Filipiak podpalił lont. Teraz trwa już regularna wojna…

redakcja

Autor:redakcja

21 marca 2014, 13:48 • 7 min czytania

Niesłychane, trudne do ogarnięcia rozumem, rzeczy dzieją się w Cracovii. Nie sądziliśmy, że kiedykolwiek to nastąpi. Do tej pory (aż do poniedziałku) wszystkie strony pięknie się maskowały, ale wystarczył jeden konkretny punkt zapalny, żeby poszło po całości. Cichy konflikt przerodził się w otwartą wojnę wszystkich ze wszystkimi. Tu już nie ma podgryzania „przeciwnika” z partyzanta, półsłowkami, dwuznacznymi aluzjami, z których można coś wywnioskować. Nie, tu już odchodzi strzelanie do siebie konkretną amunicją.
Wszystkie piękne formułki, którymi w ostatnim czasie raczono kibiców za pośrednictwem dziennikarzy, można już włożyć między bajki. Stawowy miesiącami bez mrugnięcia okiem opowiadał, że temat jego zwolnienia to football fiction, że relacje z dyrektorem Burlikowskim są poprawne, że dorośli mężczyźni muszą umieć podać sobie ręce, no i że nie wyobraża sobie, by w profesjonalnym klubie kilka osób ciągnęło wózek w różne strony. Tylko, że to jest wszystko lipa. Lipa na potrzeby mediów. Kupowanie świętego spokoju na zewnątrz, kiedy w środku – wewnątrz klubu wszystko gnije. W ciągu tygodnia, w newralgicznym momencie sezonu, całe to gówno wylało się, jak z dużej, śmierdzącej beczki.

Filipiak podpalił lont. Teraz trwa już regularna wojna…
Reklama

To, co dziś wyprawia się w Cracovii – ustalmy sobie jasno – zupełnie wymyka się standardom funkcjonowania profesjonalnego klubu. I w sferze jego zarządzania, i w sferze szeroko pojętego PR-u.

Jasne, trzeba być niezwykle naiwnym, żeby wierzyć, że takie rzeczy to tylko w Cracovii, że wszędzie indziej atmosfera czysta jak woda w Morskim Oku, sami kompetentni ludzie i jeden pracuje za drugiego. Pewnie, że tak nie jest. Ale wyłącznie w Krakowie nagle postawiono się aż tak brutalnie zdemaskować. Teraz nikt już niczego nie udaje, tylko strzela, jak najcelniej, poważnymi zarzutami. Ciągle cicho siedzi tylko dyrektor sportowy, nie robiąc wyjątków dla nikogo, bo tak przecież dla niego najwygodniej, no i najbezpieczniej. Dotąd obrywało mu się tylko rykoszetem. Stawowy, dopóki nie stwierdził, że musi bronić własnej twarzy, a nie tylko twarzy klubu, pięknie zachowywał pozory i każdy atak brał na siebie. Chociaż koniec końców i tak on zapłaci za to wszystko głową. Bo i jakie jest w tym układzie inne rozwiązanie? Tylko dymisja trenera.

Reklama

Pytanie „czy słusznie, czy zgnilizna sięga samej góry?” znów jest aktualne.

Pierwszy, jak wiadomo, po całości pojechał Filipiak, o tym już pisaliśmy. A co! Chlapnął co mu tam ślina na język przyniosła i w czym problem? Jakie tam mogą go spotkać konsekwencje? – pewnie myślał. O ile wówczas myślał, kiedy po kolei zarzucał Stawowemu, że ten:

– nie chce być posłuszny, właściwie to jest wyjątkowo niepokorny i niezależny
– nie wiedzieć czemu nie pasują mu proponowane kandydatury transferowe
– nie chciał się pod nimi podpisać, zmuszając właściciela, by ten sam dokonał zakupów
– co gorsza, teraz nie korzysta z tych prezentów i zamyka drzwi przed zawodnikami o dużym potencjale.

No, w skrócie mówiąc: uparty jest jak osioł i wszystko robi po swojemu. Stawowy mógłby to oczywiście znowu wziąć na klatę i siedzieć cicho, tylko po co? W imię czego? Posłuszeństwa względem pracodawcy, który i tak za chwilę wręczy mu wypowiedzenie, a póki co publicznie robi z niego durnia? Warto?

Przez chwilę myśleliśmy nawet, że Stawowy taką właśnie obierze taktykę. Znów będzie udawał, kiedy na niego plują, że to tylko lekki deszczyk. Na początku trzymał się jeszcze dosyć mocno. Udzielił dwóch czy trzech wywiadów, odpowiadając tak grzecznie i poprawnie, jak tylko potrafił – że nie chce w mediach polemizować z Filipiakiem, że boss miał prawo wyrazić swoje zdanie i on to szanuje, wywiadu oceniał nie będzie. Aż tu nagle jednak zaświeciła mu się lampka i zaczął punktować stawiane mu zarzuty. Dość skutecznie, co widać po reakcji mediów. Niektóre z nich wprost uznały, że argumentami zmiażdżył bossa, oświadczając przy tym, że Filipiak najwyraźniej nie jest dostatecznie poinformowany, co się dzieje w klubie.

Pod transferami – tłumaczy Stawowy – nie chciał się podpisać, bo kandydatury zawodników owszem dostał, ale musiał oceniać je na podstawie płyt lub materiałów w internecie, mając przy tym bardzo mało czasu na decyzję. Cytat za terazpasy.pl: „Taka była między innymi sytuacja w przypadku tego słynnego 35-krotnego reprezentanta Czarnogóry (Milana Jovanovicia – od red). Dostałem informację, że muszę go obejrzeć – byłem wtedy na obozie w Turcji – w ciągu paru godzin i rano następnego dnia dać odpowiedź”. Chciał kandydatów oglądać na żywo, problem polegał na tym, że ci nie zamierzali godzić się na testy. Trudno też, żeby sam Stawowy zostawiał zespół w trakcie przygotowań i leciał w Europę.

Dziś na łamach „Sportu” po raz pierwszy bardzo wprost, bez cienia wątpliwości, uderza w dyrektora sportowego, mówiąc: „Była szansa, żeby gdzieś się wybrał i poobserwował kandydatów do gry w Cracovii z bliska. Ale zwykle coś stawało mu na przeszkodzie. Oglądał ze mną płyty DVD, ale nigdy nie wyrażał jasno swojego zdania, kiedy trzeba było podjąć ostateczną decyzję w kilka godzin. Bał się? Zostawiał to mnie”. I dalej: „Jak Burlikowski został zatrudniony w Cracovii to ja nie powiedziałem, że odchodzę, mimo że spędziłem z nim dużo nieprzyjemnych chwil w Arce. Zachował się wobec mnie bardzo nie fair i do dzisiaj mnie za to nie przeprosił. A jednak nie postawiłem sprawy na ostrzu noża – albo ja, albo on. Mogę współpracować uczciwie z każdym, ale pod warunkiem, że dzielimy się odpowiedzialnością”.

Filipiakowi, który tą odpowiedzialnością obarczył wyłącznie trenera, też wreszcie się dostaje:

„O tym, że powinienem zostać z Cracovii zwolniony, słyszałem już zaraz po awansie do Ekstraklasy. Bo nie podobał się styl, w jakim zespół ponownie zameldował się w krajowej elicie. Czuję, ze prezes Filipiak tylko czeka na to, aż mi się coś nie uda, żeby miał czytelny argument, kiedy będzie mnie zwalniał. Czytelny dla wszystkich, komentatorów i ekspertów, którzy będą oceniać jego ruch”.

Bardziej czytelniej przedstawić się już tego nie da. Stawowy w kwestii Filipiaka próbuje jeszcze stwarzać resztki pozorów, ale czuć, że ma do niego żal i jego zachowanie mocno go uwiera. W drugą stronę też to zresztą działa – Filipiakowi nie po raz pierwszy nie pasuje osoba Stawowego. Na linii trener – dyrektor mamy już otwarty, jeszcze bardziej zaogniony konflikt i poważne zarzuty pod adresem tego drugiego:

– mógł obserwować zawodników, ale tego nie robił
– podrzucał kandydatów z płyt i Youtube
– uchylał się odpowiedzialności przy transferach
– nie wypowiadał swojego zdania w sprawach należących do jego kompetencji.

Zmasowany atak, publicznie stawiający pod znakiem zapytania działalność jednej z najważniejszych osób w klubie. No i jeszcze zaszłości z dawnych lat pt.: „zachował się bardzo nie fair i do dziś nie przeprosił”. Aż dziwne, że obaj ciągle mają gabinety na tym samym piętrze, że jeszcze nie otoczyli się siatką maskującą, nie nakupili konserw, żeby przetrwać i jeden nie zmusza drugiego do złożenia broni, jak na Krymie.

Najśmieszniejsze, że dziś nawet nie ma sensu rozstrzygać, kto ma rację i kto do kogo jest bardziej uprzedzony – czy Stawowy słusznie atakuje Burlikowskiego, czy tylko unosi się swoją dumą. W sensie: i tak wiadomo jak to się zakończy: Filipiak (który w temacie Cracovii wszystko robi po omacku, bo sam nie zna się zupełnie) sprzyja temu drugiemu, więc skoro któryś ma wylecieć, to oczywiście trener.

Stawowy już nic nie może. Ani sam nie zmieni właściciela, ani nie nominuje sobie innego dyrektora. On może tylko zamknąć oczy i pracować, próbując wycisnąć z siebie i drużyny jak najwięcej, tak długo, jak mu na to pozwolą, albo odejść nie mając już do tego dłużej cierpliwości. Na łamach „Sportu” stawia sprawę tak jasno, jak tylko to możliwe: „Moja praca zakończy się najpóźniej równo z końcem obecnych rozgrywek. Nawet gdyby ktoś zaproponował mi nowy kontrakt, to odmówię. Bo po tym wszystkim, co w ostatnim czasie usłyszałem pod swoim adresem, trudno tak po prostu powiedzieć, że nic się nie stało”.

Czyli: dokończę tylko robotę w tym sezonie, chyba że mi nie pozwolą.

Do tej pory pozwalali. Wszystkim doskonale szło stwarzanie fikcji pt. „nic złego się nie dzieje”. Każdy zgarnął kilka pensji (poza Filipiakiem, który musiał zarobić gdzieś indziej, żeby samemu je wypłacać…). I Burlikowski, którego działalność wielu osobom się nie podoba, ale podoba się Filipiakowi, i Stawowy, za którym – co ciekawe – drużyna stoi murem, notując najlepsze wyniki od czasów… No, chyba od Stefana Majewskiego. Co tylko utwierdza nas w przekonaniu, że w tym klubie nigdy całkiem normalnie nie było. Ale żeby zarobić w nim parę groszy (najlepiej nie rzucając się w oczy), to każdy bardzo chętnie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama