Napastnik Podbeskidzia, nasza ulubiona postać fikcyjna

redakcja

Autor:redakcja

18 marca 2014, 09:32 • 3 min czytania

Jednym ze smutniejszych obrazków, jakie zobaczyliśmy w miniony weekend na boiskach Ekstraklasy była szalona próba uczynienia z Mateusza Stąporskiego środkowego napastnika. Leszek Ojrzyński zlekceważył wszystkie racjonalne przesłanki – wśród których najważniejsza jest taka, że były piłkarz Korony nie potrafi strzelać bramek – i zdecydował się na taki, skądinąd przykry dla wszystkich widzów meczu Lech-Podbeskidzie, manewr i wprawił nas tym samym w niemałe zakłopotanie. Gorszy dzień? Szaleniec? Naiwniak? Szybki przegląd wojsk stacjonujących pod Klimczokiem, chwila refleksji i wszystkie klocki zaczęły układać się jednak w logiczną całość. Wystawienie Stąporskiego na dziewiątce, podobnie jak wcześniej Malinowskiego, to nic innego jak wyraz skrajnej desperacji.
W tym miejscu macie pełne prawo zapytać: jak to? Przecież w kadrze Podbeskidzia znajduje się aż 6 nominalnych napastników, a w zamkniętym całkiem niedawno okienku transferowym to właśnie na tę pozycję działacze poszukiwali graczy najpilniej, w rezultacie czego, w Bielsku zakontraktowano trzech nowych snajperów. Najwięcej spośród wszystkich drużyn Ekstraklasy. No więc właśnie – jak to możliwe, że w takich okolicznościach w kolejnym odcinku serialu pod tytułem „Szukamy następcy Roberta Demjana”, w ataku bielszczan oglądamy Mateusza Stąporskiego?

Napastnik Podbeskidzia, nasza ulubiona postać fikcyjna
Reklama

Boimy się w kontekście Podbeskidzia używać stwierdzenia „polityka transferowa”, bo ono z reguły samo w sobie oznacza, że poczynaniami klubu kieruje jakaś wizja, a nie przypadek. Bezpieczniej będzie napisać „coś, co ma przypominać politykę transferową” w wykonaniu Podbeskidzia zdecydowanie szwankuje. W połowie listopada prezes Wojciech Borecki, mówił wywiadzie na łamach Weszło: – „Już myślimy o zimowym okienku. Myślę, że w naszej sytuacji potrzebnych jest co najmniej pięciu nowych zawodników, by móc skutecznie grać o utrzymanie w Ekstraklasie”. Czasu na myślenie było więc sporo, ale chyba nie jest to czynność, w której ludzie zarządzający Podbeskidziem – eufemistycznie rzecz ujmują – czują się najlepiej. Przykładem napastnicy.

Wiosenny „atak” klubu z Bielska zmieniał się tak:
– mecz z Widzewem: Nwaogu (63 minuty; nota Weszło: 3), Malinowski (27 minut; 4)
– mecz z Jagiellonią: Stąporski (60 minut; 3), Nwaogu (30 minut, 3)
– mecz z Pogonią: Blażek (63 minuty; 3), Chrapek (27 minut; 4)
– mecz z Piastem: Chrapek (45 minut; 2), Malinowski (29 minut; 4), Nwaogu (16 minut; -)
– mecz z Lechem: Stąporski (61 minut; 2), Blażek (29 minut; 3)

Reklama

Co mecz to inna koncepcja. W zasadzie tylko jedno pozostaje bez zmian – żaden z zawodników grających na dziewiątce w Podbeskidziu nie potrafił dobić nawet do noty „5”, co oznacza – ni mniej, ni więcej – że zanotował przyzwoity występ. Ocena transferów? Tragiczny Nwaogu, kompletnie nieprzygotowani Blażek i Lebedyński. Dystans pięciu spotkań nie sprzyja wydawaniu kategorycznych sądów, ale sami chyba przyznacie, że przedstawione powyżej bilanse wołają o pomstę do nieba, wywołują depresję, a u przykładowego Stawarczyka – wybuch śmiechu. Równie dobrze można zgłosić do rozgrywek Reksia, maskotkę klubu i wystawić go w ataku. Biorąc pod uwagę, że zeszłoroczne utrzymanie Podbeskidzie zawdzięcza w dużej mierze grze właśnie środkowego napastnika, w tym roku perspektywy na skuteczną walkę o pozostanie w elicie nie są zbyt optymistyczne. No chyba, że seriami zacznie strzelać Łatka.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama