„Gdy wydawało się, że mecz zakończy się remisem, kapitalną akcję przeprowadził Kosecki. Pociągnął lewym skrzydłem, dograł do środka, a tam zwycięską bramkę zdobył inny rezerwowy Dwaliszwili. Po strzeleniu gola pokazał wszystkim… wała! – To nie było do naszych kibiców, ani ludzi, którzy mi dobrze życzą. To do tych, którzy są przeciwko nam. Nasi kibice mają prawo mnie krytykować, to normalne, a ja przecież nie zdobyłem bramki od listopada” – tak wczorajszą sytuację z meczu Legii opisuje Fakt. Co ciekawe, w obu tabloidach, bo również w Super Expressie, tak samo zatytułowano teksty na ten temat.
FAKT
W dzisiejszym Fakcie tylko dwie strony o piłce, w dodatku na pierwszej z nich relacja z wczorajszego meczu Piasta z Legią. Tytuł: Strzelił gola i pokazał wała. „Ludziom, którzy mu źle życzą” – jak nadmieniliśmy.
W drugiej połowie lider ekstraklasy miał przewagę w polu, ale niewiele z tego wynikało. Co z tego, że piłkarze Legii oddali kilkanaście strzałów na bramkę dobrze broniącego Szumskiego, skoro większość z nich była niecelna. Bliski zdobycia gola był w 57. minucie Dossa Junior (28 l.). Piłka po jego uderzeniu głową minimalnie minęła jednak cel. Gdy wydawało się, że mecz zakończy się remisem, kapitalną akcję przeprowadził Kosecki. Pociągnął lewym skrzydłem, dograł do środka, a tam zwycięską bramkę zdobył inny rezerwowy Dwaliszwili. Po strzeleniu gola pokazał wszystkim… wała! – To nie było do naszych kibiców, ani ludzi, którzy mi dobrze życzą. To do tych, którzy są przeciwko nam. Nasi kibice mają prawo mnie krytykować, to normalne, a ja przecież nie zdobyłem bramki od listopada – powiedział Gruzin.
W ramce mamy też kilka zdań od Bartosza Salamona, który twierdzi, że weekendowy debiut wcale nie oznacza dla niego przełomu. W styczniu chciał zmienić klub, ale w Sampdorii byli innego zdania.
– Nie traktujmy tego jako wielkiego przełomu. To dopiero dziesięć minut i to w spotkaniu, którego wynik był już przesądzony – mówi na chłodno Polak. – W styczniu zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej gdybym zmienił otoczenie. Chciałem grać. Pojawiały się zapytania o wypożyczenie i wykup mojej karty przez zespoły włoskie i angielskie. Nie było tematu powrotu do Brescii. Gdybym usłyszał w Sampdorii „odejdź”, nie zastanawiałbym się. Dostałem informację, że bez względu na to, co się wydarzy, w klubie chcą mnie zatrzymać na kolejny sezon – twierdzi Salamon.
Były znakomity niemiecki obrońca Thomas Berthold rozmawia zaś z Faktem o Lewandowskim.
Kto jest lepszy? Mandżukić czy Lewandowski?
– Lewandowski jest bardziej uniwersalnym napastnikiem. Jest bardziej zwrotny, potrafi rozgrywać i przytrzymać piłkę. Mandżukić jest za to silniejszy, lepiej sobie radzi w obronie i lepiej gra głową. Ale mimo to wolę Polaka. Lewandowski to napastnik, który daje trenerowi olbrzymie możliwości.
Thomas Helmer stwierdził , że odejście Lewandowskiego to dla Borussii katastrofa.
– I miał rację. W tej chwili nie ma w Europie napastnika, który mógłby w Dortmundzie zastąpić Lewandowskiego. Są piłkarze o podobnych, a może i wyższych umiejętnościach, ale Borussii nie stać, żeby ich sprowadzić. Nie wykluczam więc, że po odejściu Polaka Klopp będzie musiał trochę zmienić system.
W Fakcie tylko krótka rozmówka, która nie rzuci na kolana. W PS pewnie będzie szerzej.
Na koniec jeszcze jeden tekścik – „W Piaście sprzątają po Kołodziejczyku”, przy czym trzeba zaznaczyć, że Fakt powielił tu informacje, które pojawiły się już na mniej popularnych stronach w sieci.
Przed tygodniem Jarosław Kołodziejczyk został zawieszony, co praktycznie oznaczało jego koniec w klubie z ul. Okrzei. Przedstawicielom miasta nie podobał się sposób zarządzania Piastem. – Klub nie do końca był zarządzany w taki sposób, jaki sobie wyobrażaliśmy – tak opisuje sytuację tymczasowy szef klubu Grzegorz Jaworski (55 l.). Na jaw wychodzą coraz ciekawsze historie związane z byłym już prezesem. Kołodziejczyk podpisał bardzo wysokie, jak na gliwickie standardy, kontrakty z Collinsem Johnem (29 l.) i Rabiolą (25 l.). Portugalski napastnik bramki dla Piasta jeszcze nie zdobył. Pojawiają się informacje, że były prezes np. korzystał z dwóch samochodów służbowych czy w celach prywatnych, lecz na koszt klubu, korzystał z usług sprzątaczki. Z tego powodu rada nadzorcza Piasta nie udzieliła absolutorium zawieszonemu prezesowi.
RZECZPOSPOLITA
W dzisiejszej Rzepie rozmowa z przewodniczącym Kolegium Sędziów Zbigniewem Przesmyckim.
Piłkarze grają słabo, kibice wszczynają awantury, więc o sędziach pisze się mniej. Tylko dlatego czy może podniósł się poziom sędziowania?
– Mamy bardzo dobrych sędziów, a podniósł się nie tylko ich poziom ale też, w przypadku czołówki, zmieniło się podejście do zawodu. Dziś na szczebel centralny docierają rzeczywiście najlepsi i najlepiej przygotowani.
To samo mówił mi Stanisław Eksztajn jakieś 40 lat temu.
– Nie ma sędziego, który się nie myli. Ale musi pan przyznać, że teraz tych błędów jest mniej. Kiedy mówię o profesjonalnym przygotowaniu, mam na myśli nie tylko zmianę podejścia sędziego do zawodu, ale i warunki, w jakich może on ten zawód wykonywać. Podstawą jest przede wszystkim przygotowanie fizyczne. Wszyscy sędziowie szczebla centralnego, a więc 80–90 osób, pracują według planów treningowych i mają monitory pracy serca. Są pod stałą kontrolą.
To chyba normalne, że się przygotowują i że nie trafia do tego zawodu nikt chory.
Nie w tym rzecz. Nowe czasy, szybsza gra wymagają innego rodzaju przygotowań niż przed laty. Pamięta pan, z jakimi emocjami dwa razy w roku czekało się na obozy przygotowawcze sędziów kończące się egzaminami?
Pamiętam. Zwłaszcza jak odporniejsi na alkohol sędziowie donosili do mety tych, którzy mieli słabsze głowy. A i tak zaliczali egzamin, potem zaś prowadzili zawody.
Te czasy minęły dawno i bezpowrotnie. Mam w komputerze wszystkie dane na bieżąco. Tętno, ciśnienie, wagę, wydolność płuc, wzrok, tkankę tłuszczową, liczbę przebiegniętych kilometrów. W meczu Legia – Korona Paweł Gil był obserwowany pod tym kątem tak samo jak piłkarze Legii. Poza tym dziś co trzy kolejki, a nie co pół roku, mamy w Spale spotkania z grupą sędziów zawodowych, a sędziowie z grupy top amator mają cztery takie spotkania. Przed rundą wiosenną wszyscy zawodowcy i czołowi amatorzy przygotowują się na zgrupowaniu w Turcji. Skończyły się metody chałupnicze i awanse po uważaniu.
Można poczytać, choć nie jest to przełomowa, powalająca lektura nt. stanu polskiego sędziowania.
GAZETA WYBORCZA
Wyborcza? Trzy teksty w dzisiejszym wydaniu ogólnopolskim. Dariusz Wołowski pisze z Sao Paulo: Messi ugruntował opinię kata Realu. W porywającym El Clasico to on był „Genio do futebol”, a nie Ronaldo, nie Neymar. W Brazylii żal, że ich gwiazdor był jednym z najsłabszych piłkarzy Barcy.
W niedzielę na stadionie Santosu Vila Belmiro doszło do hitu mistrzostw Sao Paulo, w których były klub Pelego pokonał Palmeiras 2:1. Mecz obejrzało jednak niewiele ponad 12 tys. ludzi. Mniej więcej w tym samym czasie byłem na Maracanie, gdzie lider mistrzostw stanu Rio de Janeiro Flamengo pokonało czwarte w tabeli Cabofriense 5:3. Oglądając grad goli na tak wielkim i legendarnym obiekcie, gdy dookoła siedzi zaledwie 6 tys. widzów, człowiek czuje się jak na bezludnej wyspie. W czasach świetności Zico – w latach 70. i 80. – bywało, że kibice jego Flamengo wypełniali Maracanę po brzegi, i to przed zmniejszeniem pojemności ze 150 tys. miejsc do 95 tys. Dziś stadion szykowany na mundial ma tylko 78 tys. krzesełek. Maracana malała tak jak rozgrywki w lidze brazylijskiej, choć ich prestiż wciąż jest wysoki (nr 5 w rankingu FIFA). Najlepsi brazylijscy gracze zbiegli do Europy i o ile kiedyś Brazylijczycy mogli zazdrościć Europejczykom wszystkiego poza futbolem, dziś doczekali czasów, że produktem z lepszego świata lub z wyższej półki jest także piłka nożna. Taka jak niedzielne El Clasico na Santiago Bernabéu. „Genio do futebol” – tytułu z dziennika „Lance” nie wymaga tłumaczenia. Artykuł zdobi wielkie zdjęcie gracza z numerem 10 na koszulce Barcelony. Niestety dla Brazylijczyków nie jest nim Neymar, jak wiadomo ich rodak dostał w Barcy numer 11. I niestety był jednym z najsłabszych aktorów porywającego wieczoru na Santiago Bernabeu. Gazety brazylijskie piszą, że lider ich drużyny narodowej, z którą wiążą wielkie nadzieje przed mundialem, musi dokonać na Camp Nou swojej piłkarskiej „redefinicji”. Jak wiadomo, rywalizacja brazylijsko-argentyńska na polu futbolowym jest zaciekła nawet bardziej niż w innych dziedzinach. W wyścigu gospodarczym dwóch największych potęg latynoamerykańskich zdecydowaną przewagę osiągnęli ostatnio Brazylijczycy. Tym mniej przyjemnie im podkreślać, że w futbolu nr. 1 naszych czasów jest właśnie Argentyńczyk.
Artur Brzozowski, zajmujący się na co dzień Śląskiem Wrocławi, analizuje z kolei bolesny upadek klubu. Miasto jest przerażone wysokimi kosztami jego funkcjonowania i zamierza je drastycznie obciąć.
Po wycofaniu się ze Śląska miliardera Zygmunta Solorza miasto wystawiło na sprzedaż połowę akcji drużyny i trzy pakiety akcji po 17 proc. kupiły lokalne firmy. Dwie z nich są powiązane biznesowo z miastem, więc całkowitą kontrolę nad klubem nadal ma gmina Wrocław. Ale coraz częściej pojawiają się informacje, że prezydent Rafał Dutkiewicz stracił serce do Śląska i przyszłość klubu interesuje go mniej niż kiedyś. Jeszcze niedawno poszukiwał poważnych zagranicznych inwestorów, którzy mieliby przejąć większościowe udziały w klubie, ale rozmowy zakończyły się fiaskiem. Miasto nie chce już pompować publicznych pieniędzy w zawodowych piłkarzy, dlatego szybko odsprzedało część akcji. Ich właściciele są podobno przerażeni kosztami utrzymywania drużyny. Dlatego w Śląsku zapowiadane są potężne cięcia. Po sezonie z drużyną pożegnają się piłkarze, którzy osiągali z zespołem największe sukcesy, ale jak na wrocławskie warunki podpisywali lukratywne kontrakty. Z tymi, którzy zarabiają powyżej 40 tys. zł miesięcznie, Śląsk nie planuje przedłużania kontraktów. Bardzo prawdopodobne jest odejście: Przemysława Kaźmierczaka, Mariana Kelemena, Adama Kokoszki, Dalibora Stevanovicia oraz kilku innych obcokrajowców, których niedawno sprowadzono do klubu, ale z którymi podpisano tylko półroczne umowy. Nie wiadomo, co będzie z Sebastianem Milą, który zarabia świetnie, ale ma wciąż ważny kontrakt – czytamy dziś w GW.
Ostatni z tekstów traktuje o „półtrenerze” Górnika Zabrze. Licencyjnego cyrku ciąg dalszy.
Klub wierzył, że wyjściem z sytuacji będzie zapisanie Warzychy do szkoły trenerów przy PZPN, by zdobył stosowne uprawnienia. – Liczyłem po cichu na to, że Związek, tak jak w przypadku chociażby Tomka Hajty, przyzna mi warunkową licencję. Przecież mam za sobą lata gry w piłkę i sporo występów w reprezentacji Polski. Ale nie mam warunkowej licencji i chętnie będę uczęszczał do szkoły trenerów – stwierdził Warzycha. Tylko czy będzie to możliwe? Dyrektor sportowy PZPN Stefan Majewski, komentując sprawę na antenie Polsatu Sport, przypomniał, że trener bez średniego wykształcenia – a Warzycha go nie ma – w ogóle nie może ubiegać się o licencję. To skutek tzw. ustawy deregulacyjnej z zeszłego roku, która miała ułatwić dostęp do wielu zawodów, m.in. trenera. Zniosła szereg ograniczeń, ale wprowadziła jeden wymóg konieczny – średnie wykształcenie. Przepisy nie działają wstecz – maturynie muszą więc mieć trenerzy, którzy trafili do zawodu wcześniej. – UEFA takiego obowiązku na trenera nie nakłada, ale polskie przepisy już tak. Wcześniej stosowano wyjątki. Głośno było np. o sprawie Franciszka Smudy. Wiemy, jak w dawnych czasach to wyglądało: im lepszy piłkarz, tym trudniej było mu o uzyskanie dobrego wykształcenia. Teraz mamy efekty. Wśród byłych zawodników są przecież osoby, które mają spore możliwości, by zostać dobrymi trenerami, ale teraz – bez odpowiedniego wykształcenia – są zablokowane. Musimy się jednak kierować tymi przepisami. Nie jest to łatwa sprawa – podkreśla Dariusz Pasieka z PZPN. Jak się dowiedzieliśmy, Warzycha zamierza ubiegać się o licencję w innym europejskim kraju. Spróbuje potem zarejestrować ją w PZPN.
SPORT
Tak wygląda okładka dzisiejszego Sportu…
… który również pisze o sytuacji Roberta Warzychy. W takich słowach: Po meczu we Wrocławiu odnotowano, że to Warzycha, a nie Dankowski brał udział w przedmeczowym ceremoniale, czyli… podał rękę trenerowi gospodarzy – Tadeuszowi Pawłowskiemu. Powinien to zrobić Dankowski, więc pogrożono Górnikowi palcem. Dla zabrzan to lekcja na przyszłość, więc od środy Warzycha nie ma dawać żadnego pretekstu, by podpaść komisji licencyjnej (…) Pojawił się pomysł, by o licencję starał się poza granicami Polski. Może być szybciej i łatwiej. Do końca tego sezonu zabrzanie grają tyle meczów, że na nic innego poza prowadzeniem zespołu nie będzie czasu, ale latem 47-krotny reprezentant Polski będzie musiał poświęcić wakacje.
A Paweł Olkowski próbuje wyjaśniać, dlaczego nie powiedział w klubie o testach medycznych w Koeln.
Ten konkretny dzień miałem wolny i była to najlepsza, może jedyna okazja, by przejść w Kolonii badania. Co mam teraz zrobić… Oczywiście, że miałem o tym powiedzieć, ale czasu nie cofniemy. Myślę, że już wszystko zostało wyjaśnione. Proszę mi wierzyć, że nie symulowałem żadnej kontuzji i nie jestem myślami w FC Koeln. Chcę grać, bo nie ma piłkarza, który by sobie pozwolił przez pół roku nie wyjść na boisko. Od soboty jestem w treningu z drużyną na pełnych obrotach. Jeżeli czegoś mi brakuje, to oczywiście ogrania. Nie wiem czy dziś wytrzymałbym fizycznie cały mecz.
Poza tym mamy informację, która już krążyła w sieci, że nowi właściciele Lechii zasiądą dziś na PGE Arenie. Brak awansu w Pucharze Polski ma być rzekomo równoznaczny ze zwolnieniem Probierza. Wernze i jego biznesowi partnerzy mają już ponoć swojego niemieckiego kandydata na stanowisko trenera.
Co dalej? W następnym meczu Ruchu na pewno nie zagra kontuzjowany Kuświk. Wydaje się, że w tej sytuacji wariant jest tylko jeden i jest nim Maciej Jankowski. Podwieszony będzie Filip Starzyński.
SUPER EXPRESS
A teraz odpowiedzmy sobie na pytanie, czym się różnią teksty po meczu Legii w Fakcie i w Super Expressie? Gruzin strzelił i pokazał wała – zdjęcie niemal identyczne i tytuł również. Tekstu cytować nie ma sensu.
Od razu możemy przejść do kolejnego, lekko plotkarskiego newsa – Boruc żeni się w czerwcu.
Artur Boruc (34 l.) już wkrótce po raz drugi się ożeni. Jego narzeczona Sara Mannei (29 l.) pochwaliła się efektownym pierścionkiem zaręczynowym i zdradziła, że ślub zaplanowany został na najbliższy czerwiec. Artur i Sara są ze sobą już 6 lat. Poznali się i zakochali, gdy bramkarz reprezentacji Polski był jeszcze żonaty z Katarzyną Modrzewską (34 l.), z którą ma 6-letniego syna Aleksa. Po kosztownym rozwodzie były gwiazdor Celticu Glasgow, Fiorentiny, a obecnie gracz Southampton mógł spokojnie ułożyć sobie życie z Mannei. Wspólnie wychowują Oliwię (7 l.), córkę Sary z poprzedniego związku, oraz małą Amelię (3 l.), ich wspólne dziecko. – Pobierzemy się w czerwcu – zdradziła Mannei w programie TVP „Pytanie na śniadanie”. – Mam już wybraną sukienkę. Jeszcze jej nie ma, bo dopiero będzie dla mnie specjalnie dopasowana i uszyta. Weźmiemy ślub w jednym z europejskich krajów, to nasze ulubione miejsce, zawsze spędzamy tam wakacje – dodała Sara, która pochwaliła się też imponującym pierścionkiem zaręczynowym.
W malutkiej ramce również info, że Marco Paixao chce zarabiać dwa razy więcej. To raczej nie w Śląsku w jego obecnej sytuacji. Choć z pewnością jest w stanie wywalczyć sobie więcej niż 150 tysięcy rocznie.
W kuluarach zaczęły się rozmowy na temat nowego kontraktu Portugalczyka. Obecny wygasa za rok, ale ani piłkarzowi, ani jego menedżerom nie podoba się wysokość bieżącej umowy – 107 tys. euro netto rocznie. Uważają, że Paixao zasługuje na więcej. Śląsk zaproponował podwyżkę, ale bardzo nieznaczną. Według nowej umowy kapitan Śląska zarabiałby niecałe 150 tys. euro rocznie. Przedstawiciele piłkarza chcieliby wywalczyć dla niego ok. 250 tys. euro za rok gry. Chcą też przedłużyć umowę o dwa lata, a nie o rok, jak w tym momencie proponuje Śląsk. A wracając do bramek Paixao – ma już na koncie 21 trafień.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tak prezentuje się okładka PS.
A w nim na początek rozmowa z Thomasem Bertholdem, którą cytowaliśmy już w Fakcie.
Czy Robert Lewandowski wygra rywalizację o miejsce w składzie z Mario Mandپukiciem w przyszłym sezonie w Bayernie Monachium?
– Nie wiem, czy do takiego pojedynku w ogóle dojdzie. Mandپukić na pewno zastanawia się, co teraz zrobić. Czy podjąć ryzyko i walczyć z Lewandowskim, czy jednak wykorzystać okazję, że ma świetny sezon i szansę na transfer do innego czołowego klubu w Europie. Nie wiem też, co planują szefowie Bayernu, ale to i tak do nich należeć będzie ostateczna decyzja. Na pewno zespół Pepa Guardioli musi się wzmocnić jeszcze w ataku, to nie ulega wątpliwości, nawet jeśli Chorwat i Polak razem będą w przyszłym sezonie w tym klubie.
Spodziewałby się pan trzy lata temu, że nasz napastnik będzie jedną z największych gwiazd Bundesligi?
– Nikt się tego nie spodziewał. Po Lewandowskim, ale i po Gundoganie, Reusie, Piszczku i kilku innych zawodnikach doskonale widać, jak wielki wpływ na ich rozwój ma Juergen Klopp i jego asystenci.
Wtorkowe wydanie Przeglądu dosyć skromne. Mamy jeszcze krótką rozmowę z Salamonem.
Chciał pan zmienić klub w styczniu?
– Zastanawiałem się czy nie byłoby dla mnie lepiej zmienić otoczenie. Chciałem grać. Pojawiały się pytania o wypożyczenie czy wykup mojej karty przez zespoły włoskie i angielskie. Gdybym usłyszał wtedy od Sampdorii „odejdź”, nie zastanawiałbym się. Trener i dyrektor sportowy jasno określili jednak oczekiwania wobec mnie i powiedzieli, żebym został. Nie chciałem robić wojny.
Łatwo o to, żeby emocje puściły?
– Bardzo. Pojawia się irytacja, nie ma co ukrywać. Musisz powtarzać sobie: za tydzień będzie twoja szansa. Na tym się skupiam. Poprzez sumienny trening też można się rozwijać, nawet jak się nie gra. Pod względem technicznym, taktycznym, siłowym. Mam cel, wiem jakim piłkarzem chcę być.
Dalej toczy się w takim samym tonie. Nie jest długa, jak widać na screenie.
A naf koniec perełka: Stefan Majewski analizuje taktycznie sytuację bramkową z meczu Podbeskidzia z Cracovią. „Kryminał. Tak można podsumować grę Podbeskidzia w obronie przy straconej bramce”.
Piłkarze Cracovii od początku bardzo spokojnie rozgrywali tę akcję. Jeszcze na własnej połowie potrafili wymienić między sobą kilka podań, by później – jednym zagraniem – momentalnie przyspieszyć i stworzyć zagrożenie pod bramką przeciwnika. Warto zwrócić uwagę na to, ile miejsca miał Paweł Jaroszyński, kiedy przyjmował piłkę. Obrońca gości spokojnie mógł się rozejrzeć i dograć do idealnie wychodzącego na pozycję Sebastiana Stebleckiego. Właśnie w tym momencie obrona gości zaczęła popełniać błąd za błędem. Przede wszystkim grający w linii obrońcy gospodarzy stali od siebie w tak dużej odległości, że zawodnik Cracovii bez problemu znalazł dla siebie lukę, gdzie Jaroszyński mógł mu podać piłkę. Drugi – i chyba największy – błąd to bierna postawa Tomasza Górkiewicza i asekurującego, a właściwie próbującego asekurować, Dariusza Pietrasiaka. Jednak zdecydowanie większa wina jest po stronie tego pierwszego, bo w takiej sytuacji nie miał prawa pozwolić piłkarzowi drużyny przeciwnej zagrać piłkę do tyłu, do wbiegającego w pole karne partnera, bo zawodnik, który nabiega ze środka pola, zawsze jest w korzystnej sytuacji. Górkiewicz powinien być tak ustawiony, żeby Steblecki mógł dograć tylko wzdłuż linii końcowej, dzięki czemu bramkarz Podbeskidzia…
Wspaniała przenikliwość Stefana, marnuje się w dyrektorach!
Niczego więcej nie zacytujemy, bo za bardzo nie ma czego. Do przeczytania została ewentualnie relacja z wczorajszego meczu w Gliwicach oraz podawane już info o właścicielach Lechii na dzisiejszym meczu.

ANGLIA: Wielki skandal wymazany
Wyjątkowo niewielka powtarzalność tematów, bo czasami odnosimy wrażenie, jakby ci sami ludzie robili działy sportowe we wszystkich gazetach. Po pierwsze, kontynuacja afery z meczu Arsenalu, a właściwie kontynuacji brak: bez kary dla Oxa, Gibbsa i… sędziego. Wielki skandal zostaje wymazany. Po drugie, Moyes przed derbami Manchesteru mówi do Pellegriniego, że ich czas rywalizacji w czołówce jeszcze powróci. Po trzecie, Pellegrini ma bardzo duże oczekiwania wobec tego starcia, bo przekonuje wprost: nie chcemy wygrać, tylko spodziewamy się zwycięstwa. Po czwarte, Real zgłasza się po Joe Harta, a na stole ląduje 25 milionów funtów.
HISZPANIA: Siedem lat Messiego
Ha, cóż za kontrast. Marca i AS prezentują na okładkach wielkie zdenerwowanie oraz kłótnie z arbitrem, a Mundo Deportivo i Sport – oddają hołd Messiemu. Zaczynamy od tego drugiego, który zdobył Madryt. Możecie zobaczyć, jak wyglądał Leo, kiedy otwierał prywatny worek z golami przeciwko Reali, akurat hat-trickiem, i jak wygląda dziś. Od tamtej pory upłynęło siedem lat, a prywatny bilans Argentyńczyka brzmi: 27 meczów, 21 goli. Na tapecie jest dziś temat rekordowego kontraktu dla Leo… A „madrycka” część Hiszpanii zwraca uwagę na starcie Sancheza Arminio z Ramosem i Cristiano.
Gazety włoskie i portugalskie wkrótce…

















