O miłości do krakowskiej Wisły, przyjaźni z piłkarzami ze złotego pokolenia, ostatnim meczu z Legią Warszawa i kibicach, którzy nagle pomylili role – rozmawiamy z Jerzym Fedorowiczem, reżyserem i posłem Platformy Obywatelskiej. „W Warszawie nigdy nie spotkałem się z jakimiś antypatiami. Nawet dla zasady, jak mi ktoś krzyknął, to mówili „skurwiel jest, ale prawdziwy kibic”. I to jest w granicach rozsądku. To są prawdziwi kibice, a nie ci, którzy wykorzystują emocje młodych ludzi, żeby działać wbrew klubowi. Po co w Polsce mamy słuchać, że do Krakowa strach przyjeżdżać, bo to miasto nożowników?”
Mieliśmy rozmawiać tydzień temu, ale powiedział pan: poczekajmy na Legia – Wisła. W której minucie wyłączył pan telewizor?
– Doznałem szoku. Z synami i wnukami oglądaliśmy. Obiad był niedzielny. Tu obiad, kotlety i nagle „Głowa” dostaje czerwoną, zaraz robi się 2:0. Pomyślałem: znowu ten Radović nas skarcił, co ja w tej Warszawie panu powiem, jak będzie 4:0… Drugiej połowy nie oglądaliśmy. Telewizor nie chciał zapalić. Syn potem sprawdził w Internecie i mówi: Rany Boskie, 2:2! Gdzieś tam na powtórkach zobaczyłem, co ten Dwaliszwili miał, jakiego gola strzelił Stilić – no niewiarygodne. Aż wysłałem SMS-a do Romka Koseckiego: – Pewnie następnym razem to was w dziewiątkę pykniemy.
I nagle Wisła druga, sześć punktów, czyli normalnie trzy. A wszyscy przed sezonem mówili, że spadek.
– Tak było, ja mimo ogromnego szacunku, mówiłem, że dobrze będzie, jak utrzymamy te 8. miejsce. No, ale przyszedł Franek Smuda, charakterystyczny gość. U niego nie ma buntu. Jak w Teatrze czy filmie: jak dowiaduję się, że są takie i takie warunki, to wyrażam zgodę i taplam się w tym błocie dwa lub trzy dni zimowe. Albo jest się zawodowcem albo nie jest. Trochę wiosną to słabiej wygląda, bo wszyscy się zorientowali, że wychodzi Paweł Brożek i gramy wszystkie piłki do niego. Ale ogólnie nie jest źle. Są próby, by grać nowoczesną piłkę, do przodu. Franek ma plan.
Sportowo do przodu, ale potem przychodzi mecz z Ruchem, race wrzucane zza stadionu, wojenka na linii klub – kibice i nikt już o sporcie nie mówi. Co kibic, który jest z Wisłą ponad pół wieku czuje w takich chwilach?
– Myślałem, że oszalałem. Ludzie niezorientowani mogli pomyśleć, że to jakiś atak terrorystyczny. Nagle przez to zadaszenie pojawiają się jakieś race, to nie jest normalne. W zbiorowisku jest tak że atmosfera wytwarzana przez liderów udziela się grupie. Kiedyś prowadziłem program „Zadyma”. Na sali było 700 kibiców Wisły, Teatr miał 350 miejsc. Cracovia w ostatnim momencie się wycofała. Ale i tak byłem zbudowany, umówiliśmy się na pewne europejskie zasady, kibice zachowali się niezwykle przyzwoicie. To było porozumienie jak między ojcem i synem. A potem, już po jakimś czasie, poszedłem na mecz i jacyś młodzi ludzie zaczęli rzucać cegłówkami w policję. Mało tego – oni zbliżyli się tak, że rzucali tam, gdzie były samochody własnych graczy. A to był moment, kiedy miałem im podziękować, że byli tacy odpowiedzialni. Załamałem się. Ale dalej próbowałem tłumaczyć. Jeździliśmy do szkół, przyjeżdżał Ł»uraw, robiliśmy konkursy piosenek Wisły i Cracovii. I teraz ci kibice mówią o mnie, że jestem zdrajcą Wisły.
„Fedorowicz wykazałeś się dużą wiedzą, od dzisiaj możesz szukać głosów za miedzą”. To transparent z ostatniego meczu koszykówki. Jacek Bednarz mówił ostatnio w Orange Sport, że dla tej grupy ludzi za chwilę wszyscy będą wrogami.
– To objaw kompletnego braku rozumu. Co to znaczy wrogiem? Wisła bez Bednarza, bez Cupiała… Przecież bez Cupiała to ona już by nie istniała. Nie byłoby sukcesów, gry w pucharach. Ja dzięki niemu oglądałem Ronaldo, Ronaldinho, widziałem na żywo Beckhama. Zidane, jak przyjeżdżał, to organizowaliśmy akcje dla chorych nieuleczalnie dzieci. To były rzeczy niezwykłe. Wisła zaczęła iść do przodu, a nagle chłopak rzuca nożem w Dino Baggio… Kiedy my prowadzimy z Parmą! Gdyby Szymkowiak nie trafił w słupek z Interem, moglibyśmy wyeliminować drużynę z Ronaldo, wtedy najlepszym piłkarzem na świecie! Nie ma i nie będzie zgody na to, żeby jakaś subkultura opanowywała przestrzeń publiczną. Bo to nie tylko idzie o stadion. Zarzuty wobec nich są poważne. Maczety, noże itd. Bednarzowi, który stara się z tym walczyć będą sprzyjać wszyscy ludzie dobrej woli w Krakowie. Ci, którzy chcą oglądać piłkę.
Smutne, że w ogóle musimy o tym rozmawiać. Mieliśmy przecież wspominać starą Wisłę.
– Stara Wisła… To była gromada piłkarzy, którzy zdobili mistrza w 78, to była reprezentacja Polski praktycznie. Kapka, Kmiecik – myśmy mieli do czynienia z wielkimi graczami. Oni nie przegrywali u siebie.
Andrzej Iwan mówił, że jak przegrywali na Wiśle, to potem trzy dni bolała go głowa.
– To były szalone czasy. Oglądałem mecze z Nowickim, z Tadkiem Hukiem, z Leszkiem Piskorzem, z Krzysiem Litwinem. Wchodziliśmy na dach po drabinie przeciwpożarowej. Tam się fantastycznie oglądało. Wszystko słyszeliśmy, co piłkarze mówią do siebie. Ten mecz z FC Brugge… Przecież myśmy wyeliminowali poprzedniego finalistę Pucharu Europy. Jak Wróbel kręcił, to do tej pory kibice Legii mówią mi: Boże, jak on grał! Kazio Kmiecik, który strzelał z każdej pozycji bez wysiłku. To były wielkie mecze. Jak się spotykam z Zibim, to ciągle wspominamy słynne 6:3 z Widzewem.
Jak to się wszystko zaczęło? Ta przyjaźń między aktorami Starego Teatru i piłkarzy Wisły.
– To było tak, że myśmy mieli sukces i oni mieli sukces. Ł»yliśmy w ogromnym sukcesie. Byliśmy liderami Rynku Głównego. Złączył nas Janek Nowicki. Basia Sobota, była mistrzyni Europy, matka Łukasza Nowickiego, jako sportsmenka miała duże kontakty w Wiśle. Oni zaczęli przychodzić do Teatru, my na mecze. Spędzaliśmy z nimi wieczory. Takie przeciągane wieczory.
Dla kogo to był większy snobizm? Dla aktora, który mógł się zadawać z piłkarzem, czy dla piłkarza, mogącego obcować z artystami.
– W obie strony to działało. Przekroczyliśmy granice koleżeństwa i staliśmy się przyjaciółmi. Oni byli zamożniejsi, ale to nawet nie o to chodziło, bo my też nie byliśmy jacyś biedni. Wspieraliśmy się. Jak nie miałem w czym trenować, to mi szybko dres Wisły załatwili. Mogłem brać udział w zajęciach, chodzić na saunę. Ze wszystkich udogodnień korzystałem, nawet Sylwestry spędzaliśmy razem. Jak Andrzej Iwan przyjechał z Bochum nowiutkim Oplem Omegą, to cały Kraków przejechaliśmy. Krzysio Budka nas woził. Ale najbliżej byłem Staszka Goneta. To był lider, jedyny, który nie otarł się o reprezentację. Musiał, Szymanowski, Maculewicz – wszyscy reprezentanci. W pomocy Nawałka, Lipka, dalej Kapka. Z przodu Kazek Kmiecik, Ajwen. W pewnym momencie razem z Krzyśkiem Mrówką z Gazety Wyborczej stworzyliśmy nawet drużyny oldbojów Wisły 78. Jeździliśmy do małych miasteczek. Graliśmy w Ł»ywcu, w Okocimiu. Tam gdzie piwo, proszę zauważyć! Byłem takim trochę trenerem, robiłem zmiany. Aktorki młodziutkie występowały, był kabaret, potem kolacja, a na koniec mecz. Pamiętam, jak w Ł»ywcu Kaziu Kmiecik nie strzelił karnego, to się rzuciłem na niego: „Kazek, kurwa!”. „Fedor, przestań. Jak mu nie nie strzeli czterokrotny król strzelców, to on będzie miał pamiątkę do końca życia. Dwie fotki strzelono. My się piwka chcemy napić!”. Wtedy też potrafiłem dostrzec różnicę między gośćmi, którzy wybierani byli do jedenastek świata a innymi zawodnikami. Oni starsi, nawet jak przegrywali do przerwy 0:2, to potem i tak wyciągali na 4:2. Byli wolniejsi, ale grali piłką.
Grywaliście też różne dziwne mecze w Parku Jordan, między innymi z kibicami.
– Mieszaliśmy się kibice z zawodnikami. Graliśmy kiedyś po weselu nawet. Krakowiacy z Góralami. Spadł śnieg w nocy, a to był 1 czerwca. Była plucha, może trzy stopnie. Miałem nowy dres, więc żal mi go było trochę. Puszczałem jedną bramkę za drugą, żeby się nie pobrudzić, a wtedy Krzysio Budka z resztą tak mnie poturlali w błocie, że musiałem bronić. No i wygraliśmy z Góralami. Zwykle było tak, że jak mówiłem, że gram w piłkę, to oni mówili: ty nie grasz, ty kopiesz! Ale z drugiej strony jak słyszałem od kogoś, że w dzieciństwie grał w teatrze, to ja dodawałem: ta… grałeś… Stałeś! Lubię jak się teraz spotykamy z piłkarzami z różnych lat na meczach międzypaństwowych. Uważam, że większość zawodników, którzy osiągnęli poziom europejski, należą do ludzi bardzo inteligentnych. W piłkę gra się głową.
Stereotyp przeciętnego piłkarza jest trochę inny. Mówi się: bogaci, ale nic więcej.
– Ale to tak wszędzie jest. Są tacy i tacy. Ja strasznie lubię gadać z Mirkiem Szymkowiakiem albo z Baszczem. Widzę, że oni w każdej dziedzinie osiągnęli by sukces. Baszcza to ja po prostu uwielbiam. W tygodniu mecz na Stamford Bridge komentował, zaraz Old Trafford. On i reszta dał nam w tych latach Cupiała taki piękny obrazek. Cupiał, muszę panu powiedzieć, marzy o tej Lidze Mistrzów. Dużo z nim o tym rozmawiałem. Ciągle trafialiśmy na ten Real, na Barcelonę, potem nieszczęsny Anderlecht, kiedy wydawało się, że się uda. Jeszcze jedną rzecz muszę powiedzieć o Wiśle: ci wszyscy zawodnicy dzisiaj dalej żyją tym klubem, biorą udział w każdej akcji charytatywnej, gdy jest taka potrzeba. Dzwonię do Bogdana Zająca i jest. Dzwonię do Kmiecika i też jest, a za nim idą kolejni. Niciński z Gdańska przyjeżdża, Moskalewicz ze Szczecina, Kuba z Niemiec. Ł»urawski…
Ł»urawski teraz do Europarlamentu się wybiera.
– Rozmawiałem z Ł»urawiem. Nie zwracaliśmy się do niego, ale już jakiś czas temu chcieliśmy, żeby robił coś fajnego, bo ma autorytet, jest inteligentny. Zgłosiło się SLD, wydaje mi się, że chce spróbować.
Ale niesmak wśród kibiców jest spory.
– Mam przeciwnika politycznego, nazywa się Jan Tomaszewski. Ale ja go i tak lubię. Lubię go za to, co dał mi jak był sportowcem. Jak ja mam potępiać Ł»urawia, jak on mi tyle radości dostarczył? Nie za frajer wygrywał się z Schalke. To były takie mecze…
Trzech najlepszych piłkarzy, jakich widział pan w Wiśle. Ma pan taki prywatny ranking?
– Pierwszy będzie Kaziu Kaziu, ty strzeliłeś bramek sto. Ajwen. I Antek Szymanowski. Taka paka, że trudno wybierać. Wisła to całe moje, dodatkowe życie. Ile nerwów ja przez nią przeżyłem… W koszykówkę grałem, ale byłem za niski. Całą rodzinę zaraziłem Wisłą, nawet wnuk był teraz na dwóch meczach. W Warszawie nigdy nie spotkałem się z jakimiś antypatiami. Nawet dla zasady, jak mi ktoś krzyknął, to na zasadzie „skurwiel jest, ale prawdziwy kibic”. I to jest w granicach rozsądku. To są prawdziwi kibice, a nie ci, którzy wykorzystują emocje młodych ludzi, że działać wbrew klubowi. Po co w Polsce mamy słuchać, że do Krakowa strach przyjeżdżać, bo to miasto nożowników? Świata niestety tak szybko się nie zmieni. Czasu potrzeba. Gdzieś przeczytałem informację, że kiedyś w meczu Dania – Szwecja, wpadł kibic i uderzył Isakssona w twarz. W Danii, w Skandynawii! Ale wie pan jak on został ukarany? Ma przykładowo 20 lat, studiuje informatykę. Jak kiedyś zostanie milionerem, to do końca życia 1/3 zarobków będzie oddawał. Blokowany jest gość w całym systemie. Nie dostanie kredytu na dom itd. Jeżeli ktoś się nawali i pojedzie samochodem, to musi się liczyć z tym, że w razie wypadku, pójdzie siedzieć. W Anglii, jeżeli ty próbujesz uderzyć policjanta, to już nie ma zmiłuj się. Bo takie jest prawo. Będzie tak i u nas.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ GRABOWSKI