Wciąż dochodzimy po siebie po tym wczorajszym gongu, który sprezentowała nam kadra. Ale czas już na to, by wstępnie rozeznać się w powodach, dlaczego biało-czerwoni tak bardzo dali dupy na mundialu. Na bok odstawiamy gadki, że PZPN wybrał zły ośrodek albo na to, że przygotowanie fizyczne było słabe. Skupmy się na konkretach.
1. Liderzy bez formy
Najwięcej na tym mundialu oczekiwaliśmy od postaci, które mają najsilniejszą pozycję w kadrze i niejednokrotnie pokazywały (czy to w klubach, czy w reprezentacji), że można na nie liczyć. Liczyliśmy na gole Roberta Lewandowskiego, na pewną grę w obronie i podłączanie się do ataku Łukasza Piszczka, na stabilną grę Grzegorza Krychowiaka, na rajdy Kamila Grosickiego, na rozgrywanie Piotra Zielińskiego. Lewandowski na mistrzostwach strzelił mniej goli od Alfreda Finnbogasona, Piszczek zawalił gola z Senegalem i od jego prostej straty poszła kontra na 0:3 z Kolumbią, Krychowiak dołożył się do bramki na 0:2 w pierwszym meczu i 0:2 w drugim, Grosicki przedrylował tylko słupek na treningu, a Zieliński nie pokazał grama swojej kreatywności. Możemy się pastwić nad trzecioplanowymi zawodnikami tej kadry, czyli Bednarkiem, Góralskim czy Kownackim, ale to nie od nich oczekiwaliśmy, że pociągną ten zespół w odpowiednim kierunku. Zawiedli liderzy, którzy albo byli kompletnie bez formy, albo chowali się za rywalami w ważnych momentach. Najbardziej wymownym obrazkiem był siad na dupie Lewandowskiego po każdym przegranym pojedynku. Dla reszty drużyny dawał jasny sygnał – „ja już nic tu nie wymyślę”.
2. Eksperymenty Nawałki
Niemal całe eliminacje graliśmy jednym systemem gry, by tuż przed mistrzostwami zacząć cudować z ustawieniem na trójkę obrońców. W ciągu dwóch meczów na mundialu graliśmy w czterech różnych formacjach. Z jednej strony na tym poziomie to nie jest żadna wymówka, ale nie dziwimy się, że piłkarze w pewnym momencie dostali pierdolca i już sami nie wiedzieli o co w tym chodzi. Nawałka tymi desperackimi roszadami też nie dawał dobrego sygnału kadrze, bo one po prostu obnażały fakt, że trener nie do końca wie, jaki ma pomysł na grę. Od samego mieszania łyżeczką herbata słodsza się nie stanie.
Do tego dorzucamy dziwne zmiany personalne. Ile razy graliśmy z Kownackim i Lewandowskim w systemie 1-3-4-2-1? Ile razy przećwiczyliśmy w meczu wariant obrony z Piszczkiem, Bednarkiem i Pazdanem? Ile razy Góralski zagrał obok Krychowiaka? Ile meczów na wahadle rozegrali Rybus i Bereszyński?
Odpowiemy zbiorczo – zdecydowanie za mało, by rzucać się na takie rozwiązania w meczach o wszystko.
3. Podzielona szatnia
Szambo wylało się dopiero po mundialu. Glik wbijający szpilki, że „wreszcie dostaliście tę swoją chwaloną młodzież”, Lewandowski jadący po zespole wprost mówiąc o „braku jakości w zespole”. Ta kadra pod względem chemii w szatni znacząco odbiegała od tego, co było na Euro 2016. Grupki, grupeczki, podziały. Niestety przekładało się to też na boisko, gdzie po prostu nie widzieliśmy zespołu. Każdemu z nich się chciało, każdy walczył, ale wyglądało to jak jedenaście osób ciągnących płachtę w swoim kierunku. Po Senegalu usłyszeliśmy trzask pękającego materiału, a po Kolumbii widzieliśmy już wyraźnie pęknięcia i każdego z własnym skrawkiem płótna w swoich dłoniach.
4. Indywidualne błędy
Możemy gdybać – co by było, gdyby Piszczek z Senegalem nie dał się przepchnąć Niangowi. I gdyby Cionek nie uznał, że swoją krzywą nogą zablokuje strzał z dystansu. I gdyby Krychowiak nie rzucił piłki za plecy Bednarka, ten nie oglądał się na telebimie i gdyby Szczęsnemu nie zamarzył się w tym momencie spacer za pole karne. To był mecz na styku, Senegal wcale nie stworzył sobie wielu szans strzeleckich, a te najlepsze stworzyli im sami biało-czerwoni. Błędy indywidualne zadecydowały o tym, że na Kolumbię jechaliśmy już z nożem na gardle. W drugim spotkaniu byliśmy po prostu gorsi, ale z Senegalem stać nas było na urwanie punktów. Niestety, ale sami sprezentowaliśmy je ekipie z Afryki.
5. Po prostu byliśmy słabi
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Na zbyt wielu pozycjach mieliśmy zawodników, którzy nie dorośli do poziomu mistrzostw świata. Gdyby psim swędem udało nam się wyjść z grupy, to zweryfikowałby nas ktoś inny. Pompowanie ego rankingiem FIFA nie ma najmniejszej sensu poza iluzorycznym przedłużanie sobie penisa. Jesteśmy słabi. Mamy Lewandowskiego, który zawiódł, a poza tym przeciętniaków w skali europejskiej. Piszczek nie jest już tym Piszczkiem, Zieliński to nadal rezerwowy w Napoli, Krychowiaka zweryfikowała Anglia, Milik wciąż dochodzi do siebie po urazie, a pozostali to albo postaci błyszczące na tle Ekstraklasy (ligi mało poważnej), albo ludzie, których mało kto w Europie dostrzega. Mogliśmy się łudzić, że nie zawsze sytuacja w klubie miała negatywny wpływ na czyjąś postawę w kadrze, ale niestety nie tym razem. Może faktycznie racje mają reprezentanci, którzy – być może nieświadomie – sami negatywnie weryfikują ten zespół, mówiąc „na tyle nas było stać”. Na bęcki z Senegalem i na wpierdol od Kolumbii. Taki obraz nasz.
fot. FotoPyk