Nie milkną echa „ochów” i „achów” nad występem Łukasza Fabiańskiego przeciwko Bayernowi. „Fabian” odrzucił właśnie propozycję przedłużenia umowy z Arsenalem, która była doprawdy imponująca. Przed Łukaszem postawiono garnek złota. Zwyczajnie najlepsza na świecie robota. 50 tysięcy funtów tygodniowo za bycie rezerwowym bramkarzem w najsilniejszej (wciąż) lidze świata? „Szóstka” w totka to przy tym małe piwo. Codzienne treningi z gwiazdami, parę meczów w sezonie w FA Cup i w lidze, jeśli Wojtek odwali jakiś numer lub złapie kontuzję. Fabiański zaskoczył nas jednak bardzo na plus, deklarując już jakiś czas temu gotowość odejścia z Emirates Stadium. Teraz potwierdził wcześniejsze zamiary, odmawiając Wengerowi. Fabian w końcu wstał i walnął ręką w stół. Nie za późno?
Problem z Fabiańskim polega na tym, że to naprawdę porządny bramkarz, który – przynajmniej do niedawna – rzadko to potwierdzał. Okazjonalnie zdarzało mu się rozgrywać genialne mecze, jak te przeciwko Bayernowi (rok temu i teraz). Przeważnie jednak Polak bronił w kratkę – potrafił wyciągnąć nieprawdopodobną piłkę, by niedługo później puścić straszną szmatę. Jego pseudonim „Flappyhandski” nie wziął się przecież z niczego. „Fabian” ma jednak opinię zawodnika doskonałego, przynajmniej pod pewnym względem. Nie narzeka, robi swoje, trenuje za dwóch, zawsze gotów pomoc drużynie. A że gra od święta? Fabiański jest zawsze uśmiechnięty, pogodny. Przed kamerami sprawia wrażenie pogodzonego z własnym losem. Lata temu wydawało się, że ma wszelkie papiery na zostanie numerem jeden w Arsenalu. Nie udało się.
Zabrakło albo stałej dobrej formy, na przeszkodzie stanęły także kontuzje. Licznik Polaka w Premier League ledwo przekroczył 30 gier, jego rekord to 14 meczów w sezonie 2010/11. Przylgnęła do niego łatka idealnego rezerwowego, który w razie czego wejdzie na murawę, ale ogólnie to jest za słaby (psychicznie?) na pierwszą jedenastkę. Coś się ostatnio zmieniło jednak, coś pękło. Fabiański broni pewnie i dobrze, tak jakby rzeczywiście brakowało mu wcześniej chłodnej głowy. Teraz sytuacja jest inna. Łukasz i tak odejdzie z Arenalu, już nic nie musi, broni na luzie. Oczywiście walczy o kontrakt z nowym pracodawcą, ale sprawia wrażenie bardziej wyluzowanego niż kiedykolwiek.
Czy to jest klucz do dobrej formy „Fabiana”?
Naszym zdaniem jak najbardziej. Opowieść pod tytułem „Łukasz i Kanonierzy” dobiega powoli końca, to trochę jak ostatnie dni w szkole przed wakacjami, dawno po klasyfikacji. Każdemu chce się bardziej podejść do tablicy, wszyscy są bardziej rozluźnieni. Oczywiście tylko w wypadku Łukasza, on już tutaj przecież nie będzie grał. Zawali to zawali, i tak zmienia klub. Co oczywiście nie znaczy, że Fabiański się nie stara. Wręcz przeciwnie, ale nie ma na sobie już takiej presji. Szkoda, że nie miał tej pewności siebie typowej dla Szczęsnego trochę wcześniej. W naturze suma wszystkiego wynosi zawsze zero. W duecie Szczęsny – Fabiański pewność siebie przedstawia się następująco: Wojtek jest za bardzo pewny siebie, Łukasz wręcz przeciwnie. Brakowało mu ewidentnie iskry, a może i zwyczajnie trochę tego błysku w oku, tak typowego dla złych chłopców. Piłkarz musi być czasem skurwysynem, inaczej go zjedzą. Czy „Fabian” się zmienił? Ciężko stwierdzić, zobaczymy w nowym klubie, ale końcówkę w barwach „Kanonierów” ma bardzo dobrą. Wenger już zapowiedział, że jeśli chodzi o FA Cup, dalej będzie bronił Łukasz. Inne drużyny zainteresowane usługami Polaka zacierają za to ręce.
A tych na horyzoncie pojawia się całkiem sporo. Schalke, Basel, kluby z La Liga. Łukasz na razie milczy, koncentruje się na ostatnich miesiącach w Arsenalu. Na miejscu Polaka zostalibyśmy jednak w Anglii. Zna język, kulturę, cały ten sportowy background. Według prasy, chcą go podobno w Newcastle, Swansea i Cardiff, myślą o nim także Leicester City i Derby, które mają w perspektywie awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. Fabiański ma wreszcie swoje pięć minut chwały, a telefon pęka w szwach od ofert. To był ostatni dzwonek, żeby walnąć pięścią w stół, wstać i iść dalej. Fabiański grający przeciwko Arsenalowi Szczęsnego w przyszłym sezonie? Bezcenne. Łukasz ma chyba jeszcze coś do udowodnienia na Wyspach, choćby to, że nie jest dwa razy gorszy od Szczęsnego. W końcu Wojtek zarabia 100 tysięcy, a na „Fabiana” czekałaby nie tylko o połowę mniejsza – chociaż i tak imponująca – gaża, ale coś znacznie gorszego. Znów ławka rezerwowych.
KUBA MACHOWINA