Ledwo zaczął się nowy sezon, a w Chorzowie już robi się nerwowo. Klub po dwóch z rzędu spadkach nie radzi sobie również w II lidze. Co więksi pesymiści już pewnie sprawdzają, czy zdarzyło się kiedyś, żeby ktoś sportowo zjeżdżał poziom niżej przez trzy kolejne lata, bo jeśli nic się nie poprawi, będzie to groziło Ruchowi.
Przy Cichej w ciągu dwóch miesięcy zmieniło się naprawdę wiele, nie tylko liga. W połowie czerwca rezygnację z funkcji prezesa Ruchu złożył Janusz Paterman, potem cofnięto mu jeszcze pełnomocnictwo dotyczące nadzoru właścicielskiego, spraw sportowych i relacji z mediami. Zastąpił go Jan Chrapek. Paterman pozostał drugim największym akcjonariuszem klubu, a miesiąc później wszedł do rady nadzorczej, gdzie doszło do poważnych przetasowań (odszedł m.in. Mariusz Śrutwa).
Roszady na górze nie są jednak tak ważne i elektryzujące, jak zmiany w samej drużynie. Z Ruchem pożegnało się blisko dwudziestu zawodników! Byli lepsi lub gorsi, ostatnio znaczyli mniej lub więcej, ale w drugoligowych realiach prawie każdy byłby przydatny. Kto jednak może, opuszcza zalany okręt, za to mało kto chce na niego wejść i raczej trudno się dziwić. Do tej pory pozyskano tylko pięciu piłkarzy, resztę kadry uzupełniono juniorami. Z nowych twarzy poważnymi wzmocnieniami mają być pomocnik Tomasz Podgórski (powrót do “Niebieskich” po dwóch latach) i doświadczony napastnik Wojciech Kędziora, jeszcze jesienią ważna postać GKS-u Katowice (wiosną było gorzej). Na razie jednak Podgórski gra bardzo przeciętnie, a Kędziora już po 1. kolejce doznał kontuzji i w sobotę z Radomiakiem Radom nie wystąpił. Poza nimi przyszli jeszcze bramkarz Kamil Lech (kolejny powrót) oraz obrońcy Mateusz Bartolewski z trzecioligowego KS Stilon Gorzów Wielkopolski i Robert Obst, który w Ekstraklasie ma 13 meczów i jednego gola w barwach Pogoni Szczecin, a ostatnio był z niej wypożyczony do Wigier Suwałki. Z ważniejszych nazwisk ze starej gwardii pozostali jedynie Maciej Urbańczyk, Michał Walski i Jakub Kowalski. Niewykluczone, że gdyby byli bez kontraktów, pewnie i oni chcieliby odejść. Dotyczy to zwłaszcza Urbańczyka, o którym mówi się, że granie w II lidze nie za bardzo mu się uśmiecha. I tak wykazał się już większą lojalnością niż pozostali.
Ostatnio o Ruchu znów zrobiło się głośno przez demony przeszłości. Kilka dni temu CBA zatrzymało osiem osób, oskarżając je o działanie na szkodę Węglokoksu i czeskiej spółki Polské Uhli a.s., której Węglokoks jest jedynym udziałowcem. Tymi szkodliwymi działaniami miały być pożyczki udzielone Ruchowi przez Węglokoks w 2014 i 2015 roku, mimo że klub był niewypłacalny. Krótko mówiąc, należało przewidzieć, że tej kasy się nie odzyska, a chodzi o dobrych kilka milionów złotych.
Prezes Chrapek wydał w tej sprawie krótkie oświadczenie, podkreślając, że wszystko działo się na długo przed procesem restrukturyzacyjnym.
To tak tytułem przydługawego wstępu, żebyście mniej więcej wiedzieli, co przez ostatnie tygodnie działo się w klubie. A co dzieje się na boisku?
Na inaugurację Ruch dość pechowo przegrał na wyjeździe z Siarką Tarnobrzeg. W pierwszej połowie w słupek strzelił Mateusz Bogusz, a Urbańczyk lobując bramkarza z 40. metrów trafił w poprzeczkę. Chorzowianie wypracowali też kilka innych świetnych sytuacji. Przegrali po rzucie wolnym, Kamil Radulj zaskoczył Lecha uderzeniem w róg, który teoretycznie powinien on zabezpieczać.
Można było zakładać, że to wypadek przy pracy. Drugoligowe zmagania na własnym obiekcie rozpoczęto od poważnego sprawdzianu, bo przyjechał Radomiak. To taka GieKSa II ligi, od kilku lat będąca faworytem do awansu i zawsze rozczarowująca. Weszło postanowiło naocznie przekonać się, jak wygląda w Ruchu rzeczywistość po spadku i wybrało się na ten mecz.
Idąc na stadion nie zapowiadało się na to, ale frekwencji nie trzeba się wstydzić. Przyszło 4824 kibiców, którzy dość żywiołowo dopingowali przez większość czasu.
Przed przerwą na sektorze gości rozproszenie, kibice przyjezdnych zupełnie nie rzucali się w oczy.
Plotkowano, że mają ich tego dnia wesprzeć zaprzyjaźnieni fani Legii. I faktycznie – drugą połowę rozpoczęto już tam w zwartym szyku, pojawili się ludzie w białych koszulkach i od pierwszego gwizdka zaczęli najeżdżać na gospodarzy. Reakcja drugiej strony była oczywista, od razu doszło do wymiany uprzejmości. Kolejne “jebanie kurw” zabawnie kontrastowało z komunikatami spikera, że warto zapraszać na stadion najmłodszych, bo czeka ich m.in. lekcja dopingu. No, wielu rodziców chyba podziękowałoby za taką lekcję.
Radomiak już w 1. minucie objął prowadzenie. Brazylijczyk Leandro w listopadzie skończy 30 lat, przespał swój moment na transfer, ale w Radomiu to już niemalże żywa legenda. Zaczyna swój ósmy sezon, a odkąd klub wrócił do II ligi, w kolejnych latach strzelał 14, 15 i 19 goli. W tym sezonie nie zamierza się zatrzymywać. Technicznie przerzucił piłkę nad obrońcą, dobrze odegrał mu były napastnik Legii, Patryk Mikita i strzałem od słupka w dalszy róg pokonał Lecha. Mikita asystował także przy drugiej bramce, niedługo po zmianie stron odgrywając do Damiana Szuprytowskiego, który idealnie przymierzył.
Poza tymi akcjami Radomiak niewiele pokazał w ofensywie, ale nie musiał. Ruch dominował, jednak sytuacji praktycznie nie stwarzał. Pierwszy celny strzał oddał dopiero w 79. minucie, gdy rezerwowy Bartosz Nowakowski zmusił do wysiłku Artura Halucha. “Niebiescy” bili głową w mur, środkiem nie potrafili wypracować niczego, a jeśli już czasem przedarli się skrzydłami, nie było do kogo podać w polu karnym lub po prostu brakowało jakości przy dośrodkowaniu.
Publiczność bardzo szybko zaczęła się irytować. Już po kwadransie zaczęły się gwizdy i niewybredne okrzyki. Kamil Lech zebrał swoje, gdy w prostej sytuacji wywalił piłkę w aut. Jakub Kowalski, gdy pogubił się pod własną bramką, co mogło skończyć się groźną akcją gości. Tomasz Podgórski, gdy zagrał do nikogo w pole karne. Nie oszczędzono nawet 17-letniego Bartłomieja Wdowika. Kiedy sprzed linii końcowej odegrał głową na szesnasty metr, gdzie byli tylko zawodnicy Radomiaka, musiał się nieźle nasłuchać. Dochodziło do kuriozalnych scen. Po pół godzinie rywalizacji sędzia tradycyjnie przy takich upałach zarządził przerwę na picie. Rozwścieczyło to kibiców, którzy zaczęli gwizdać i krzyczeć “kurwa mać, Chorzów grać!”.
Po golu na 0:2 trybuny spersonalizowały swoje pretensje. “Zmiana trenera, Chorzowie, zmiana trenera!” – krzyczano. Szybko poszło, co?
Po końcowym gwizdku niektórzy zawodnicy “Niebieskich” padli na murawę, jakby właśnie przegrali finał mundialu. Widać było, że mocno przeżywają niepowodzenie. Jeden z nich… po prostu się rozpłakał.
Atmosfera jeszcze bardziej się zagęściła. Piłkarze Ruchu musieli podejść do kibiców po obu stronach boiska i wysłuchać ich żali.
W tym czasie na wywiady czekali dziennikarze. Kiedy wreszcie zawodnicy zaczęli schodzić do szatni, Kamil Lech odmówił rozmowy dziennikarce TVP. – Ja po wygranej! – zdążył rzucić. Pani złożyła na niego oficjalną skargę do rzecznika prasowego. Jeden z redaktorów zatrzymał Jakuba Kowalskiego, przed większą grupą stanął tylko Tomasz Podgórski. – Do przerwy brakowało konkretów. Nie było strzałów na bramkę. Posiadanie piłki może i było wysokie, do trzydziestego metra wyglądało to ok, ale nie stwarzaliśmy sytuacji. Ten zespół wytworzył się praktycznie miesiąc temu. Dużo młodzieży wspartej doświadczeniem, z każdym tygodniem powinniśmy czynić postępy. Trzeba jednak szczerze powiedzieć, że ten mecz nam nie wyszedł, trudno znaleźć pozytywy. Tydzień temu mogliśmy mówić, że doszliśmy do wielu sytuacji, teraz nie było nawet tego – mówił do kamer.
W podobne tony, choć znacznie bardziej patetycznie, na konferencji prasowej uderzał “zwalniany” trener Dariusz Fornalak. – Ten klub powstaje na nowo, na zdrowych zasadach ekonomicznych. Na razie nie dojeżdżamy sportowo – i to jest fakt, natomiast pozbyliśmy się osiemnastu zawodników. W większości nie chcieli już tutaj być. Doszło dziesięciu juniorów. Chciałbym, żebyśmy o tym pamiętali. Juniorzy zareagowali dziś jak zareagowali, ale to oni będą przyszłością tego klubu – czy nam się to podoba, czy nie. Dlatego prosiłbym… Trener to rzecz nabyta, ale oni nie zasługują, żeby ich lżyć. To nie fair – mówił.
W temacie reakcji kibiców: – To nie pierwszy stadion, na którym kibice domagają się zmiany trenera. Oni go nie zatrudniają, pan go nie zatrudnia. Są odpowiedni ludzie, którzy podejmują takie decyzje. Tak jak powiedziałem: trener jest rzeczą nabytą, przychodzi, odchodzi. Ale ci chłopcy tu zostaną.
Pytany o dalsze wzmocnienia: – Nadal proporcje młodzież-doświadczenie są zachwiane w stronę młodzieżową. Nie chcemy jednak brać ludzi na zasadzie “jak nie on, to nikt nie przyjdzie”. Być może na tym tracimy, ale przed sezonem powiedzieliśmy sobie, żeby będziemy opierać zespół na zawodnikach, którzy tutaj są wychowani i związani z klubem. Będzie to bardzo trudne, ale uważam, że na dziś innej drogi dla Ruchu nie ma. Rozmawiamy oczywiście z wieloma piłkarzami bardziej doświadczonymi. Musimy jednak czekać, z oczywistych względów nie jesteśmy dla nich pierwszym wyborem.
Krótko mówiąc, klub orze jak może, a że może niewiele, efekty widać. Pytanie tylko, po co zawczasu rozbudzano apetyty. Kilka dni przed startem sezonu prezes Chrapek podczas spotkania z kibicami rzucił w pewnym momencie: – Piłkarze i trenerzy tego oczywiście nie powiedzą, ale naszym sportowym i biznesowym celem na ten sezon jest powrót do I ligi.
Cel można sobie obrać, nikt nie zabroni, jednak patrząc realnie Ruch w tym sezonie będzie mógł być zadowolony, jeżeli się spokojnie utrzyma.
Najszczęśliwszym człowiekiem podczas sobotniego wieczoru był pewnie trener gości Dariusz Banasik. – Niech pan tu już więcej nie przyjeżdża, prosimy – żartowali miejscowi. Banasik wiosną prowadząc Pogoń Siedlce, wygrał w Chorzowie aż 6:0. – Cóż jednak z tego, jak też potem spadliśmy. Piłkarze poczuli się wtedy zbyt mocni. Więcej szkody niż pożytku – próbował nie powiększać swojego triumfu. Do autokaru Radomiaka wjechały pizze i można było ruszać do domu.
Ruch na razie nigdzie nie musi ruszać, bo znów gra u siebie, tym razem ze Skrą Częstochowa, po dwóch kolejkach także będącą bez punktów. Jeśli również wtedy powinie się noga, przy Cichej bardzo szybko zrobi się głośno i to nie od okrzyków wsparcia dla drużyny.
Tekst i zdjęcia: PRZEMYSŁAW MICHALAK