„Becks” słynie z perfekcji. Podczas jego kariery zawodniczej nigdy nie widzieliśmy na nim dodatkowego kilograma lub choćby jednego krzywo odstającego włoska na głowie. Otwarcie przyznaje się do nerwicy na punkcie porządku i doskonałości. Kiedyś nawet wyznał, iż czuje się źle, jeśli przedmioty w jego otoczeniu leżą krzywo. Legendarne są także jego perypetie z doborem garderoby. Wiadomo – David dożywotnio będzie ikoną mody, a jak sam twierdzi, zasypiając wieczorem już wie, co włoży na siebie następnego dnia. Patrząc na całe jego życie oraz karierę nie mamy wątpliwości, że jego klub w MLS odniesie sukces. W końcu „Becks” to Midas, ale trochę współczujemy jego przyszłym współpracownikom, którzy zapewne nie będą mogli pozwolić sobie na zbyt wiele przejawów słabości.
Mieszkańcy South Beach już zacierają ręce.
Można się spierać, czy David za czasów Galaxy przywrócił w Ameryce boom na soccera porównywalny z tym z lat 70-tych, ale dyskusji nie podlega co innego – facet zna się na robieniu biznesu jak mało kto. Całe jego dotychczasowe życie to jeden wielki sportowo-marketingowy sukces, który z prostego syna fryzjerki dodatkowo mówiącego cockneyem uczynił ikonę futbolu, mody, a teraz wziętego biznesmena. Abstrahując już od tego, czy David wielkim piłkarzem był czy nie, udało mu się z własnego nazwiska uczynić globalną markę. Nieprzypadkowy jest także dobór samego miasta. Miami zamieszkiwane jest w dużej mierze przez ludzi o pochodzeniu latynoskim, którym w większości blisko przecież do piłki nożnej, popularnej w ich rodzimych krajach. Tutaj jest mały haczyk, ale o tym później. W Miami mamy już drużynę aktualnych mistrzów NBA – Heat, na czele z najlepszym koszykarzem globu LeBronem Jamesem. Od wielu lat miasto to jest coraz bardziej popularne, a od czasów Jamesa & co. coraz chętniej patrzą na nie także gwiazdy popkultury.
Czy Beckham postawił jednak na właściwego konia? Oczywiście jakieś ryzyko zawsze istnieje, ponieważ Anglik porywa się na wyzwanie, któremu już kiedyś nie podołali inni. Optymiści widzą w projekcie szansę na dalszy rozwój miasta, miejsca pracy itp., ale sceptycy dostrzegają jeden mankament – Miami tak naprawdę nie jest miastem sportu. Spytacie jak to, skoro np. tacy Heat są mistrzami NBA, a także naturalnym faworytem w walce o następne trofea? Popatrzmy na inne zawodowe kluby w tym mieście. Najpopularniejszym sportem w USA jest oczywiście amerykański futbol, ale klub NFL Miami Dolphins zajmuje 20 miejsce na 32 ekipy, jeśli chodzi o frekwencję na trybunach. Jeszcze gorzej jest w świecie baseballu, gdzie Florida Marlins zajmują przedostatnią pozycję na 30 klubów. Jeśli chodzi o NBA, przed erą LeBrona zespół zajmował pod względem średniej widzów na trybunach miejsce w środku stawki, ale obecnie to ścisły top. Co do futbolu w wersji klasycznej, to Miami miało już swoje dwa zespoły: Toros w latach 70-tych oraz Fusion pod koniec lat 90-tych. Oba projekty nie przyjęły się na dłuższą metę. Eksperci zdają sobie sprawę, iż Latynosi kochają futbol, ale minusem tych przewidywań jest to, że piłkę kochają wszyscy Latynosi oprócz Kubańczyków. A tych w Miami jest sporo. Paradoksalnie, jednym z najpopularniejszych sportów w tym komunistycznym kraju był i nadal jest… baseball. Panaceum na wszystko ma okazać się Beckham.
Anglik wyrobił sobie już niezłą markę w USA, jest rozpoznawalny i zapraszany do najróżniejszych programów. Reklamy bielizny Armaniego czy obecnie H&M z wizerunkiem Davida zdobiły lub zdobią wiele billboardów w USA, a „Becks” pojawiał się w znanych talk shows, m. in. u niezwykle popularnej Elen Degeneres. David skończył karierę w maju ubiegłego roku, ale nie spoczął na laurach. Niedawno grupa inwestorów pod przywództwem Anglika przedstawiła plan nowego stadionu na 25 tysięcy widzów. Stadion ma znajdować się w porcie w Miami, tuż nad samą wodą. Oddajmy głos Beckhamowi: „Kiedy ludzie myślą o Miami, od razu padają skojarzenia z wodą (…) Na razie wszystko jest pozytywne, ale na pewno będą jakieś problemy. Potrzebujemy wsparcia”. Arena ma stanąć niedaleko hali koszykarzy Heat, a sam obiekt ma stać w otoczeniu luksusowych hoteli, sklepów i biurowców. David widzi w tym szansę powodzenia projektu, ponieważ idea wykracza poza sport i da szansę pracy wielu ludziom zaangażowanym w budowę obiektów itp. To znów otwiera furtkę na pewne udogodnienia od władz hrabstwa Miami-Dade. Beckham zapewnia jednak, że cały projekt finansowany będzie w stu procentach z prywatnej kieszeni inwestorów, ale oczywistym jest, że przydałoby się wsparcie lokalnych władz. W końcu sukces przedsięwzięcia leży w interesie wszystkich. Jeśli projekt wypali, stadion będzie niesamowity i to nie tylko w kontekście aren piłkarskich.
Póki co trwają negocjacje. Teren interesujący „Becksa” jest używany przez Royal Carribean Cruises, a inwestorom zależy zwłaszcza na dostępie do portu. John Alschuer, doradca Davida widzi całą sprawę następująco: „To ma sens tylko wtedy, jeśli uzyskamy dostęp do portu. W przeciwnym razie, nie będzie nas tam i poszukamy czegoś innego”. Ma to logiczne wytłumaczenie w problemach logistycznych – mecze będą rozgrywane późnymi wieczorami i dostęp do portu będzie niezbędny. Mimo wielu obaw, większość ekspertów widzi w tym wszystkim dużą szansę powodzenia, a gwarantem ma być właśnie globalna marka „Beckham”. David ma wszystko zaplanowane, a o jego dalekowzroczności niech świadczy fakt, iż jednym z decydujących aspektów podpisania przez niego kontraktu z Galaxy w 2007 roku był warunek, iż będzie mógł kiedyś zostać właścicielem klubu w MLS.
Anglik idzie dalej – Miami stanie się domem dla jego klubu w roku 2017 i już mówi się o pierwszych transferach. Realną kandydaturą wydaje się Xavi z Barcelony, ale prasa donosi, iż David marzy, aby swoim pierwszym nabytkiem uczynić nikogo innego, jak tylko samego Cristiano Ronaldo. Nierealne? Na tę chwilę oczywiście tak, ale w tym czasie CR7 będzie mieć już 32 lata, a jak powszechnie wiadomo, bardziej niż siebie portugalski crack kocha tylko USA i blichtr reflektorów. A obie te rzeczy z pewnością zapewni mu David Beckham.
KUBA MACHOWINA