Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

08 kwietnia 2014, 01:12 • 9 min czytania 0 komentarzy

Zasada jest taka: sportowców lubimy nie za to, jacy są mądrzy, ale zazwyczaj mimo tego, jacy są głupi. Z tego względu nie ma najmniejszego znaczenia, co powiedział Jerzy Janowicz i czy miał rację, czy może nie miał. Sam tenisista jest mi osobą raczej obojętną i jeśli o mnie chodzi, nie mam wobec niego żadnych oczekiwań (uff). Możecie uznać to za dziwne, ale jako fan tenisa, przed każdym turniejem trzymam kciuki za Rafaela Nadala. Nie czuję się w obowiązku kibicować Janowiczowi tylko dlatego, że urodził się 120, a nie 2400 kilometrów ode mnie. Nie dokonał jeszcze niczego, nie zachwycił mnie swoim tenisem tak, bym miał poczuć jakiś przypływ sympatii. Ot, ma ten sam paszport co ja, ale to jednak trochę mało.
Wypowiedź Janowicza mnie jednak interesuje – ale nie z powodu samego sportowca, lecz z powodu tego, jak została odebrana. On może sobie wygadywać co chce, to przecież tylko chłopak, który macha rakietą, nie ma sensu do jego słów przykładać większej miary niż do słów jego któregokolwiek rówieśnika. Znaczna część ludzi jednak zaczęła mu wtórować: brawo Jerzyk, wreszcie ktoś się nie bał i powiedział prawdę.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

Ja się pytam: jaką prawdę?

Napisałem na swoim profilu na Facebooku kilka słów na ten temat, wpierw zacytuję:

Jak odepchnąć od siebie porażkę? W Polsce jest prosty przepis. Wystarczy powiedzieć: dziennikarze to wrzód na dupie. Wtedy prosty lud zaczyna wiwatować: wreszcie prawdę powiedział, dziennikarze to wrzód na dupie, brawo! A że prosty lud koncentrować może się tylko na jednym zagadnieniu, bo od dwóch równocześnie rozsadza mózgi, to wypychana jest ze świadomości porażka. Pstryk i przechodzimy na temat mediów, zapominając przez kogo, dlaczego i w jakich okolicznościach został wywołany.

Owszem, dziennikarze to bardzo często wrzód na dupie. Ale nie zmienia to faktu, że ktoś dał ciała na korcie i nie spełnił pokładanych oczekiwań. Kim my wszyscy jesteśmy, by mieć oczekiwania? W sumie – nikim. Ale na tym sport polega od pokoleń, że ludzie mają oczekiwania. Oczekując czegoś, ściskają kciuki, oglądają turnieje, a więc i logotypy sponsorów, reklamy itd. W ten sposób – finansują całą zabawę… Jeśli ktoś spełnia oczekiwania, dziennikarze pytają, jak mu się to udało. Jeśli nie spełnia – dociekają, dlaczego. Jeśli sportowiec nie godzi się, by mieć wobec niego oczekiwania, to jest bardzo niedojrzały. Mentalnie wciąż na poziomie sportu amatorskiego. Czyli ciało gotowe na Wimbledon, ale głowa na meczyk badmintona na kampingu w Łebie.

Tyle cytowania. Teraz trochę więcej ode mnie…

Od razu zastrzegę, że nie mam zamiaru bronić dziennikarzy, ponieważ nie odczuwam żadnej zawodowej solidarności, to tylko ludzie, którzy w podobny do mnie sposób zarabiają na życie. Oni też nie odczuwają solidarności ze mną, zazwyczaj jesteśmy konkurentami. Nie poczuwam się też do bycia ofiarą ataku Janowicza, bo zwyczajowo nie pisuję o tenisie. Stoję z boku i obserwuję.

Reklama

Wiele osób twierdzi: miał Janowicz rację, nikt mu przecież nie pomógł dojść tak wysoko. Nie mam ochoty dociekać, czy jakąś pomoc otrzymywał, czy jednak nie. Podobno tak. Dziennikarz “GW”, Bartek Derdzikowski, napisał na blogu, że Janowicz dostawał pieniądze z różnych stron, nawet czasami dotowano go w sposób dziwny: w 2011 roku otrzymał 15 tysięcy złotych z… Miejskiego Programu Przeciwdziałania Narkomanii (jeśli to prawda, uważam to za skandal i materiał dla prokuratury). Podejrzewam, że w ten czy inny sposób wspierano go finansowo przez całe lata. Powiecie, że to była kropla w morzu potrzeb. Być może. Ja natomiast uważam, że jeśli rodzicie Janowicza postanowili szkolić syna na tenisistę, to wiedzieli, na co się piszą. Państwo nikogo nie oszukało, nie obiecano im milionowych dotacji, które później cofnięto.

Też mamy syna. Jeśli przyjdzie mi do głowy szkolić go na tenisistę, nie będę oczekiwać od nikogo, że mnie w tym finansowo wesprze. Będzie to moja – i syna – fanaberia. Nie rozumiem powszechnego popierania Janowicza – że niby państwo mu nie pomagało. Jeśli mu nie pomagało (lub pomagało nieznacznie), to bardzo dobrze, ponieważ państwo nie jest od tego, by pomagać ludziom grać w tenisa. My mamy tendencję do przypisywania sportowi wielkiej roli, ale to tylko sport – w tym wypadku machanie rakietą. Kiedyś przyjęło się, że machanie rakietą jest ważniejsze niż żonglowanie talerzami, ale do końca nie wiadomo dlaczego. Moim zdaniem od machania rakietą ważniejsze jest na przykład będące teraz na tapecie pomaganie rodzinom opiekującym się osobami niepełnosprawnymi. Generalnie – państwo jest od zaspokajania potrzeb pierwszej, drugiej czy trzeciej kategorii, a zawodowy tenis to jest kategoria numer sto. Złotówkę wydaną na szkolenie tenisisty uważam za złotówkę zmarnowaną.

Rodzina Janowicza wybrała ryzykowną drogę – zapewne przeznaczyła sporo pieniędzy, by spróbować z Jerzego zrobić zawodowca. Okazało się, że wyhodowali kurę znoszącą złote jaja. Na samym korcie – czyli nie licząc umów sponsorskich – chłopak wygrał już ponad dwa miliony dolarów. Z pewnością więc zainwestowane środki zwróciły się z nawiązką. Cała rodzina może być z siebie dumna, ale wciąż nie rozumiem, z jakiej racji teraz padają sugestie, że państwo cokolwiek zaniedbało. Mogli kształcić chłopaka na lekarza – wtedy za państwowe pieniądze. Dziś zarabiałby zdecydowanie mniej, za to byłby społecznie bardziej pożyteczny.

Janowicz mówi “trenujemy w szopach” i ludzie biją mu brawo. Jerzy Janowicz – jak każdy tenisista – trenuje tam, gdzie chce. Ja na przykład gram w tenisa w bardzo przyjemnym miejscu (gdyby ktoś chciał: tenisbreakpoint.pl), na pewno nie w szopie, warunki są świetne. Jeśli ktoś w Polsce chce pograć w fajnej hali, to pogra. Ze słów Janowicza zapewne przebija się pragnienie, by w tych halach każdy mógł grać za darmo. Otóż tak ten świat nie jest skonstruowany i nie ma powodu, by był. Jeśli ktoś chce zostać zawodowym tenisistą, musi w siebie zainwestować. Także finansowo. Chociaż prawda jest taka, że dobrzy tenisiści zazwyczaj za korty nie płacą, tylko dostają je po znajomości.

Sam JJ z tego co wiem zazwyczaj grywa nie w szopie, tylko w łódzkiej hali, zbudowanej z publicznych pieniędzy za 10 milionów złotych. Kogo więc miał na myśli? Kto trenuje w szopach? Tego nie uściślił, ale ludzie swoje wiedzą. Ktoś. Zasłonił się “kimś”, nie wiadomo kim, by wytłumaczyć swoją własną porażkę. A mimo to spotyka go dość spore zrozumienie. Jeśli przyjmiemy, że dzisiaj dzieci mają kiepskie warunki do gry w tenisa, to wciąż nijak nie potrafię znaleźć związku z wynikami Janowicza i tym, że przerżnął z 17-latkiem.

Powtórzę: każdy trenuje w takich warunkach, na jakie go stać. I jest to rozsądne.

Reklama

A inne dyscypliny przecież państwo współfinansuje! – powiecie. Tak, niektóre inne tak. Państwo powinno wspierać finansowo sport masowy i te dyscypliny, które pomagają dzieciom się rozwijać fizycznie. Tenis niestety jest o tyle specyficzny, że grać w niego mogą maksymalnie cztery osoby równocześnie, a zazwyczaj dwie. Nie ma więc za bardzo możliwości, by w trakcie lekcji WF grano w tenisa, tak jak nie ma możliwości, by grano w golfa. Sporty ogólnorozwojowe są za to inne, łatwiejsze do skrojenia na potrzeby szkół. I to też jest rozsądne.

Dobrze, skoro więc każdy tenisista powinien sam zapracować na swój sukces, jakim prawem później stawiane są oczekiwania? Wątek numer dwa poruszony przez Janowicza. Pokazuje to całkowite niezrozumienie istoty sportu. Otóż im sportowiec lepszy, tym większe są wobec niego oczekiwania. Tak już jest i to tak samo naturalne jak i to, że po nocy przychodzi dzień. Jeśli ktoś nie chce, by od niego oczekiwano, nie powinien grać zawodowo. Oczekiwania są częścią całego tenisowego ekosystemu, na bazie tych oczekiwań – zainteresowania kibiców, mediów, ciągłego zastanawiania się, czy ktoś wygra, w jakim rozmiarze i dlaczego – Janowicz stał się bogatym człowiekiem. To, że zainwestowane w niego pieniądze wróciły, nie wzięło się znikąd. Często sportowcy mają problem ze zrozumieniem, skąd pochodzi pula nagród. A przecież nie pochodzi stąd, że ktoś miał kaprys, by rozdać między zawodników jakąś sumę pieniędzy. Najpierw tę sumę przynieśli sponsorzy. Przynieśli ją dlatego, ponieważ specjaliści od marketingu wyliczyli, w ilu domach wyświetlone zostaną logotypy marek i jak to może się przełożyć na postrzeganie tych marek. Firmy typu Babolat po to dają tym zawodnikom kasę, bym później ja – zwykły Stanowski – kupił właśnie rakietę Babolata, a nie Heada.

To jest więc ciekawe zagadnienie: czy ja oglądając turnieje tenisowe w (płatnej) telewizji, wgapiając się w logotypy sponsorów i oglądając reklamy emitowane między gemami, dorzuciłem się finansowo do kariery Janowicza, czy nie? On powie, że nie, bo przecież czek dostał od takiego kolesia w garniaku. A ja powiem – że tak. Zainwestowałem mój czas wolny i przyswajałem przekazy reklamowe wysyłane do mnie poprzez Janowicza. Być może dzięki tym przekazom zakupiłem rakietę i strój konkretnej firmy. Tenisista jest więc w dużej mierze gościem zatrudnionym do tego, by mi coś opchnąć. Rakietę, buty, zegarek Longines albo samochód Kia.

Janowiczowie wybrali drogę ryzykowną: uznali, że zrobią z syna tenisistę i celu dopięli. Ale to, że wydane pieniądze dzisiaj uważają za inwestycję życia, to już zasługa nas wszystkich, jak to nazwałem: tenisowego ekosystemu. Gdyby nie było oczekiwań, gdyby wyniki wszystkich meczów były ludziom obojętne, to po prostu nikt by tego nie oglądał. Gdyby nikt tego nie oglądał, Janowicz odbijałby przyczepioną na gumce piłkę na promenadzie w Kołobrzegu i zbierał kasę do kapelusza.

Zastanówmy się więc wszyscy: w którym momencie Janowicz miał rację? Ja nie widzę racji, tylko bardzo marne alibi dla własnych porażek, dziecinną próbą odepchnięcia odpowiedzialności i poszukania winnych. A że w pobliżu byli dziennikarze – to padło na nich. Pokazał palcem: o, oni są winni, łapcie złodzieja! I lud ruszył za “złodziejem”.

Ł»ałuję, że w takich momentach zawsze jest na sali ktoś (tym razem też był), kto bardziej podchodzi pod fana, a nie dziennikarza. Ktoś, kto zawód dziennikarza uprawia po to, by być blisko idoli i by wraz z nimi przeżywać zwycięstwa i porażki. Ktoś taki wstaje i płaczliwym głosem (bo przecież atak nadszedł ze strony ulubieńca) zaczyna skamleć: – Przecież my zawsze o tobie dobrze, zawsze razem, klimat budowaliśmy, uwielbiamy cię, masz nasze wsparcie! Nie odwracaj się plecami!

Robi się wtedy żenująco.

Dziennikarze nie są od tego, by kogoś wspierać, nie są od tego, by budować klimat i by tworzyć jakąkolwiek więź. Widzimy to czasami na piłkarskich konferencjach, gdzie trenerzy apelują do lokalnych dziennikarzy: musimy grać w jednej drużynie! Albo czasami mają pretensje: zdradziliście naszą taktykę przeciwnikowi, niepotrzebnie napisaliście już w piątek skład!

Dziennikarz ma za zasadnie informować i bardzo miło, jeśli wynik każdej sportowej rywalizacji jest mu obojętny. Od wspierania sportowców są opłacani psychologowie, a od budowania więzi z kibicami – np. wykwalifikowani PR-owcy. Dziennikarze natomiast tylko obserwują, co się dzieje, zadają pytania, wyciągają wnioski i przekazują je dalej. Złoszczenie się na nich, że zrobili coś wbrew interesowi klubu czy sportowca to dziecinada i niezrozumienie podstawowych zasad.

* * *

Mierzi mnie przystawianie innej miary do różnych osób. Ciekaw jestem, ile pozytywnych głosów byłoby, gdyby podczas konferencji prasowej po meczu Polska – Ukraina (1:3) Sebastian Boenisch wygarnął: – A kim wy jesteście, by mieć oczekiwania? Sami grajcie i zobaczymy, jak wam pójdzie! Co to za kraj! Tu się nie da żyć! Oczekiwania to może mieć wobec mnie tata albo mama!

Musielibyśmy zgodnie przyznać, że Boenisch otrzymał od Polski zdecydowanie mniej niż Janowicz: to oczywiste, przecież mieszka od dziecka w Niemczech. Idąc więc tokiem rozumowania Janowicza: mamy jeszcze mniejsze prawo wymagać od niego czegokolwiek.

A jednak jestem pewny, że takie słowa Boenischa – zakończone rzuceniem mikrofonu i wyjściem – nie spotkałyby się ze zrozumieniem. Tylko dlatego, że Boenisch gorzej gra w piłkę niż Janowicz w tenisa. A przecież ich sportowa klasa w żaden sposób nie wpływa pozytywnie lub negatywnie na sens wypowiadanych słów.

Janowicz nie grał jako Jerzy Janowicz, ale jako reprezentant Polski. Tym bardziej ludzie mieli prawo oczekiwać, że wygra. To znaczy – co udowodniłem już wcześniej – zawsze takie prawo im przysługuje, ale w tym wypadku już w szczególności. Osoby, które popierają wystąpienie zawodnika, moim zdaniem popierają je bezrefleksyjnie, na bazie czystych, głupich emocji. O ile jestem w stanie wybaczyć emocje samemu Janowiczowi – pewnie było mu cholernie wstyd, rozumiem – o tyle dziwię się, jak wielu kibiców ma problemy z racjonalnym myśleniem.

Najnowsze

Anglia

Odmówił gry dla Polski, teraz Chelsea skróciła jego wypożyczenie z League One

Szymon Piórek
7
Odmówił gry dla Polski, teraz Chelsea skróciła jego wypożyczenie z League One

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...