Nie masz nawet osiemnastu lat. W czasie gdy twoi kumple z podwórka głowią się kiedy pouczyć się do kartkówki z matematyki, ty wychodzisz w pierwszym składzie swojej drużyny w Serie A. Musisz bronić strzały Roberto Baggio, George`a Weah czy Rodrigo Palacio. Gianluigiego Buffona i Simone Scuffeta na obecną chwilę łączy bardzo wiele. Włosi znaleźli kolejnego już następcę legendy Juventusu. Ten ma być prawdziwy, inny. Lepszy niż pozostali.
Scuffet w bramce Udinese zadebiutował już na początku lutego, ale tak naprawdę dopiero w ostatniej kolejce, meczem z Interem na San Siro, zwrócił na siebie uwagę całych Włoch. Wielki stadion, istotne nazwiska i młodziutki bramkarz, który swoimi paradami doprowadza przeciwników do przejawów niekontrolowanej frustracji. Dokładnie tak jak Buffon, dziewiętnaście lat temu, kiedy debiutując w Parmie zagrał na nosie legendom Milanu i będąc siedemnastoletnim śpikiem zatrzymał dwie czołowe wówczas armaty. Zdobywców Złotej Piłki – Roberto Baggio i George`a Weah. Nic dziwnego, że media z rozmachem zaczęły ich porównywać. Który był młodszy, który lepszy, a który bardziej perspektywiczny. Siłą Buffona, oprócz oczywistego refleksu, zawsze była też silna osobowość. Nie każdy nastoletni golkiper potrafi postawić do pionu dziesięć czy piętnaście lat starszego kolegę. Tę cechę miał Gigi i, jeśli wierzyć Włochom, podobnie jest ze Scuffetem. W strefie mieszanej, udzielając wywiadu, do złudzenia przypomina Andreę Pirlo. Spokojny, wyważony, jakby lekko przynudzający. Między słupkami zamienia się jednak w dynamit.
Kompilacja jego parad robi furorę. W meczu z Interem łapał wszystko co się dało, a czego złapać nie mógł, wybijał na boki. Walter Samuel mógł tylko powydzierać się wniebogłosy, Hernanes wyrywać włosy z głowy, a inny Walter – Mazzarri – co najwyżej pozagryzać butelki z wodą.
Ile razy słyszeliście kwestię, że szkoła jest najważniejsza? Albo, że jak nie będziecie się uczyć, to skończycie kopiąc rowy? Może wydawać się nieco dziwne, ale matka Scuffeta mówi mu dokładnie to samo. Pomimo, że jest jednym z najbardziej rozchwytywanych bramkarzy we Włoszech i lada moment podpisze kontrakt, który w dwa lata mógłby ustawić go na całe życie. – Powtarzam mu to od zawsze. W sumie daje sobie radę, nie licząc setek godzin opuszczonych przez treningi, zgrupowania reprezentacji czy wyjazdy na mecze z pierwszą drużyną – mówi troskliwa mama.
Nie inaczej było po wspomnianym meczu z Interem. Końcowy gwizdek, szatnia, prysznic. Potem kilka wywiadów, autobus. Do domu dojechał w środku nocy, a gdzie był o dziewiątej rano? Naturalnie w szkole. Ósemkę, którą dostał za swój występ od dziennikarzy „La Gazzetty”, od czwórki wystawionej przez nauczyciela ekonomii, dzieliło ledwie kilka godzin.
Teraz swoje pięć minut ma Scuffet, ale jutro jego miejsce na bramkarskim świeczniku może zająć ktoś inny. Włosi szczycą się tym, że następców Buffona mają jak na pęczki. Kiedyś typowali na to miejsce choćby Marco Amelię czy Emiliano Viviano. Pomylili się, ale wszystko wskazuje na to, że za kilka lat reprezentacja rzeczywiście będzie miała z kogo wybierać. Oprócz talentu z Udinese w Serie A jest jeszcze przecież Mattia Perin z Genoi. Mało? Nicola Leali, Alessio Cragno, Francesco Bardi, Stefano Gori… Kiedy Buffon debiutował w Serie A, większości z nich nie było jeszcze w planach.
O, na koniec przypomniało nam się, że bramkarzem Udinese był kiedyś Wojciech Pawłowski, a nawet nie zdążył powąchać trawy. Scuffet jest trzy lata młodszy. Można? Wystarczy chcieć potrafić.