Tekst czytelnika: Od Piasta do Piasta: Legia dalej się ślizga

redakcja

Autor:redakcja

27 marca 2014, 12:45 • 2 min czytania

Historia lubi zataczać koło. Niecały rok temu, a dokładniej 27 kwietnia Legia po słabym spotkaniu bezbramkowo zremisowała na wyjeździe z Piastem Gliwice, czym nieco skomplikowała sobie marsz po mistrzostwo Polski, bowiem dystans do Lecha zmniejszył się wtedy tylko do 2 punktów, co w kontekście zbliżającego się meczu z poznaniakami wywołało lekki niepokój w Warszawie. Zdarzyło mi się wtedy napisać tekst, który został potem opublikowany na Weszło! Pt. „Wiecznie ślizgać się nie da…”, w którym to zwracałem uwagę na to, że mimo stosunkowo dobrych wyników, grze Legii brakuje stylu, który cechuje drużyny aspirujące do grania poważnie w piłkę nożną.
Minęło prawie 11 miesięcy i co się zmieniło? Ano wszystko albo niemal wszystko, chciałoby się powiedzieć. Trener, właściciel, ponad połowa składu, sztab medyczny i kilka pomniejszych. Zasadniczo nie uległy zmianie 2 rzeczy: Legia nadal jest liderem i nadal jej gra nie cieszy oczu. Nowej jakości, którą miał zapewnić Henning Berg póki co nie widać, zdarzają się tylko fragmenty bądź maksymalnie 45 minut dobrej gry jak w meczu z Wisłą.

Tekst czytelnika: Od Piasta do Piasta: Legia dalej się ślizga
Reklama

W spotkaniu z Piastem mimo statystycznej i wizualnej przewagi Legioniści nie stworzyli sobie aż tak wielu klarownych sytuacji a momentami wręcz razili nieporadnością, co miało swoje odzwierciedlenie w bardzo częstych długich podaniach zagrywanych przez Tomasza Brzyskiego które niestety nie przynosiły wymiernych korzyści (nie łączy się to ze stałymi fragmentami, bo te „Brzytwa” wykonywał co najmniej dobrze). Ostatecznie dzięki akcji nieocenionego Kuby Koseckiego udało się rzutem na taśmę wywieźć 3 punkty i zapewnić sobie względny spokój przed spotkaniem z Lechem.

To permanentne „ślizganie” się Legii musi martwić. Nie w kontekście walki o obronę tytułu, bo wobec tak marnej konkurencji oraz nawet dzielenia punktów, po 37 kolejkach trudno jest wyobrazić sobie scenariusz inny niż ten, w którym mistrzostwo zostaje w stolicy. Musi martwić, ponieważ po udanej obronie przyjdzie czas na kolejną próbę dostania się do Ligi Mistrzów, a po obejrzeniu meczu z Koroną czy też II połowy spotkania z Wisłą, zachodzą obawy o przejście chociażby jednej rundy w eliminacjach.

Reklama

Berg ma czas, to prawda. Paradoksalnie obecny system rozgrywek daje Norwegowi pole do pewnych eksperymentów by zespół mógł się „dotrzeć” by fragmenty dobrej gry przełożyć po prostu na dobre mecze. Ewentualne straty punktowe w rundzie zasadniczej, pomijając kwestie prestiżowe starcia z Lechem, zabolą mniej, prawdziwe granie rozpocznie się wraz ze startem rundy finałowej oraz później, gdy przyjdzie Legionistom po raz kolejny powalczyć o dobre wyniki w Europie.

Szkopuł tkwi w tym, że Jan Urban rok temu też miał czas, aby to wszystko poskładać w całość, gra Legii również kulała a styl „miał przyjść z czasem”. Nie przyszedł. Oby tym razem było inaczej.

Wojciś

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama