Chcielibyśmy napisać, że w swoim setnym meczu na włoskiej ziemi Kamil Glik wyłączył z gry Toniego i był jednym z głównych architektów zwycięstwa Torino. Być może nawet zaczęliśmy już szkicować artykuł o takiej wymowie po pierwszej połowie, kiedy to istotnie, Luca i Kamil co chwila ścierali się w pojedynkach, a Polak wychodził z nich zwycięsko za każdym razem. Toni był wykurzany z pola karnego jak lis z kurnika, ratował się faulami na Gliku, był bezradny. Ale potem przyszło drugie czterdzieści pięć minut, rewelacyjne dla „Byków”, niekoniecznie jednak dla ich kapitana. Zanim o tym jednak, prezentujemy graficzną reprezentację gry naszego kadrowicza w pierwszej połowie.

Pierwszy poważny obsuw miał miejsce w sześćdziesiątej minucie. Piłka przelobowała źle ustawionego Kamila, a dzięki temu Toni był na ósmym metrze, zupełnie niekryty, przed sobą mając tylko bramkarza. Uderzył z całej siły głową, bardzo dobrze, ale na posterunku był Padelli. Glik sam chyba wiedział, że się nie popisał, bo stał po tej akcji dłuższą chwilę jak zamurowany. Niedługo później sprokurował jeszcze jedną groźną sytuację, po której Toni mógł (powinien?) strzelić bramkę. Na wysokości pola karnego gracz Hellas wygrał pojedynek główkowy. Kamil po tym starciu odpuścił krycie, a tymczasem piłka wróciła do Włocha i miał on piłkę do strzału na około dwunastym metrze. Ponownie, bez krycia. W końcówce ich starcie tuż przy bramce zakończyło się groźnym strzałem asa Hellas (oczywiście głową), a Kamilem lądującym na trawie. Biorąc jednak wszystko pod uwagę możemy powiedzieć, że pojedynek tych dwóch zakończył się remisem, bo pierwsza połowa ze zdecydowanym wskazaniem na Polaka, druga na Toniego. Pamiętajmy też kto ostatecznie wygrał mecz.
Bo na pewno samo Torino dzisiaj zaimponowało. Hellas to jedna z najlepiej grających u siebie drużyn w Serie A (obecnie w tej klasyfikacji czwarta, tylko za Juve, Napoli, Romą). W zeszłym tygodniu ta ekipa potrafiła odrobić dwubramkową stratę do „Starej Damy”, dzisiaj też wydawało się, że prowadzenie 1:0 to mimo wszystko dość bezpieczny wynik, bo Torino nie stwarzało sobie zbytnio sytuacji. Ale w drugiej połowie „Byki” dały koncert. Tercet Immobile – Cerci – El Kaddouri udowodnił, że potrafi być zabójczy dla każdego. Ten ostatni – dwie asysty i gol z woleja na 3:1. Cerci co chwila popisujący się swoją szybkością i dryblingiem, do tego bomba z pierwszej piłki na 2:1. Immobile wychodzący idealnie w tempo do znakomitego passa Marokańczyka, napoczynający przeciwnika. Wszystkie gole Torino miały dzisiaj w sobie coś wyjątkowego.
Dlatego nie może być inaczej, wojna dwóch rewelacji sezonu zwycięska dla „Byków”. Wymowne. Glik i spółka muszą być poważnie traktowani w walce o awans do europejskich pucharów. To żadne gdybanie, życzeniowe myślenie, a rzeczywistość.