Liga bułgarska do tej pory kojarzyła nam się głównie z obozem przetrwania, zafundowanym całkiem niedawno przez jeden z tamtejszych klubów czwórce polskich piłkarzy. Słuchając opowieści Mateusza Bąka o miejscowych realiach, przed oczami mieliśmy obraz czegoś na kształt burdelu na kółkach. Piłkarskiego trzeciego świata. Jak się jednak okazuje, w kraju Stoiczkowa, Bałykowa i Berbatowa dzieje się znacznie więcej. Rzeczy równie szalone jak opowieści naszych o Etyrze Wielkie Tyrnowo, lecz zdecydowanie bardziej pozytywne. Wszystko za sprawą piłkarzy Łudogorca Razgrad. Klubu, który w niecałe 13 lat od momentu powstania, robi furorę w Lidze Europy. I jak zapewniają Bułgarzy, to dopiero początek.
Razgrad to niewielkie miasto położone w północno-wschodniej Bułgarii. Niecałe 40 tysięcy mieszkańców. Na kartach historii zapisało się tym, że kilkanaście wieków temu w okolicy poległ cesarz rzymski Decjusz Trajan. Dziś piłkarze grający w miejscowym Łudogorcu piszą nową historię, będąc na ustach piłkarskiej Europy. Klub bez tradycji, z niewielkiego miasta, z przeciętnej ligi, ale za to ze sporym budżetem i wizją tego, jak nim gospodarować, jak burza przeszedł przez rozgrywki grupowe Ligi Europy, dystansując Dinamo Zagrzeb, PSV Eindhoven i Czernomorec Odessa. W sześciu meczach Łudogorec pozwolił sobie wbić tylko dwie bramki. 5 zwycięstw, 1 remis. Gdy w kolejnej rundzie Bułgarzy rozprawili się z Lazio, a więc klubem na tle którego Mistrz Polski wyglądał jak drużyna z klas 1-3 w starciu z gimnazjalistami, było jasne, że o przypadku nie może być mowy.
Nie jest łatwo ogarnąć fenomen klubu z Razgradu. To trochę tak, jakby przykładowo Drutex zainwestował jeszcze większe pieniądze w Bytovię Bytów, a drużyna z Kaszub w dwa lata z drugiej ligi przeskoczyła na poziom Ekstraklasy, a będąc na nim porozstawiała po kątach Legię, Wisłę, Lecha i Śląsk, zdobywając wszystko co się da – mistrzostwo, Puchar Polski, Superpuchar. Niezależnie od wielkości zainwestowanych środków – czysta abstrakcja. Łudogorcowi się to jednak udało. – Jeśli akurat z nimi nie przegrasz, to wiesz, że to dla ciebie dobry wynik – mówił niedawno w rozmowie z nami Adam Stachowiak, bramkarz Botew Płowdiw. Powiecie OK, ale Bułgaria to inna specyfika – korupcja, przy której ta nasza to dziecinne psoty, wojny gangów, mafiosi na czele klubów i tym podobne zabawy. Tylko, że Łudogorec błyszczy również w Europie, poza jurysdykcją trzymającej władzę szajki, czyli drużynę musiał zbudować świetną.
Kluczowym momentem dla klubu było przejęcie go przez braci Kiryła i Georgija Domuscziewów, jednych z najbogatszych ludzi w Bułgarii, działających m.in. w branży farmaceutycznej, również na polskim rynku. To oni wyłożyli na stół duże pieniądze. Duże to nie znaczy wielkie. Takie na poziomie Lecha Poznań. Budżet na ten sezon – 11 milionów euro. Drużynę oddano w ręce młodego, rodzimego trenera Iwajło Petewa, a on wykręcił z nią rekordowe wyniki. Najpierw awans do I ligi, a później dublet w pierwszym sezonie w elicie. W drugim – obronił tytuł i szykował się do ponownej walki w Europie (za pierwszym razem Łudogorec odpadł z Dinamem Zagrzeb w II rundzie kwalifikacji do LM), lecz na stanowisku nie wytrwałâ€¦ bo przegrał inauguracyjny mecz sezonu 2013/14 z beniaminkiem. Zastąpił go Stoycho Stoew, trener bez większych sukcesów, ale – co ważne dla włodarzy – urodzony w Razgradzie. To pod jego wodzą bułgarska drużyna ograła w kwalifikacjach Champions League Slovan Bratysława i Partizan Belgrad. Bułgarom nie poszło jedynie z FC Basel w fazie play-off, lecz później zaczął się ich zwycięski marsz w Lidze Europy.
We właścicielu klubu Kiryle Domuscziewie jedni widzą furiata na miarę Gigi Becaliego, który potrafi wyrzucić trenera po jednym meczu, a po przerwanym sparingu z Legią nazwać sędziego prostytutką i powiedzieć, że w jego rejonach za takie sędziowanie spalono by dom arbitra, a drudzy – człowieka z wizją, otaczającego się sobie podobnymi. Weźmy na przykład transfery. Oczywiście doniesienia o tym, że Bułgarzy byliby w stanie zapłacić 3,5 miliona euro za Dominika Furmana to bajki z mchu i paproci, ale polityka transferowa Łudogorca jest co najmniej ciekawa. W ostatnich czterech latach wydali na nowych graczy nieco ponad 5 milionów euro (!), nie zarabiając przy tym ani grosza. Na początku metodą na Wojciechowskiego, czyli na wariata – zapłacili spory hajs chociażby za Kascelana, Guldana czy Jarabicę i im podobnych, lecz ostatnie okienko to już bardziej przemyślane ruchy. Ściągnięto m.in. młodzieżowych reprezentantów Holandii: Jeroena Lumu i Virgila Misidjana, znanego jako Vura. – Ten gość do Łudogorca trafił za 700 tysięcy euro, podobno za sezon dostaje około 300 tysięcy. Na pewno będą chcieli się dalej wzmacniać, celem pewnie jest Liga Mistrzów, choć teraz dość wyraźnie przegrali z Bazyleą – mówił Stachowiak. Do tego do drużyny doszli jeszcze m.in.: Georgi Terziew, kapitan bułgarskiej młodzieżówki i Michel Platini, zasymilowany Brazylijczyk, gwiazda ligi, którą Łudogorec podkupił CSKA Sofia. Duży sukces zbudowany jest rzecz jasna na pieniądzach na transfery. Ale to nie wszystko. Ważniejszy jest pomysł, jak je wydawać i konsekwencja. Bułgarzy mają jedno i drugie.
Druga sprawa to akademia. Ambicją właścicieli jest nie tylko opieranie się na nieźle opłacanych najemnikach, a produkowanie własnych piłkarzy. Ludogorets Football Academy już dziś może pochwalić się siatką skautów w całej Bułgarii i bazą treningowa, jaką większość polskich klubów może zobaczyć jedynie na zdjęciach. Pieniądze na młodzież łoży m.in. firma Aurubis, największy w Europie producent wyrobów miedzianych. Zresztą inwestycje w infrastrukturę powoli w Bułgarii stają się normą. Chodzi nie tylko o Łudogorec, ale też inne kluby, o czym opowiadał nam Stachowiak na przykładzie Płowdiw: – Stadion stadionem, ale powiem o bazie treningowej, bo to podstawa. We wrześniu została zakończona budowa i muszę przyznać – jest to baza z prawdziwego zdarzenia. Pięć boisk pełnowymiarowych, z czego jedno sztuczne, szóste nieco mniejsze. Do tego hotel z restauracją, siłownia, odnowa biologiczna, kawiarnia, sklep klubowy.
Jak nietrudno się domyśleć, Łudogorec nie jest zbytnio lubiany przez Bułgarów. Patrzą na klub jak na kuzyna z prowincji, który wkupił się do elity i bez żadnego respektu dla wielkich panoszy się na salonach. Drużyna z Razgradu rozstawia teraz po kątach zasłużone bułgarskie firmy takie jak: CSKA Sofia, Levski Sofia czy chociażby Liteks Łowecz. Fani klubów ze stolicy porównują ich do Manchesteru City, skandując z trybun, że tradycji i tak nie kupią, ale w Razgradzie zamiast o przeszłości, wolą myśleć o przyszłości. W najbliższej czeka ich dwumecz z Valencią i coś nam mówi, że nie są w nim bez szans. A nawet jeśli przegrają, to właściciele już zapowiedzieli, że kasa zarobiona w Lidze Europy pójdzie na kolejne wzmocnienia. Takie na Ligę Mistrzów.
Fot. fakti.bg