Wyjeżdżać czy nie wyjeżdżać? Ruszać na podbój Europy, mozolnie budować pozycję w zachodnim klubie czy ogrywać się w Polsce w glorii młodej gwiazdki? Są trzy szkoły podejmowania tego tematu. Absolwenci pierwszej powiedzą: jedź bracie, co się będziesz w Ekstraklasie kisił! Od kogo tu się czegoś jeszcze nauczysz? Jedź, próbuj nowych wyzwań. Posiadacze nieco chłodniejszych głów dla odmiany będą przekonywać, że nie ma reguły. Jeden pojedzie i zaskoczy, drugi zmarnuje czas. Jeszcze inni, jak choćby Paweł Kryszałowicz, chcieliby aby piłkarze wyjeżdżali już jako ukształtowani zawodnicy. W Ekstraklasie będą grać, a to najlepszy sposób na rozwój. Każdy ma tu swoje racje, ale może warto zadać takie oto pytanie:
Czy ukształtowany, dwudziestosześcioletni polski piłkarz, wyróżniający się w lidze, będzie bardziej chodliwym „towarem” na rynku transferowym niż utalentowany młokos? Czy po dwudziestokilkuletniego MVP ligi będą zgłaszać się wyraźnie silniejsze marki niż po osiemnastolatka, który miał niezłą rundę?
Mało który ekstraklasowiec reprezentuje sobą taką jakość, by zagraniczne kluby chciały go u siebie. Zdecydowana większość wyjeżdżających kusi i mami swoim potencjałem, a nie aktualnie posiadanymi umiejętnościami. Zachodnie kluby wierzą w swoje systemy szkolenia, wierzą, że urobią młodego po swojemu i będą miały z niego pociechę. Natomiast w pewnym wieku drzwi do zachodnich klubów będę już zamknięte dla piłkarza ze słabej ligi takiej jak bułgarska, polska, słowacka, co podkreślają nawet niektórzy doświadczeni gracze, jak choćby Pavol Stano. Siedzi sobie taki prezes średniaka Primera Division w swoim gabinecie, pyka fajeczkę, ogląda niezłe video z meczem Polaka, ale w duchu myśli: wszystko fajnie, ale skoro ten gość ma 26 lat i do tej pory nikt go nie chciał, to jednak musi być słaby! Poza tym już się nie rozwinie. Nie wierzycie, że tak jest? Sami identycznie podchodzicie do graczy ściąganych do waszych klubów. Dziewiętnastoletni talent z Albanii jakoś przejdzie, ale 27-latek, który nigdy nie wyjechał z tamtejszej ligi? Oj, nie pojawi się delegacja powitalna na lotnisku.
Dla zdecydowanej większości graczy to nie jest więc dylemat: wyjechać teraz czy później. To znacznie częściej: teraz albo nigdy. Najlepsze kluby po Polaków będą zgłaszać się gdy są oni na dorobku, gdy w młodym wieku pokazali błysk. Zdobycie MVP ligi i króla strzelców w wieku 27-lat będzie dawać mniejsze perspektywy. Bo każdy kolejny rok spędzony w Ekstraklasie to dla poważnych klubów znak zapytania, niemy zarzut wobec piłkarza.
Sandomierski wyjechał i nie poradził sobie ani w Belgii, ani w Anglii, ani w Chorwacji. Odbił się od ściany. Ale jego celem wówczas było zrobienie kolejnego kroku w karierze, czyli wyjechanie na zachód. Pojawiła się szansa, by ten cel zrealizować i z niej skorzystał. Logiczne. Co by mu realnie dało zostanie dłużej, skoro dziś wielu przekonuje, że na wyjazd było wówczas za wcześnie?
Ktoś powie: Może po jakimś czasie zgłosiłby się ktoś lepszy. Albo Sandomierski okrzepłby i lepiej przygotował się do gry na zachodzie.
Sandomierski był wtedy bodaj najlepszym bramkarzem ligi, jak mógł wyrobić sobie jeszcze większą markę graniem w Polsce? Gdzie miał się tu bardziej rozwinąć, przy kim? Poza tym powiedzieliśmy, że największym atutem ligowców jest wiek, więc czas nie stał po jego stronie. Był w najlepszym momencie do wyjazdu, potem mógłby złapać kontuzję, stracić formę, oferty przestałyby się pojawiać. Czekanie było nierozsądne i ryzykowne.
Poza tym Sandomierski nawet teraz, nawet po tylu klęskach na zachodzie, wciąż w Polsce znajdzie bez trudu klub. Wyjazd na zachód owszem, nie wypalił, ale ten zawodnik nie zrobił w pewnym sensie kroku w tył, on po prostu przez ostatnie lata nie zrobił kroku do przodu, a to jednak różnica. Jak bronił w Ekstraklasie wyjeżdżając, tak wciąż może tu bronić, nic się nie zmieniło.
Tak samo Pawłowski czy Kupisz. Ich przygody z zachodnią piłką – delikatnie mówiąc – nie udały się. Ale wciąż mogą grać w Ekstraklasie, nie wylądują nagle z powodu porażki w Maladze czy Chievo w kaliskiej okręgówce. Dlatego podstawowa rzecz: młody piłkarz wyjeżdżający na zachód wiele nie ryzykuje, a może wiele wygrać. W razie czego, zawsze będzie mógł wrócić, znajdą się w lidze chętni na spadochroniarza. A nuż jednak może mu się uda, a wtedy? Sukces! Reasumując: wyjdzie, to fajnie, nie wyjdzie, katastrofy nie ma. Oferta w młodym wieku? Później lepszych pewnie nie będzie.
Podawanie konkretnych przykładów graczy, którym się nie powiodło, jako argumenty za tym, by młodzi Polacy nie wyjeżdżali to absurd. Czy Wojtek Pawłowski miał gorsze warunki rozwoju we Włoszech niż w Gdańsku? Trenował z lepszymi bramkarzami, mógł ich podpatrywać, w dodatku codziennie jego formę sprawdzali Di Natale, Muriel. Do tego doskonała baza treningowa, bo żaden polski klub nie może się równać pod tym względem z choćby i zachodnim przeciętniakiem. Czy więc wyjazd w młodym wieku był błędem Pawłowskiego? Czy dlatego mu się nie udało?
Nie. Nie udało mu się, bo był słaby. Jego przygoda z zachodem nie powiodła się z powodu braku umiejętności, tak jak niektórym nie udało się z powodu kontuzji (Świerczok) albo innych czynników, ale w założeniach, ze zdroworozsądkowego punktu widzenia, była ruchem prawidłowym.
Bo gdy dostajesz zaproszenie na imprezę Playboya, ale wracasz z niej do domu sam, to nie znaczy, że pójście na nią było błędem. Siedząc w domu więcej lasek byś nie poznał. Problem nie tkwił w zewnętrznych czynnikach, ale w tym, że – a co tam, użyję barwnej, nośnej metafory – miałeś słaby bajer.
LESZEK MILEWSKI
Fot.FotoPyK