Sobota nie jest zachwycony atmosferą w Brugii i nie szuka na siłę nowych kolegów

redakcja

Autor:redakcja

17 lutego 2014, 10:10 • 18 min czytania

Polska prasa sportowa wchodzi w kolejny etap. Po piłkarskim sezonie ogórkowym kilkanaście dni temu z odsieczą przyszły igrzyska w Soczi. W piątek zaczęło się bombardowanie zapowiedziami ligowymi, a dziś w niektórych tytułach (m.in. w Fakcie oraz Super Expressie) większość miejsca zajmują relacje, pomeczowe rozmówki i komentarze ściśle związane z tym, co zobaczyliśmy w weekend na boiskach Ekstraklasy. Trudno wyróżnić jeden konkretny materiał. Można przeczytać w Wyborczej wywiad z Semirem Stiliciem, można przekartkować katowicki Sport, ale paradoksalnie najwięcej w głowie zostało nam z rozmowy z Waldemarem Sobotą, który chyba niezbyt dobrze odnalazł się w Brugii. – Jakiś kryzys na pewno mnie dopadł, to chyba nic zaskakującego. Pierwszy raz wyjechałem za granicę, z dala od rodziny, znajomych. Nie potrafię wejść do szatni i od razu z wszystkimi rozmawiać. Najpierw muszę wszystkiemu dokładnie przyjrzeć się z boku. Na siłę nie szukam kolegów (…) Obecnie moja forma nie jest wybitna, ale czuję się zdecydowanie lepiej (…) W zespołach, w których byłem wcześniej, panowała rodzinna atmosfera. Tu czasem jeden jest zazdrosny o drugiego, że nie gra, ale to kwestia sportowych ambicji – mówi na łamach Przeglądu Sportowego.

Sobota nie jest zachwycony atmosferą w Brugii i nie szuka na siłę nowych kolegów
Reklama

FAKT

Zaczynamy standardowo od Faktu, w którym dziś zmieściły się niestety niemal same ligowe reakcje. Jedyny ciekawy akcent tekstu numer jeden dotyczy Zawiszy i jego konfliktu z kibicami. Grupa fanów Zawiszy przejechała pół Polski tylko po to, by wyzywać swoich piłkarzy. Nie darowali im nawet wówczas, gdy ci strzelali gole. Ta haniebna i kuriozalna sytuacja to efekt konfliktu kibiców z właścicielem klubu (…) Drygas, ku… – usłyszał od własnych kibiców strzelec gola dla Zawiszy – czytamy.

Reklama

Z odrobinę ciekawszych rzeczy (ale też bez przesady) Piast Gliwice chce z powrotem Pawła Oleksego.

Dziś na stadionie przy ulicy Okrzei inauguracja rundy rewanżowej. Jedenastka z Gliwic podejmuje Wisłę Kraków (początek o godz. 18). Tymczasem działacze i szkoleniowcy dalej rozglądają się za wzmocnieniami. Szczególnie poszukiwani są boczni obrońcy. Damian Zbozień (25 l.) przeniósł się przecież zimą do rosyjskiego Amkaru Perm, a Krzysztof Król (27 l.) jest kontuzjowany i nie wiadomo, kiedy wróci na boisko. W tej sytuacji pojawił się pomysł powrotu Oleksego. W poprzednim sezonie piłkarz z powodzeniem grał w Piaście na lewej stronie defensywy. Zagrał w 23 ligowych meczach i zdobył jednego gola. Latem Oleksy wrócił jednak do Zagłębia Lubin, gdzie nie ma szans na grę w pierwszym składzie. W Gliwicach liczą, że być może uda się piłkarza ponownie ściągnąć do Piasta. – Obserwujemy rynek i wiemy, gdzie szukać jeszcze uzupełnień i wzmocnień. Nasza kadra nie jest jeszcze zamknięta – podkreśla Marcin Brosz (41 l.), trener gliwiczan.

Na koniec Jerzy Dudek tłumaczy oczywiste, dlaczego łyżwiarz szybki nigdy nie będzie jak Lewandowski.

Cieszyliśmy się z wejścia do Unii Europejskiej, a teraz pożywką są dla nas sukcesy sportowców. Wygrał! Drugi raz! I to na rosyjskiej ziemi! – krzyczymy. A tamten jako pierwszy pokonał wszystkich genialnych Holendrów! I wygrał z faworytem o 0,003 sekundy! Czyli niecałe 5 centymetrów! – takie historie budzą naszą euforię. Nie będę tego krytykował, bo to rozumiem. A po drugim skoku Stocha sam bezrefleksyjnie skoczyłem do góry. Dużo bardziej martwi mnie dyskusja, która niedawno się pojawiła. Ktoś mówi o strasznym losie biathlonistki, która zarabia 1200 złotych miesięcznie i nie może się z tego utrzymać, myśli o zakończeniu kariery. A jednocześnie podawany jest przykład ligowego piłkarza, który zarabia 50 tysięcy złotych miesięcznie, a mimo to nawet nie gra w reprezentacji. I ludzie mówią, że to skandal. Ł»aden skandal. To po prostu inny świat, różne dyscypliny. Sport indywidualny kontra sport drużynowy. Bródka zadziwił mnie swoim kapitalnym finiszem i swoją życiową historią. Ale polska to nie Holandia. Tutaj o czołowym łyżwiarzu szybkim nikt nie będzie pisał tyle co o Robercie Lewandowskim. Choć obaj są równie ambitni.

Prochu Jurek nie odkrył, ale rację ma. Dzisiejsze wydanie Faktu – słabizna.

GAZETA WYBORCZA

Jeśli interesuje was Stoch, skoczkowie narciarscy, Bródka oraz łyżwy, kupcie dziś Rzeczpospolitą a znajdziecie w niej osiem materiałów z Soczi. Piłki nożnej jednak tam nie uświadczycie. Lepiej jest w Gazecie Wyborczej. Na początek mamy reklamę NC+ dołączoną do tekstu Rafała Steca. Albo na odwrót.

Gdyby los skojarzył Bayern z Arsenalem jesienią, oczekiwalibyśmy ekstremalnych emocji, dziś oczekujemy raczej pojedynku bardzo nierównego. Londyńczycy nie dość, że zgubili formę, pewność siebie, kluczowych graczy (urazy Ramseya i Walcotta) oraz natchnienie Özila, to jeszcze wszyscy najpotężniejsi przeciwnicy opadli ich naraz – pierwszy mecz z monachijczykami poprzedziły starcia z Liverpoolem (dwa) i Manchesterem Utd, a po rewanżu czeka ich serial z Tottenhamem, Chelsea i Manchesterem City. Tymczasem piłkarze Bayernu nadal wyglądają, jakby unosili się nad murawą, w tym roku stracili ledwie jednego gola, nikomu nie udaje się odkryć choćby drobnej skazy na ich grze, a w Bundeslidze osiągnęli przewagę tak olbrzymią, że każdy wieczór w LM mogą przygotowywać jak finał. I tylko oni mają ten luksus, szczyty lig angielskiej czy hiszpańskiej aż płoną od wysokiego napięcia. Chyba nawet tamta Barcelona nie była tak ewidentnym faworytem Champions League, zwłaszcza że inni potentaci przechodzą rekonstrukcję zarządzoną przez nowych trenerów. Podobną do Bayernu stabilność zdołał osiągnąć jeden Real Madryt, wreszcie zajęty wyłącznie futbolem (idealny bilans tego roku psuje remis w Bilbao) i wolny od klimatu permanentnej wojny domowej. Ten klub z broniącym trofeum Bayernem łączy sytuacja trenerów – i dla Pepa Guardioli, i dla Carlo Ancelottiego wszystko poniżej finału będzie porażką. Szejkowie finansujący Manchester City wyraźnie zhierarchizowali cele najętego latem Manuela Pellegriniego – w Anglii już powygrywaliśmy, mamy dość bycia pośmiewiskiem w LM, nie po to włożyliśmy 610 mln funtów w transfery, żeby odpadać w rundzie grupowej, jak w dwóch minionych edycjach. Awans do 1/8 finału też ich nie usatysfakcjonuje, więc kogoś w tej parze musi mocno zaboleć – Barcelona po 2007 r. nigdy nie zeszła poniżej półfinału.

To przed startem Ligi Mistrzów, która rusza już we wtorem. Natomiast przed dzisiejszym meczem Piasta Gliwice z Wisłą Kraków mamy również wywiad z Semirem Stiliciem. Treściowo sporo się powtarza, choć przyznajemy, że napisany jest bardzo barwnym językiem. Zaskakująco barwnym jak na Stilicia.

Dla kogo jest Ukraina?
– Trzeba mieć sporo dystansu. Właściciel, miejscowy oligarcha Petro Dyminski był bardzo rozczarowany naszą grą. Po moim pierwszym półroczu wzywał wszystkich do gabinetu i proponował obniżkę zarobków. Mnie zaproponował obniżkę o dwie trzecie! A po sezonie do drugiego zespołu zostało wyrzuconych 19 piłkarzy. Pytam chłopaka, który grał w Karpatach od pięciu lat, o co tu chodzi. Machnął ręką: „Nie przejmuj się, jedź na wakacje, tak jest co rok”. Kiedy jednak przestali płacić, praktycznie wszyscy piłkarze odeszli.

Turcja – z deszczu pod rynnę?
– Z zewnątrz klub prezentował się świetnie. Dopiero na miejscu okazało się, że zarządza nim trzech skłóconych ze sobą braci, a piłkarzy z dnia na dzień bez słowa wytłumaczenia odsuwa się od składu. Zaraz przestali płacić, klub zalegał kasę 20 piłkarzom… Złożyłem wniosek o rozwiązanie kontraktu, miałem już dość przygód.

Polskę pan znał, podobnie jak język po czterech latach gry w Lechu. Dlaczego Wisła?
– Zgłupiałem, gdy po rozwiązaniu kontraktu z Turkami na ulicach Sarajewa ludzie zaczęli zasypywać mnie pytaniami o Wisłę: „To kiedy wracasz do swojego trenera Smudy?”. Byłem zdziwiony, bo gdy w 2008 roku przechodziłem do Lecha Poznań, w Bośni wyczuwało się wielkie rozczarowanie. Taki talent, najlepszy piłkarz ligi, a idzie do Polski. Zresztą wtedy sam nie wiedziałem, czym jest Polska. Gdy usłyszałem od taty: „Jest oferta, Lech”, pomyślałem: „Lecce… Włochy. Nieźle, Semir”. Potem okazało się, że Poznań to świetny wybór.

Na koniec mamy podsumowanie meczu Legia – Korona, pt. „Berg sobie, Legia sobie”.

Legia ma grać wyższym pressingiem, szybciej wymieniać piłkę, konstruując atak, boczni obrońcy mają częściej sunąć do przodu – to słyszeliśmy z ust Henninga Berga w okresie przygotowawczym. Norweg przeprowadził z piłkarzami dziesiątki odpraw taktycznych, ale ci nowe założenia na razie przyjęli bez entuzjazmu. Podobnie jak eksperci i kibice Legii, którzy bezskutecznie próbowali dopatrzyć się zmian w grze drużyny w piątkowej wygranej 1:0 z Koroną. – Patrząc z punktu widzenia piłkarza, gdy pojawia się nowy trener i ma fajny pomysł, to gra się z entuzjazmem. Po prostu aż chce się pokazać, tymczasem w meczu z Koroną chciał to robić tylko Guilherme. Pozostali byli zgaszeni, jakby przytłoczeni informacjami ze strony sztabu szkoleniowego. Trener Berg będzie musiał wyciągnąć wnioski, wiele zależy od formy przekazu – ocenia Dariusz Dziekanowski. – Tak wiele słyszeliśmy o tym, jak bardzo ma zmienić się gra Legii, a oni byli po prostu pasywni. Płakalibyśmy, gdyby to była Liga Europy! Szczerze mówiąc, wolałbym, gdyby mówili o mnie, że jestem słaby, niż nijaki, a właśnie nijaka była ta piątkowa Legia. Na 20.-30. metrze od bramki brakowało jakiejkolwiek kreatywności, gry w trójkącie, strasznie to wszystko było siermiężne. Flaki z olejem. Najgorsze, że nie widziałem, nad czym ta nowa Legia pracowała w przerwie zimowej. Nad pressingiem? Ale przecież nie rzuciła się na Koronę… Zmian w grze Legii można było nieco na siłę doszukiwać się w bardziej zdecydowanym, nastawionym na szybsze rozgrywanie ataku sposobie gry. Ivica Vrdoljak podawał piłkę do przodu (próbował nawet prostopadłego podania, co rzadko mu się zdarza), ale Tomasz فapiński kontruje: – Vrdoljak miewał już sporo pojedynczych meczów, w których grał ofensywnie, ale potem w innych znikał z pola widzenia. Ocenię go dopiero, gdy będziemy mogli mówić o jakimś cyklu. Na razie nie widzę potwierdzenia zapowiedzi Berga w grze – mówi były piłkarz Legii i ekspert Polsatu, który był sceptycznie nastawiony do samego zatrudnienia Berga ze względu na niewielkie doświadczenie Norwega.

SPORT

Tak oto prezentuje się okładka Sportu:

Kiedy już ominiemy ogrom tekstów związanych z igrzyskami, zalewa nas ogrom ligowych relacji. Odpuszczając to sobie zupełnie, zacytujmy może fragment tekstu pt. „Sorry, takie mamy prawo”.

Komisja w niedzielne południe zdecydowała się zamknąć Ł»yletę na jedno spotkanie ligowe. Jest to tylko środek zapobiegawczy, ostateczna decyzja w sprawie kary podjęta zostanie w najbliższy wtorek, na posiedzeniu z udziałem przedstawicieli klubów. Fajerwerki, race i świece dymne to bowiem nie jedyne naruszenie przepisów, jakiego dopuścili się widzowie przy فazienkowskiej. Władzom ligowej spółki nie spodobała się też swoista demonstracja poglądów, czyli transparent „Sorry, taki mamy klimat”, opatrzony ilustracją spalonego samochodu TVN Meteo, nawiązujący w ten sposób do zamieszek na ulicach Warszawy z 11 listopada 2011 roku. Stadiony Ekstraklasy nie powinny być areną demonstracji poglądów politycznych. Tym bardziej, jeśli forma demonstracji tych poglądów może być odebrana jako nawoływanie do przemocy, agresji lub przejaw mowy nienawiści – podkreślił Marcin Animucki. Mowa nienawiści. Poczuliśmy się jak w Sejmie!

„Sędziowie u buka?”. Dariusz Leśnikowski spisuje na podstawie… komentarzy w sieci.

– Nie będę oceniał sytuacji z rzutem karnym, ale mój zawodnik powiedział mi, że nie było faulu – tak o starciu Pawła Sobolewskiego z Inakim Astizem mówił trener Korony. Nieco wcześniej wątpliwości co do „wapna” miał opiekun Widzewa. – Okoliczności porażki są… dziwne – oceniał Artur Skowronek. Kiedy w sobotniej potyczce pod Wawelem na 11. metr wskazał Paweł Raczkowski, teorie sposkowe nabrały rozmachu. Tuż po końcowym gwizdku, a na 35 minut przed rozpoczęciem Lechia – Pogoń, w sieci można było znaleźć sugestywne wpisy. Ot, choćby taki: „Jestem przekonany, że Frankowski pokaże karniaka i da czerwoną w meczu za 30 min! Kolejka śmierdzi na kilometr od wczoraj. I co? Scenariusz sprawdził się co do joty.

Dziwna teoria spiskowa na podstawie jakiegoś internetowego wpisu. Przy okazji, Zbigniew Przesmycki uważa, że zarówno w Warszawie, jak i w Bielsku Białej jedenastki powinny zostać podyktowane.

Na koniec zacytujmy krótki fragment rozmowy z Gerardem Badią, nowym Hiszpanem z Piasta.

Oferta z Gliwic była jedyna w ostatnim czasie?
– Propozycje nadeszły też z Segunda B, ale trudno było odrzucić ofertę gry w polskiej Ekstraklasie (…) Jesienią w zespole Segunda B, którego barwy reprezentowałem, normalnie trenowałem, nie miałem kłopotów fizycznych ani zdrowotnych. To problemy finansowe klubu spowodowały, że musiałem szukać innego pracodawcy. Niestety kryzys jest w naszej ojczyźnie, zwłaszcza w niższych ligach, widoczny.

(…)

Segunda B to mocna liga. Problemem ostatnich lat, jak powiedziałem, są finanse. Trudno mi natomiast oceniać poziom polskiej ekstraklasy, bo jeszcze w niej nie zagrałem. Moim zdaniem jednak dominujące zespoły w Segunda B mogłyby sobie w polskiej ekstraklasie poradzić. Generalnie zaś futbol w Hiszpanii jest bardziej techniczny, w Polsce gra się bardziej fizycznie.

SUPER EXPRESS

Na łamach Superaka dziś jeszcze skromniej niż w Fakcie. Relacja z meczu Lecha ze Śląskiem plus kilka zdań od Takahumiego Akahoshiego, który w sobotę zaliczył trzy asysty, poza tym kibicował Kasaiemu na IO.

– Koledzy z zespołu słuchali radia, bo ekscytowali się walką Kamila Stocha – opowiada „Super Expressowi” Akahoshi. – Przekazywali mi informacje, bo o złoto wasz Stoch walczył zacięcie z moim rodakiem. Jak to możliwe, że 42-letni Kasai zdobył medal? On bardzo ciężko pracuje, ma wyjątkową psychikę i mentalność, potrafi się skoncentrować w najważniejszych momentach – ocenia swojego rodaka piłkarz Pogoni. – Japońska dieta też jest ważna, ale nie aż tak, bo przecież wszyscy Japończycy odżywiają się podobnie, a Kasai jest jeden. To fenomenalny sportowiec. Jako mały chłopak oglądałem jego znakomite skoki 20 lat temu. Później długo skakał słabiej i nie przypuszczałem, że znów będzie wygrywał z najlepszymi i że znów zdobędzie olimpijski medal. Dzisiaj Akahoshi obejrzy w polskiej telewizji turniej drużynowy w Soczi. W walce o medale powinni się liczyć i Polacy, i Japończycy. – Nie jestem aż takim znawcą, żeby przewidzieć, kto wygra. Powiedzmy, że na podium znajdą się Japonia, Polska i Niemcy – typuje Akahoshi. – Trzymam kciuki za moich rodaków, ale wasze sukcesy też mnie cieszą, bo lubię patrzeć na radość moich kolegów, gdy Polacy wygrywają w Soczi – kończy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec Przegląd, dziś z pomysłową okładką:

Aby zacząć czytać o piłce, należy skierować się od razu na 20. stronę. Na początku mamy przyjemny tekst Przemysława Rudzkiego z cyklu „English Breakfast”. Tym razem o brudnej robocie menedżerów.

Chciwość piłkarzy nie zna granic. Tygodniówki rzędu trzystu tysięcy funtów, nawet za tak znakomity spektakl, jakim jest Premier League, to nic innego jak kradzież w biały dzień. Czytam właśnie w „Daily Mail”, że Wayne Rooney dostanie podwyżkę, będzie zarabiał właśnie taką kwotę za siedem dni pracy, czyli kilka treningów plus mecz. Patrząc na obecne problemy United, nie dochodzę do wniosku, że ich rozwiązaniem jest podwyżka dla Rooneya, któremu z każdym rokiem powinno się raczej obcinać zarobki, niż podnosić. Kto na tym straci? Oczywiście kibice z Old Trafford, ponieważ klub za chwilę znów podniesie ceny biletów, ktoś na tę tygodniówkę pana Rooneya musi się złożyć. A że strawa coraz mniej smaczna i coraz bardziej zimna? Kogo to obchodzi? W filmie o katastrofie z udziałem piłkarzy MU w Monachium zatytułowanym „United” jest taka świetna scena, gdy utalentowany Duncan Edwards i Bobby Charlton idą na potańcówkę. Ten pierwszy pyta:

– Dlaczego nie poprosisz którejś do tańca?
– Bo nie jestem zbyt dobry w nawiązywaniu rozmowy.
– Założę się, że mnóstwo dziewczyn by cię polubiło, oczywiście dopóki będziesz przestrzegał złotej reguły: nie mów im, że jesteś piłkarzem. Nasza maksymalna gaża to 15 funtów na tydzień, a karierę, przy odrobinie szczęścia, dociągniesz do 40-tki. Która zaryzykuje przy takich perspektywach? Powiedz, że jesteś stolarzem albo hydraulikiem.

Dalej nie jest łatwo wyłowić coś fajnego z gąszczu tekstów pomeczowych. Zacznijmy może więc od końca, czyli od tego, jak w najbliższym czasie ma grać Wisłą, inaugurująca dziś rundę meczem z Piastem.

Co ważne – z trzech ofensywnych pomocników każdy ma całkiem sporo do udowodnienia. Gargule w czerwcu kończy się kontrakt. Z pewnością będzie chciał pokazać, że jest potrzebny także teraz, gdy do drużyny dołączył Ł tilić. Bośniak z kolei będzie próbował przekonać niedowiarków, że jest w stanie wrócić do wysokiej formy, Chrapek natomiast musi udowodnić, że jest już nie tylko młody i utalentowany, ale też bardzo silny. Zimą miejsce w podstawowym składzie Wisły wywalczył brat Pawła, Piotr Brożek. – Zatrudniłem go, bo było mi go żal – mówił pod koniec zeszłego roku Smuda. Zawodnik zacisnął zęby i udowodnił, że nadal może być tej drużynie bardzo potrzebny. – Piotrek to bardzo dobry piłkarz, ale potrzebował czasu, by nadrobić zaległości fizyczne. Udało się to zrobić dzięki ciężkiej pracy w Turcji – mówi Paweł Brożek. Teraz podobną drogę musi przebyć Dariusz Dudka. – Tak czy inaczej, dostanie do pieca – zapewnia Smuda. – To solidna firma, chłopak, który nie boi się ciężkiego treningu. Zawsze daje z siebie wszystko, więc nie będzie trudno doprowadzić go do dobrej formy fizycznej. Być może będzie gotów już na derby – dodaje trener Wisły.

Szeroko PS rozpisuje się również o meczu Lecha ze Śląskiem.

Pierwszy w lidze prace straci Rumak – twierdzi Bogusław Leśnodorski. – Prezes Legii jest specjalistą od zwalniania trenerów, nawet tych, którzy zdobywają mistrzostwo kraju – odpowiada mu szkoleniowiec. Trener Lecha lepiej wypadł nie tylko w wywiadzie. Nowa Legia budowana przez Henninga Berga inaugurację wiosny miała bardzo przeciętną. Grę Kolejorza, nie licząc pierwszych dwudziestu minut drugiej połowy, oglądało się z zainteresowaniem. – Chcę żeby Lech grał jak Liverpool. Agresywnie i wysoko. Ten styl najbardziej mi odpowiada – wzoruje się na angielskim klubie Rumak. Tak właśnie zaczął spotkanie Lech. Przeprowadzał szybkie akcje skrzydłami, grał agresywnie i konsekwentnie. Efektem jednej z nich był rzut wolny. Douglas świetnie wrzucił na głowę Hamalainena, a Fin, który zaczął mecz na szpicy, dostawił tylko czoło i strzelił gola. Podczas gdy w ataku piłkarze Lecha nie prezentowali się najgorzej, problemy miała obrona. Po stałym fragmencie gry nieporozumienie w defensywie wykorzystał Marco Paixao. Duży błąd popełnił Maciej Gostomski. Zrobił krok do przodu, zawahał się, nie wyszedł zdecydowanie do dośrodkowania, a Portugalczyk wepchnął piłkę do siatki z bliskiej odległości. Hubert Wołąkiewicz powiedział przed meczem, że Lech ma najsilniejszą kadrę w lidze. Zabrzmiało to co najmniej jak nieporozumienie. Do Poznania sprowadzony został tylko Paulus Arajuuri (nie znalazł się w kadrze meczowej), a od zespołu odsunięto przecież podstawowych graczy – Rafała Murawskiego i Bartosza Ślusarskiego. Jeżeli jednak każdy rezerwowy będzie tak głodny boiska jak فukasz Teodorczyk, to Lech ma szansę na coś więcej niż tylko grę o europejskie puchary.

Można zacytować również kawałek z artykułu o karze za race na Legii, która sprawia, że „układ na linii prezes – fani staje się coraz bardziej dwuznaczny”. Zdaniem Adama Dawidziuka.

To wszystko zaczyna przypominać zimną wojnę, w której nie będzie zwycięzców. – Nie mamy możliwości całkowitego wyeliminowania środków pirotechnicznych. Staramy się edukować fanów, jestem przekonany, że zanotowaliśmy progres z zakresie bezpieczeństwa na stadionie. Mamy świadomość, że jako klub musimy brać na siebie odpowiedzialność za łamanie prawa przez kibiców – powiedział Leśnodorski. Pośrednio sam jest za to odpowiedzialny. Nie odpala rac, nie rzuca petard, ale też nie reaguje, przynajmniej oficjalnie. Kibicom podoba się, że prezes stoi z nimi w sektorze na meczu wyjazdowym, ale odbiór publiczny tego jest zgoła inny. Taki, jaki ma wojewoda, twierdząc, że Leśnodorski jest kibolem. Teraz, jako współwłaściciela, każda kara finansowa czy zamknięcie trybuny, jak stało się w niedzielę, uderza bezpośrednio w niego i Dariusza Mioduskiego. Ten drugi do tej pory nie widział problemu. – Boguś zrobił genialną robotę, bo wcześniej relacje były złe. Jest wyważony, rozumie, o co w tym wszystkim chodzi, bo sam jest kibicem. Rozumie emocje, zdaje sobie sprawę, że dla wielu osób Legia jest najważniejsza w życiu. Tak nie powinno być? Mamy wybudować mur? Odgrodzić się? – mówił w niedawnej rozmowie z „PS”. Co powie teraz…?

A na deser wspomniana rozmowa z Waldemarem Sobotą, który przyznaje, że nie złapał zbyt dobrego kontaktu z kolegami z Brugii. Generalnie, sprawia wrażenie jakby średnio się tam odnalazł.

Po pół roku w klubie w końcu przeszedł pan chrzest.
– Trudno to tak nazwać, bo nie miało to nic wspólnego z chrztem, jaki zawodnicy przechodzą w polskich klubach. Po prostu podczas kolacji na zgrupowani8u w Hiszpanii musiałem wykonać piosenkę. Wstałem i odśpiewałem polski hymn. To jedyne, co potrafię zaśpiewać. Na kolegach zrobiłem chyba wrażenie, bo bili brawo.

Trudno było odnaleźć się w nowych warunkach?
– Jakiś kryzys na pewno mnie dopadł, to chyba nic zaskakującego. Pierwszy raz wyjechałem za granicę, z dala od rodziny, znajomych. Nie potrafię wejść do szatni i od razu z wszystkimi rozmawiać. Najpierw muszę wszystkiemu dokładnie przyjrzeć się z boiku. Na siłę nie szukam kolegów (…) Obecnie moja forma nie jest wybitna, ale czuję się zdecydowanie lepiej. Aklimatyzacja już chyba za mną, choć wciąż nie mam jakiegoś wyjątkowego kontaktu z kolegami z drużyny. Połowa z nich mówi po flamandzku, trochę rozumiem, ale nie na tyle, żeby swobodnie z nimi rozmawiać. Jest kilku chłopaków, z którymi czasem wyjdziemy na kolację, ale w Belgii relacje między piłkarzami są inne niż w Polsce. W zespołach, w których byłem wcześniej, panowała rodzinna atmosfera. Tu czase jeden jest zazdrosny o drugiego, że nie gra, ale to kwestia sportowych ambicji.

ANGLIA: Zażenowanie Wengera

Temat dnia to wczorajszy mecz Wengera – nie jednak ten na boisku, a ten na konferencji prasowej. Menedżer Arsenalu nie wytrzymał i musiał odpowiedzieć na zaczepki Jose Mourinho, że jest specjalistą w porażkach: “Szczerze? Jestem nim zażenowany. Podczas swoich konferencji prasowych w ogóle nie mam ochoty o nim rozmawiać”. Właściwie wszyscy piszą więc dziś o tym zażenowaniu, jakby samą wygraną piłkarzy Wengera nieco umniejszając. Daily Express zauważa, że Kanonierzy wzięli na Liverpoolu rewanż za niedawną bolesną porażkę, zaś Daily Mirror kieruje pytanie w stronę Howarda Webba: “Jakim cudem tego nie widział?”. Chodzi o faul Oxa na Suarezie w polu karnym.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Nowa passa Ancelottiego

25 meczów bez porażki to najświeższa seria piłkarzy Realu, którzy ostatnimi czasy idą jak burza i jedyne pytanie, jakie się nasuwa – czy wytrzymają to tempo do końca? Królewscy grali na wyjeździe z Getafe, wygrali z łatwością, co podkreśla hiszpańska prasa, publikując do tego fotki Jese, autora otwierającego gola. 60-60-60: to okładka AS i przy okazji sytuacja na szczycie tabeli. My dorzucilibyśmy jeszcze 44, bo tyle ma czwarty Athletic. Przepaść… „Druga” część Hiszpanii odlicza już czas do starcia Barcelony z Manchesterem City.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Conte wścieka się na Capello

Antonio Conte idzie śladami Arsene’a Wengera i na zwycięskiej konferencji prasowej robi swój własny show. Oczywiście, tutaj przesadzamy, bo sytuacja jest analogiczna – trzeba komuś odpowiedzieć. Tym razem Conte zdenerwował się na Fabio Capello, który stwierdził, że Serie A nie jest wystarczająco konkurencyjna do osiągnięcia sukcesu w Europie. – Może powinniśmy poprosić o zgłoszenie nas do Premier League? Takie komentarze do brak szacunku dla rekordowych dwóch sezonów Juventusu. Capello też był rekordy, ale dwa tytuły zostały mu odebrane. A tamtejsza gra nie zapadła mi w pamięć – odpowiada Conte. Dziś wszyscy żyją jego słowami, bo Juventus oczywiście swoje zrobił i ograł Chievo.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

PORTUGALIA: Varela w roli lidera

W Portugalii wszystko już po staremu – wielkie trio zgodnie wróciło na właściwe tory i łapie po trzy punkty. Zdaniem prasy, Benfica wykonuje spokojny krok: w starciu z ostatnim Pacos Ferreirą nie szło jej przesadnie dobrze, ale do zwycięstwa wystarczyło. Dziennikarze zauważają, że Benfica znów nie traci bramek, a Garay trzy z czterech swoich goli zdobył w tym sezonie właśnie przeciwko Pacos. Porto do zwycięstwa poprowadził z kolei Varela, który wziął pełen ciężar na swoje barki i załadował dwa trafienia. Zresztą, O Jogo poświęca Portugalczykowi trochę więcej miejsca, pisząc, że to on prowadzi wszystkich do przodu. – Na tak trudnym terenie to zwycięstwo ma większą wartość – przyznaje trener Paulo Fonseca.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama