Wirus FIFA? Najpoważniejsza „choroba” Barcelony brzmi Gerardo Martino

redakcja

Autor:redakcja

08 marca 2014, 22:53 • 4 min czytania

Piłkarze Barcelony dostosowali swoją grę do warunków w jakich przyszło im rozgrywać mecz w Valladolid. Sobota, popołudniowa pora, temperatura przekraczająca 20 stopni i pełne słońce. Nic, tylko pospacerować po zielonej trawie, poopalać się, a potem postać przez chwilę w cieniu. Podopieczni Martino pewnie by się położyli na murawie, ale niefortunnie boisko było dziś zbyt suche i nieregularne – tak przynajmniej tłumaczyli po meczu Xavi i Dani Alves. Piłkarze Barcelony nie chcieli się za bardzo zmęczyć i to przedmeczowe założenie udało im się w pełni zrealizować. Wygląda na to, że w drugiej części sezonu okazji do większego wysiłku może być zdecydowanie mniej. Piłkarze Martino mogą przegrać ligę już za dwa tygodnie, po meczu na Santiago Bernabeu. Chociaż zdaniem wielu z marzeniami o obronie tytułu trzeba się pożegnać już dziś.
Dziś piłkarzy z Katalonii po raz kolejny dopadł wirus FIFA, a przecież jeszcze przed dwoma tygodniami mówiło się o wirusie UEFA. Wydaje się, że najpoważniejszą „chorobą” Barcelony jest obecnie Gerardo Martino. Argentyńczyk nie wygląda na człowieka, który miałby jakikolwiek pomysł na wyprowadzenie swoich piłkarzy z dołka. Dziś przez większą część spotkania snuł się przy linii bocznej ze spuszczoną głową, a z jego oczu biły smutek i bezradność. Na pomeczowej konferencji stwierdził, że na Estadio José Zorila drużynie zabrakło dosłownie wszystkiego. Trudno nie przyznać mu racji.

Wirus FIFA? Najpoważniejsza „choroba” Barcelony brzmi Gerardo Martino
Reklama

Dość napisać, że wynik dzisiejszego meczu jest sprawiedliwy i w pełni oddaje obraz gry. Piłkarze Realu Valladolid byli szybsi, pewniejsi i po prostu lepsi. Wymowne, że podopieczni Juana Ignacio Martíneza od ośmiu kolejek bezskutecznie próbowali wydostać się ze strefy spadkowej i udało im się to dopiero po meczu z Barceloną. Zwycięstwo gospodarzy już tak nie szokuje, jeśli spojrzeć na ostatnie dokonania piłkarzy Martino w meczach wyjazdowych. Sześć meczów, jedno zwycięstwo, dwa remisy i trzy porażki. Ł»enujący bilans.

Mecz w Valladolid miał być próbą generalną przed środowym rewanżem w Lidze Mistrzów. Po tym, co dziś zobaczyliśmy sprawa awansu wcale nie wygląda na przesądzoną. Jeżeli 17. drużyna Primera Division jest w stanie całkowicie sparaliżować grę mistrza Hiszpanii, to z pewnością może to zrobić też Manchester City. Wydawało się, że w Champions League emocje będą już tylko w meczach Chelsea i United, tymczasem pojawia się ogromna szansa, by do gry wróciła trzecia angielska drużyna. Piłkarze Martino na Etihad pozbawili rywala złudzeń, po czym przywrócili nadzieje swoimi fatalnymi występami w lidze.

Reklama

***

Długo wydawało się, że będziemy mieli następną kolejkę marzeń dla Realu Madryt, bo Atletico niemiłosiernie męczyło się z Celtą Vigo. Rojiblancos przystąpili do meczu osłabieni brakiem Diego Costy, Ardy Turana i Diego Godina, a także mieli w pamięci porażki w dwóch ostatnich meczach wyjazdowych. Do 62. minuty podopieczni Diego Simeone nie wyglądali na drużynę, która chce i potrafi odskoczyć od Barcelony na trzy punkty. Gospodarze prezentowali się bardzo solidnie, przeważali i byli w posiadaniu piłki przez 60 procent czasu gry.

Wtedy jednak do głosu doszedł David Villa, który przejął fatalnie zagraną piłkę i bez trudu pokonał Yoela. Zanim gospodarze zdążyli zrozumieć co się właśnie wydarzyło, El Guaje ukłuł po raz drugi, tym razem wykorzystując dobre podanie Sosy. Tym samym Villa przełamał ponad miesięczną niemoc strzelecką i dał swojej drużynie niezwykle cenne trzy punkty. Atletico przynajmniej do jutra zrównało się punktami z Realem Madryt i objęło prowadzenie w La Liga. Wobec fatalnej formy Barcelony wydaje się, że to właśnie Rojiblancos mogą sprawić, że rywalizacja w lidze potrwa do samego końca. Piłkarze Realu muszą pamiętać, że jeden słabszy dzień może ich kosztować pozycję lidera.

***

W pozostałych sobotnich meczach również nie obyło się bez niespodzianek. Granada ograła Villarreal 2:0, a bramki zdobyli Fran Rico i Youssef El Arabi. Z kolei Betis pokonał u siebie Getafe 2:0 i tym samym wyrównał swój punktowy rekord z tego sezonu – cztery oczka w dwóch meczach. Czy mamy do czynienia z jednorazowym wybrykiem czy z ostatnią próbą podjęcia walki o utrzymanie – przekonamy się już za tydzień w Elche. Warto podkreślić, że pełne 90 minut rozegrał dziś Damien Perquis, który tym razem zapracował tylko na jedną żółtą kartkę.

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
0
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama