowy trener wniósł do szatni Lechii sporo entuzjazmu. Ok, może to i prawda, ale jeśli tak, to dziś też w tej szatni został i ani na moment nie wylał się na boisko. Niech nikogo nie mylą statystyki – Lechia w tak ważnym dla układu tabeli meczu miała dosłownie dwie okazje do strzelenia gola. Pierwszą – w ósmej minucie gry, kiedy po dobrej wrzutce Grzelczaka w czoło kopnął się Frankowski – a właściwie czołem próbował uderzać piłkę, którą chyba łatwiej byłoby skierować w odpowiednie miejsce nogą. Drugą – dopiero w końcówce, gdy Pietrowski tuż przed bramką Kelemena miał piłkę na lewej nodze… No i na tym, że miał się skończyło.
Śląsk nie zagrał bynajmniej wielkiego meczu, co ma zresztą odzwierciedlenie w załączonych przez nas notach. Długimi fragmentami (np. przez całą pierwszą połowę) obie drużyny grały do bólu statycznie i pasywnie. Komentujący ten mecz w Polsacie Sport Extra błyskotliwie próbował zauważyć, że na stojąco jeszcze nikt meczu nie wygrał, ale tak po prawdzie to Śląskowi do zdobycia trzech punktów wiele ruchu nie było trzeba. Po przerwie wrocławianie byli stroną znacznie lepszą, Lechia nie miała absolutnie nic do powiedzenia w defensywie, ale o trzech punktach przesądził stały fragment i jego trzy składowe…
a) dobra (jedna z dwóch czy trzech) wrzutka wracającego do składu Mili
b) precyzyjne uderzenie głową niezawodnego Paixao (16. gol w sezonie)
c) postawa Mateusza Bąka, który ani nie został na linii, ani nie wyszedł do piłki.
Z efektu końcowego zadowoleni mogą być i jedni, i drudzy. Śląsk zwycięstwem zakończył rundę zasadniczą, Lechia obroniła ósemkę. Choć dziś najchętniej przyznalibyśmy jej nie zero, a ujemne punkty.

Fot. FotoPyK