Po prostu uwielbiamy takie mecze – walka na śmierć i życie, wielka agresja, prowokacje i nieczyste zagrania, ale też fantastyczne gole i dużo dobrej piłki. Raz na jakiś czas ktoś nie wytrzymywał ciśnienia lub zachowywał się bezmyślnie, ale czy przez to mecz oglądało się gorzej? Dziś ekipy z Madrytu zaserwowały nam spotkanie rodem z Premiership, angielskie standardy sędziowania przyjął tez prowadzący mecz Delgado Ferreiro. Arbiter momentami przesadzał, na przykład nie dyktując ewidentnego karnego za faul Sergio Ramosa, czy ignorując brutalne wejście Diego Costy w nogi bramkarza Realu. Założenia były takie, by pozwolić piłkarzom grać – w praktyce wyszło na to, że Ferreiro kompletnie nie panował nad meczem. Warunki sprzyjały więc piłkarzom Simeone, którzy świetnie czują się w meczach pełnych prowokacji i fizycznych starć. Rzecz jasna po stronie Atletico stało też rozdrażnione Calderon, które było dla gospodarzy dwunastym zawodnikiem.

Już w momencie ogłoszenia składów przez Carlo Ancelottiego i Diego Simeone stało się jasne, że skończył się czas eksperymentów. Real zagrał z Arbeloą i Coentrão na bokach obrony, czyli wariantem przetestowanym w niedawnym półfinale Copa del Rey na Santiago Bernabeu, zakończonych zwycięstwem 3:0. Z kolei w ataku zabrakło miejsca dla Jesé, który ustąpił miejsca tercetowi BBC, mającemu na koncie już 71 goli w sezonie. Natomiast Atletico skopiowało skład ze zwycięskiego finału Pucharu Hiszpanii, z jedną tylko różnicą – w miejsce Falcao zagrał Raúl GarcÃa. Obaj trenerzy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wytoczyli wszystkie najcięższe działa.
Wydawało się, że atmosfera piłkarskiego święta na Calderon oraz przygotowane przez Simeone taktyka i motywacja rozsypały się niczym domek z kart już w trzeciej minucie gry. Jak się okazało, szybka strata bramki była najlepszą rzeczą, jak mogła się Atletico przytrafić. Królewscy uwierzyli, że może im pójść równie łatwo, jak w niedawnym półfinale Copa del Rey, kiedy bez większych problemów poradzili sobie z Rojiblancos. Ten moment rozluźnienia i dekoncentracji kosztował podopiecznych Ancelottiego kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami w całej pierwszej połowie. Atletico wyraźnie dominowało, grało z pasją i agresją, a fantastyczne bramki zdobyli Gabi i Koke. Po zejściu do szatni jasne stało się, że Królewskich czeka najtrudniejsze 45 minut w tym roku.
Po zmianie stron Atletico świetnie broniło i groźnie kontrowało, na co Real kompletnie nie mógł znaleźć sposobu. Zawodziła formacja ofensywna z Cristiano Ronaldo na czele, który przez większość meczu był zupełnie niewidoczny. Klasowych piłkarzy nie poznaje się jednak po tym jak zaczynają, ale jak kończą – a w kluczowym momencie Ronaldo noga nie zadrżała. Z zimną krwią wykorzystał błąd defensywy Atletico i zapewnił swojej drużynie cenny remis. Co prawda Real wciąż ma gorszy bilans bezpośrednich spotkań, ale zachował trzypunktową przewagę nad lokalnym rywalem. Królewscy wydają się drużyną zdecydowanie bardziej regularną, więc w dłuższej perspektywie ten remis może się okazać niezwykle cenny. Reakcje piłkarzy Realu i Atletico były jednoznaczne – widać było kto jest z wyniku zadowolony, a kto rozpamiętuje zaprzepaszczone szanse.
Dzisiejszy mecz postawił też bardzo ważne pytanie przed Ancelottim – komu w Realu należy się miejsce między słupkami. Gdy Diego Lopez grał dobrze, Casillas mógł sobie wykręcać rekordy w Lidze Mistrzów i Copa del Rey, bo i tak nie było podstaw do zmiany w bramce. Dziś Diego Lopez popełnił spory błąd, bo przepuścił strzał Gabiego z bardzo dużej odległości. Trudno przypuszczać, że podobną pomyłkę mógłby popełnić znajdujący się w świetnej formie Casillas, który w meczu z Schalke między słupkami dokonywał rzeczy niemożliwych. Czy kluczowy błąd w tak ważnym meczu sprawi, że Ancelotti zmieni swoją decyzję jeszcze sprzed sezonu? Wydaje się, że po dzisiejszych derbach Madrytu Casillas jest najbliżej wyjściowej jedenastki odkąd powrócił do gry po kontuzji.
Wkrótce tekst uzupełnimy o pozostałe dzisiejsze mecze w La Liga