Okoński masakruje Rumaka. On sam niezbyt pewny swego

redakcja

Autor:redakcja

14 lutego 2014, 10:34 • 20 min czytania

Startuje Ekstraklasa, więc siłą rzeczy oprócz ogromu czytania o zimowych igrzyskach w Soczi, mamy dziś też sporo ligowych zapowiedzi, zestawień i wywiadów. W Przeglądzie Sportowym rozmowy z Janem Kocianem czy Mariuszem Rumakiem. W Super Expressie krótka z Czesławem Michniewiczem. Na łamach Sportu z Tomaszem Hajtą oraz Mirosławem Okońskim. Ten ostatni nie po raz pierwszy publicznie chłosta na łamach prasy szkoleniowca Lecha. – Pan Rumak… znaczy trener Rumak, choć nie wiem, czy to jest trener… Szkoda zaczyna mi się go robić. Przede wszystkim jednak niech działacze pomyślą, co dalej, bo ja nie widzę żadnych perspektyw, aby Lech cokolwiek osiągnął z tym panem – mówi „Okoń” dziennikarzowi Sportu. Co ciekawe, sam Rumak w swoich wypowiedziach nie sprawia już wrażenia takiego bohatera, jak kiedyś.

Okoński masakruje Rumaka. On sam niezbyt pewny swego
Reklama

FAKT

Rewelacje z okładki zatytułowane „Doda pobiła Szulim w kiblu” zachęcają raczej do lektury Faktu od początku, niż od końca. Ale właśnie gdzieś tam na samym końcu mamy kilka piłkarskich tematów. Na początek Orlando Sa. Materiał do streszczenia w paru słowach: zarobi 300 tysięcy euro rocznie, kontrakt podpisał na 3,5 roku. Nie wiadomo, czy zagra już dzisiaj w meczu z Koroną Kielce.

Reklama

Dalej: „Przyjmą Widzew w kontenerach”. Kto? Gdzie? A no w Bielsku.

To będzie jeden z kluczowych meczów w walce o utrzymanie się w ekstraklasie. Tymczasem na piłkarzy Podbeskidzia i Widzewa czeka dzisiaj nie lata niespodzianka. Będą się przebierali i kąpali po meczu w… kontenerach. Te niedogodności są związane z budową nowego stadionu w Bielsku-Białej. Budynek, w którym wcześniej mieściły się szatnie i inne pomieszczenia, został już zrównany z ziemią. Wkrótce stanie tam nowa trybuna na kilka tysięcy osób. Wszystko to powoduje, że wiosną na bielskim obiekcie będzie trochę prowizorki z organizacją ligowych spotkań. Szatnie, pokój dla delegata i obserwatora PZPN, a także punkt medyczny czy salę konferencyjną umieszczono w kontenerach. Trzeba jednak przyznać, że wszystko prezentuje się bardzo bardzo schludnie. Miejsce, gdzie będą się przebierali piłkarze, lśni czystością, a jest tam wystarczająco dużo miejsca, żeby przygotować się do spotkania. – Nie mnie ani nikomu z klubu oceniać te kontenery, bo stadion buduje przecież miasto. Ale jeżeli PZPN odebrał obiekt i ludzie z piłkarskiej centrali zobaczyli wszystko, to nie powinno być źle. Z wszystkim będziemy mądrzejsi już po meczu z Widzewem – mówi Grzegorz Więzik.

Ł»adne to wielkie halo. Swego czasu w kontenerach przebierała się nawet mistrzowska Wisła. Lecimy więc z tym koksem. Dowiadujemy się, że Marco Paixao jest już zdrowy, a na nogi postawiły go… pijawki.

– Jestem gotowy na mecz z Lechem nie na sto, a nawet na dwieście procent – zapewnia najlepszy piłkarz Śląska. Paixao w poprzednim tygodniu zderzył się podczas treningu z Adamem Kokoszką (28 l.). Na kolanie napastnika wyrósł duży krwiak i niewiele wskazywało na to, że uda się wyleczyć go przed pierwszym meczem rundy wiosennej. Jednak Portugalczyk zaufał nietypowym metodom klubowego masażysty i dziś jest gotowy na spotkanie z Lechem. – Po raz pierwszy miałem stawiane pijawki i było to dosyć dziwne uczucie dla mnie. Jednak zabieg okazał się niemal bezbolesny, a przede wszystkim bardzo szybko przyniósł spodziewany efekt. Czuję się bardzo dobrze, a noga mnie już nie boli – dodaje Paixao, bez którego trudno wyobrazić sobie drużynę Śląska. Leczeniem snajpera zajął się Jarosław Szandrocho, nazywany przez piłkarzy „szamanem”. Pierwszy raz pijawki w szatni Śląska pojawiły się w 2009 roku, gdy maser ukończył specjalny kurs, po którym w ciągu roku może zużyć ich aż 1200. Choć metoda z użyciem robactwa budziła u Paixao pewne wątpliwości, teraz przekonał się, by zaufać medycynie naturalnej. Dzięki perfekcyjnej opiece masażysty Portugalczyk jest gotowy zagrać przeciwko Lechowi i wciąż będzie jedynym piłkarzem Śląska, który w tym sezonie ekstraklasy nie opuści meczu. – Krwiaka już się pozbyłem, został jeszcze tylko plaster, który będę mógł odkleić dopiero po konsultacji z maserem. Zatem czas jechać do Poznania po trzy punkty – kończy zachwycony zabiegiem.

Na koniec szok, niedowierzanie. Rzeźniczak zaprosi swoją narzeczoną na walentynkową kolację… o północy. Nie zdradzi dokąd się wybiorą, to ma być dla niej niespodzianka. Dlaczego o tak późnej porze? Wiadomo, w końcu o 20:30 Legia gra mecz z Koroną. Oby tylko para nie dostała niestrawności.

RZECZPOSPOLITA

Spodziewaliśmy się piłkarskiej pustki na łamach Rzeczpospolitej. A tu niespodzianka. Króciutkiej zapowiedzi pierwszej wiosennej kolejki Ekstraklasy cytować absolutnie nie ma sensu, ale nad tekstem Stefana Szczepłka o Stadionie Narodowym już można się pochylić. W materiale zatytułowanym „Dmuchanie na zimne” Szczepłek donosi, że policja i straż pożarna znów dyskwalifikują warszawski obiekt.

Towarzyski mecz Polska – Szkocja ma się odbyć 5 marca na Stadionie Narodowym. PZPN otrzymał pismo, w którym komendant rejonowy Policji Warszawa VII podinspektor Jarosław Misztal wydał negatywną opinię „w zakresie spełnienia warunków bezpieczeństwa sportowej imprezy masowej”. W uzasadnieniu napisał, że „Stadion Narodowy nie jest wyposażony w kompatybilny system służący do identyfikacji osób, sprzedaży biletów, kontroli przebywania w miejscu i w czasie trwania meczu piłki nożnej, kontroli dostępu do określonych miejsc oraz weryfikacji informacji” zawartych w ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych. Także Komendant Miejski Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie przesłał do PZPN pismo, w którym opiniuje negatywnie sposób zabezpieczenia przeciwpożarowego meczu. Straż wytknęła organizatorom m.in. niespójności w dokumentacji, a zarządcy stadionu nieprzedstawienie dokumentów dotyczących okresowych przeglądów technicznych urządzeń przeciwpożarowych. Policja przedstawiła listę przewidywanych zagrożeń. Są wśród nich te wszystkie, z którymi trzeba się liczyć podczas każdego innego meczu na dowolnym stadionie. Policja przewiduje, że uczestnicy (czyli kibice) nie będą przestrzegać regulaminu imprezy, na stadion wejdą osoby pod wpływem alkoholu lub środków odurzających, które w dodatku mogą wnieść broń. Ich zachowanie może być „niekontrolowane lub agresywne” w związku z „dystrybucją napojów alkoholowych w punktach usytuowanych w okolicach imprezy”. W przypadku wystąpienia „zagrożeń miejscowych” nie będzie możliwości opanowania sytuacji przez służby porządkowe. W piśmie jest jeszcze kilka punktów świadczących o tym, że policja przestrzega przed tym wszystkim, z czym sama powinna dawać sobie radę, jako instytucja powołana do pilnowania porządku.

GAZETA WYBORCZA

W Gazecie Wyborczej dziś moc sportowych tekstów, ale w ogólnopolskim wydaniu znajdujemy tylko jeden artykuł nt. futbolu. Reszta – wiadomo, sporty zimowe i relacje z Soczi. Dlaczego Ekstraklasa wraca nieposprzątana? Tak sugeruje dziś na łamach Przemysław Zych. Oto fragment:

Na rynku transferowym biednie, piłkarzy wciąż się wymienia lub ściąga za darmo. Trudno uwierzyć, że ledwie trzy lata temu o tej porze liga umacniała pozycję głównego importera królów strzelców i czołowych piłkarzy z Łotwy, Litwy, Estonii, Białorusi, Armenii, Słowacji, Węgier i Bułgarii oraz coraz częściej spoglądała w stronę zawodników z nazwiskiem, jak Danijel Ljuboja (przyszedł do Legii latem 2011). Na mecze zagranicznych reprezentacji (seniorskich i młodzieżówek) regularnie jeździło ponad 30 obcokrajowców zarabiających nad Wisłą, co utwierdzało nas w przekonaniu, że liga zaczyna sprowadzać klasowych zawodników. I może stać się trzecimi rozgrywkami w Europie Wschodniej, za Rosją i Ukrainą. Niepohamowana konsumpcja i przesadzone inwestycje błyskawicznie ściągnęły ją jednak do poziomu innych słabych lig regionu. Dziś trwa sprzątanie, głównie po latach 2008-11. W tym okresie kontrakt telewizyjny z Canal+ gwarantował 120 mln zł za sezon, więc niektóre kluby pewne tego, że kolejna umowa, z powodu Euro 2012, będzie jeszcze wyższa, wydawały 90-120 proc. przychodów na pensje zawodników. To wtedy Manuel Arboleda po wynegocjowaniu z Lechem rekordowego kontraktu w ekstraklasie prosił jeszcze o… plazmę. Ze względu na przyjazd dużej rodziny do Poznania oczywiście. Kluby zgadzały się na różne zachcianki, tymczasem na kolejne dwa lata za prawa telewizyjne dostały tylko około 87 mln. Bańka pękła. Teraz niemal cała ekstraklasa wypycha przepłaconych piłkarzy (wspomniany kontrakt Arboledy wygasa z końcem sezonu), większość klubów usiłuje desperacko przekształcić się w małe fabryki talentów. Lech odważnie założył, że w 2015 roku wychowankowie stanowić będą 70 proc. podstawowego składu. Zimą trener Mariusz Rumak włączył do zespołu kolejnych młodych, co Lech spróbuje PR-owo podpiąć pod nową strategię, ale to tylko część prawdy. Przede wszystkim brakuje mu pieniędzy na transfery.

W wydaniu Stołecznym nie mogło zabraknąć rozprawy o Legii i Orlando Sa.

Transfer Portugalczyka z AEL był intrygujący. Pozytywną opinię o zawodniku wydał dział skautingu Legii. W drużynie chętnie widział go Urban. Ale Berg chciał początkowo ściągnąć Bjoerna Sigurdarsona z Wolverhampton. Temat ostatecznie upadł i Islandczyk kilka dni temu został wypożyczony do norweskiego Molde. Ale mimo to Berg z transferu Sa wydaje się zadowolony. – To napastnik o innej charakterystyce niż ci, którymi dysponujemy. Z pewnością stworzy konkurencję i da drużynie odpowiednią jakość. Ma spore doświadczenie i optymistycznie zapatrujemy się na współpracę z nim – powiedział trener Legii na czwartkowej konferencji. Sa w Legii ma być przede wszystkim konkurencją dla Władimira Dwaliszwilego, jedynego doświadczonego napastnika w kadrze. Młodzi albo zawodzą, jak Patryk Mikita, albo wracają po ciężkiej kontuzji, jak Michał Efir. Czarty gracz na tej pozycji, 36-letni Marek Saganowski, ma być gotowy dopiero na końcówkę sezonu. Nie wiadomo, ile czasu Sa będzie potrzebował na aklimatyzację w Warszawie. Tym bardziej że ostatnie zimowe transfery napastników do Legii – poza Dwaliszwilim – okazywały się klapą. W polskiej lidze nie odnalazł się Ismael Blanco. Argentyńczyk u Macieja Skorży wystąpił w 10 meczach, strzelając tylko dwa gole w Pucharze Polski, i latem klub pożegnał go bez żalu. Kariery na Łazienkowskiej – mimo obiecującego początku – nie zrobił też Michal Hubnik, choć wypożyczony z Sigmy Ołomuniec Czech pozostał na kolejny sezon. Kompletną katastrofą okazał się pobyt Donga Fangzhuo.

To o transferze Portugalczyka, choć radzilibyśmy raczej skupić się na drugim tekście z tej samej strony. Piątka dziennikarzy piszących o Legii wypowiada się o drużynie przed startem rozgrywek.

1. Czy wyniki sparingów – dwa zwycięstwa, dwa remisy, dwie porażki, aż 11 straconych goli – są powodem do zmartwień?

Małgorzata Chłopaś, Legioniści.com: Do zmartwień nie, do przemyśleń – tak. Czy piłkarze byli w stanie przyswoić nowe schematy w zaledwie kilka tygodni? Jeśli Legia nadal będzie tracić dużo bramek, Henning Berg zapewne będzie modyfikował ustawienie na takie, w którym gra będzie wyglądała lepiej. Naprawdę niepokoi jedynie kiepski występ z Otelulem (0:2). Zwłaszcza że w tym sparingu grali teoretycznie zawodnicy z podstawowej jedenastki.

Adam Dawidziuk, „Przegląd Sportowy”: Nie. Do wyników meczów sparingowych nie można przywiązywać wagi, co pokazały ostatnie lata. Generalnie w przypadku Legii było tak, że jak w okresie przygotowawczym za dużo wygrywała, to potem w lidze grała słabo. I odwrotnie.

Michał Jakubiak, Legia Szyderców: Tak. Wiele osób twierdzi inaczej, pół roku temu prawdopodobnie również trzymałbym się tej wersji. Ale teraz jest inaczej. Po pierwsze: piłkarze nie byli poddawani „ładowaniu akumulatorów”. Przedsezonowe treningi miały odbywać się „na świeżości”, a w sparingach testowane miały być nowe taktyki, nowego trenera. Ale po drugie: w Legii nie ma zawodników, którym można rozrysowywać nowe taktyki, a oni po prostu zaczną je realizować. Takie nowinki to wtedy, kiedy wycena pierwszej jedenastki przekroczy 100 mln euro. Zatem drżyjmy o pierwsze kolejki rundy rewanżowej. Później Berg przyzwyczai się, że w polskiej lidze wygrywają piłkarze, a nie taktyki i po prostu pozwoli im grać „swoje”. A w Legii są najlepsi piłkarze w Polsce, którzy mają obowiązek wygrać ligę nawet bez trenera.

Bartek Kubiak, Warszawa.sport.pl: Wyniki nie martwią, martwi gra. Widziałem na żywo cztery z sześciu sparingów. Berg w każdym z nich wymagał od swoich piłkarzy gry pressingiem na połowie przeciwnika, ale nie wyglądało to za dobrze. Nawet w spotkaniu z Dynamem Kijów – jedynym, w którym Legia nie straciła bramki – rywal miał okazję, żeby ją zdobyć. Legioniści często i szybko starają się grać do przodu, ale po stracie piłki stoperzy czy asekurujący bocznych obrońców środkowi pomocnicy mają problem z likwidowaniem kontrataków.

SPORT

Na okładce Sportu oczywiście Kowalczyk.

Piłka zaczyna się od 11. strony. Na ligę zaprasza Tomasz Hajto.

Zima w klubach Ekstraklasy była ciekawa?
– Pan żartuje? Kiedy rozmawiałem o angażu w Jagiellonii na pierwszym spotkaniu z prezesem Kuleszą powiedziałem mu: „Po finałach Euro 2012 przyjdzie w naszej piłce klubowej ogromny kryzys finansowy”. Wszyscy liczyli, że turniej nakręci koniunkturę i nagoni kibiców na trybuny, ale nikt nie pamiętał, że nawet w Niemczech po mundialu w 2006 wcale tak różowo nie było. Też nastąpił w tych dziedzinach pewien zastój. My w Polsce w obecnym okienku transferowym mieliśmy do czynienia chyba ze szczytem tego kryzysu, o którym mówiłem (…) Część klubów sięgała nie tylko po zawodników z kategorii „no name”, ale… wręcz w ogóle nieznanych z żadnych cywilizowanych boisk, natomiast z zespołów, które nigdy w historii nie ocierały się nawet o Puchar Intertoto. To boli.

(…)

Jesienią jakości było ciut więcej niż wcześniej?
– Poziom Ekstraklasy podniósł się w jej „opakowaniu”. Myślę o przekazie telewizyjnym, stadionach, obrazie medialnym ligi. Co do poziomu sportowego, ci wyprzedzający nas wciąż jednak szybko odjeżdżają. Syrenką chcemy gonić Mercedesa (…) Są trenerzy, którzy mówią: Bezwzględnie trzeba pojechać do Turcji czy Hiszpanii. Ale znam też takich, którzy przypominają: Wracasz po tych dwóch tygodniach z wiosennej pogody i wpadasz w minus 20.

Hajto sugeruje, że znaleźliśmy się w jakimś apogeum kryzysu, a nazwiska zawodników ściąganych do Ekstraklasy są najgorsze od dawna? Mimo wszystko, chyba przespał kilka poprzednich okienek.

Dalej mamy masę zapowiedzi ligowych. Na przykład kawałek o dzisiejszym meczu otwarcia.

Niespełna tydzień temu bielszczanie rozegrali ostatni sparing z GKS Katowice. Wygrali 4:1, a z trybun bielszczan podglądał Rafał Pawlak, były już trener Widzewa, który jednak nadal jest pracownikiem klubu i przypadkowo pod Klimczokiem się nie znalazł. Zresztą najpierw pojechał do Katowic, bo myślał, że sparing zostanie rozegrany właśnie tam i w Bielsku pojawił się dopiero w trakcie meczu. Podglądał zatem przyszłego rywala, a następnie przekazał wiedzę Arturowi Skowronkowi. Następnie prosił także sztab szkoleniowy katowickiego zespołu o udostępnienie materiały wideo z gry kontrolnej. – A niech przekaże tę wiedzę… Widzew został w kraju, ale my byliśmy na obozie i żadnego szpiega nie zostawiliśmy. Obserwacje obserwacjami, ale my wiemy swoje. Liga pokaże jak jest naprawdę – nie przejął się tym Leszek Ojrzynski.

W zapowiedzi meczu Lecha Mirosław Okoński zapowiada, że Kolejorza czeka katastrofa.

W Hamburgu trener Ernst Happel wszedł do mojego pokoju. Poza mną siedziało pięciu zawodników i było strasznie nadymione. Miałem pozwolenie od trenera, bo wiedział, że palę. Więc wszyscy palili u mnie, a ja brałem to na siebie. Trener mnie pyta: Oko, ile paliyełś? A ja odpowiadalem: Siedem, panie trenerze, bo dziennie potrafiłem nawet 25 papierosów wypalić. Jak podpisywałem kontrakt to zaznaczyłem, że jestem palący i żeby nikt nie miał do mnie pretensji. Wróćmy do ostatniej afery. Nieważne, czy tu było jedno, czy trzy piwa. Słyszałem jedynie, że drugi trener nieelegancko się zachował i padły mocne słowa. A najgorsze jest to, że pan Rumak… znaczy trener Rumak, choć nie wiem, czy to jest trener… Szkoda zaczyna mi się go robić. Przede wszystkim jednak niech działacze pomyślą, co dalej, bo ja nie widzę żadnych perspektyw, aby Lech cokolwiek osiągnął z tym panem (…) Dwóch zawodników ściągnęli i co robią? Rasiaka chcą ściągnąć? Nic nie mam do Rasiaka, ale Lecha nie stać, aby ściągnąć kogoś porządnego?

Potem jeszcze kilka podobych hasełek. Okoński nie zostawia na Rumaku suchej nitki.

SUPER EXPRESS

Jesteśmy już przy kolejnym tytule. Wszystkie godne uwagi materiały piłkarskie mieszczą się dziś w Super Expressie na dwóch sąsiadujących stronach. Na początek „Ona chce być miss, on chce być mistrzem”, czyli Jakub Rzeźniczak i Edyta Zając znów błyszczą na łamach tabloidu. To dla nich ważny weekend.

To będzie arcyważny weekend dla Jakuba Rzeźniczaka (28 l.) i jego pięknej narzeczonej Edyty Zając (27 l.). W piątek Kuba będzie rywalizował o cenne punkty w walce o mistrzostwo Polski (Legia gra z Koroną Kielce), a w sobotę jego ukochana powalczy o tytuł Miss Polonia. Rzeźniczak ma być ważnym zawodnikiem w zespole Henninga Berga, a legioniści oczywiście chcą rozpocząć rundę wiosenną od zwycięstwa, by ich przewaga nad grupą pościgową nie zmalała już na samym początku. Wielkie wyzwanie również przed jego ukochaną. Wprawdzie jest wziętą modelką i pokazywała się na wybiegach na całym świecie, ale występ w konkursie Miss Polonia to na pewno jeszcze większy stres. Edytę z pewnością będzie wspierał Rzeźniczak, który na swoim profilu na Facebooku reklamuje piękną narzeczoną i zachęca do głosowania na nią. Czy Edyta zostanie miss, a za kilka miesięcy jej narzeczony mistrzem Polski?

Dalej rozmowa z Czesławem Michniewiczem.

Większość przedsezonowych sparingów naszych ligowców to porażki…
– Poziom polskiej piłki się nie podnosi. Młodzi zawodnicy wchodzą do Ekstraklasy, nazywa się ich gwiazdami, ale wiele im jeszcze brakuje. Za dawnych lat, gdy jeszcze grał Zbigniew Boniek, tacy piłkarze by się w szatni ligowej nawet nie przebierali. Potrzebujemy talentów, więc na szybko je kreujemy i pozwalamy wskoczyć do Ekstraklasy.

Mówi pan o słabej polskiej młodzieży, ale chyba też do Ekstraklasy sprowadza się zbyt wielu przeciętnych obcokrajowców.
– Dobry piłkarz z zagranicy musi kosztować. Jeśli trafia do nas piłkarz zagraniczny, to z jakiegoś powodu. Ś. p. Andrzej Czyżniewski zwykł mawiać, że na pewno ma jakiś feler, ale my jeszcze o nim nie wiemy. Z czasem poznamy jego problem, ale wcześniej będzie nas to słono kosztować.

Kiedy znów zobaczymy pana na ławce trenerskiej?
– Oby jak najszybciej, ale wiem, że to nie będzie łatwe. Tani pieniądz dzisiaj wypiera drogi. Jest wielu bezrobotnych trenerów: Maciek Skorża, Janek Urban czy Waldek Fornalik, ale mam nadzieję, że znowu przyjdzie moda na szkoleniowców po przejściach, takich, którzy z niejednego pieca już chleb jedli. Bo życie trenera jest jak koło, raz jesteś na dole, raz na górze. Najważniejsze, by się odbijać jak piłka kauczukowa, po każdym upadku coraz wyżej.

Mamy też malutki tekścik z wypowiedziami Smudy, który twierdzi, że Stilić rozrusza Wisłę.

– Stilić to doskonały piłkarz, choć musi odbudować się fizycznie – mówi „Super Expressowi” Smuda. – Wzmocni nasz zespół. Często słyszę, że Wisła jesienią grała ponad stan, ale jestem człowiekiem, który dużo wymaga i myślę, że mogliśmy grać jeszcze lepiej. Musimy poprawić się na wyjazdach, bo w kilku meczach daliśmy sobie wyrwać pewne zwycięstwa. Eksperci przed sezonem typowali nas do spadku, a to podwójnie motywuje do jeszcze cięższej pracy. Z kolei Andrzej Iwan (55 l.), były znakomity pomocnik Wisły (grał w niej w latach 1976-1985), przyznaje, że nie wierzył w tak dobrą grę „Białej Gwiazdy”. Przewiduje, że drużyna Smudy może powalczyć o tytuł. – Przed sezonem mówiłem, że nie wierzę w ten zespół, ale potem odszczekałem te słowa. Trener Smuda niespodziewanie osiągnął wspaniały wynik. Teraz pozyskał Stilicia, a być może dojdzie też Dariusz Dudka, a to są już piłkarze, którzy mogą dać „Białej Gwieździe” mistrzostwo.

Superak dziś raczej do szybkiego przekartkowania, ale można znaleźć w nim coś ciekawego.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka Przeglądu wygląda dziś tak:

Na początek masa czytania o Soczi, a później ligowy weekend od 11. strony. Artykuł o Orlando Sa, a obok wypowiedź Łukasza Sosina, który twierdzi, że Portugalczyk jest znacznie lepszy od Marco Paixao.

Jest szybki, dobrze wyszkolony technicznie i żądny goli. Orlando chce brać na siebie odpowiedzialność za zdobywanie bramek, a takich zawodników w Legii ostatnio brakowało. Stołecznej drużynie był potrzebny dobry napastnik, i taki jest właśnie Portugalczyk. Porównując go z innym piłkarzem ściągniętym przez polski klub z Cypru w ostatnim czasie, Orlando wypada dużo lepiej niż przymierzany niegdyś do Legii Marco Paixao. Nowy nabytek Wojskowych ma lepsze warunki fizyczne, ponadto jest młodszy i szybszy od napastnika Śląska. Skoro Paixao dał sobie radę w naszej lidze, to Orlando też nie będzie miał tu żadnych problemów. Kluczowe będzie, jak Sa wkomponuje się w zespół. Uważam, że zaciąg zawodników z Cypru wyjdzie polskiej ekstraklasie na dobre. Drużyny z wyspy znają już smak Ligi Mistrzów, występowały w niej niedawno. Nasze kluby powinny wzorować się na Cypryjczykach. Mocno wierzę, że nowy zakup przyczyni się do awansu Legii do tych prestiżowych rozgrywek.

A obok tekst o Legii przed Koroną. Co się zmieniło pod wodzą Berga, jak może wyglądać skład.

– Legia ma być przebojowa, to nasze motto. Dotyczące zarówno drużyny na boisku, jak i działalności klubu – stwierdził prezes i współwłaściciel Bogusław Leśnodorski. Berg musi się zmierzyć z tymi oczekiwaniami. O tym, że same zwycięstwa nie wystarczą, najlepiej przekonał się Jan Urban, który zimą stracił pracę. Jego następca ma sprawić, że będzie jeszcze lepiej, pod każdym względem. Przekonał do siebie swoją filozofią futbolu, skrajnie profesjonalnym podejściem. – Mamy siłę i wolę walki. Musimy pokazywać to w każdym spotkaniu – mówi trener legionistów. Personalnie Legia zmieniła się niewiele. Odszedł Dominik Furman, sprowadzono Orlando Sa, napastnika, który powinien rozwiązać problemy w pierwszej linii. Więcej korekt ma być w sposobie gry, czyli w taktyce. Dlatego Berg organizował zespołowi dziesiątki odpraw, wyświetlał slajdy, uczył, jak powinni zachowywać się w każdej sytuacji boiskowej. W meczach kontrolnych bywało różnie, choć szkoleniowiec zapewniał, że widzi postęp. Największą zmianą był sposób przygotowań do rundy. Zajęcia ze sztangami czy gumami należały do rzadkości. Siła i wytrzymałość miały być wypracowane w czasie intensywnych zajęć z piłkami. – Rzeczywiście był to jeden z najlżejszych obozów w ostatnich latach. To wcale nie znaczy, że jesteśmy źle przygotowani. Czujemy się mocni, znamy swoją wartość i chcemy wygrać z Koroną – zapewnił Ivica Vrdoljak, który pozostanie kapitanem zespołu.

Na kolejnej stronie duży wywiad z Janem Kocianem. Dobry. Warty polecenia.

Czech w fabryce zajmuje się technologią, a Słowak pracuje przy maszynie?
– Tak. W drużynie czechosłowackiej, to Czesi byli od kreowania: Hasek, Knoflicek, Skuhravy, Chovanec, Bilek. Trzech z nich zostało potem selekcjonerami kadry narodowej Czech. A my, Słowacy, to robotnicy.

Macie kompleks Czechów?
– Nie chodzi o piłkę. Czesi po prostu zawsze byli sprytniejsi. To kombinatorzy. Oni dawali rozum, a my pracę.

(…)

Pański mentor.
– Dokładnie. Najpierw powołał mnie do reprezentacji, a potem mianował swoim asystentem w kadrze Słowacji. Jezek był taktykiem, analitykiem. A Dr Venglos był ojcem, znakomitym w komunikacji z zespołem. Nie zdarzyło się, żeby krzyczał. Jak nie szło, wchodził Jeżek i nas zdupał wszystkich.

A pan jaki jest?
– Chcę być jak Venglos. Wiadomo, że piłkarz i trener nie mogą być kumplami, ale zawodnik zawsze powinien móc pójść do trenera i pogadać. Czasem piłkarz idzie do masażysty albo lekarza i się wypłacze, a ja wyznaję zasadę, że musi przyjść z problemem do trenera. Poza tym nie jestem wybuchowy. Czasem musisz krzyknąć, ale na zawodnika zadziała to raz, może dwa. Trzeci raz już nie. Możesz rozbić jedną szafkę, potem rozwalić całą szatnię, ale co dalej?

Jak zawsze w piątek, w PS sporo też ligowej drobnicy, zapowiedzi i rozmówek, których nie jesteśmy w stanie w komplecie zacytować. Z większych rzeczy mamy jeszcze rozmowę z Mariuszem Rumakiem.

Nie czuje pan unoszącego się nad Bułgarską ducha Macieja Skorży?
– Nie, ale gdy ktoś mi powie: „do widzenia”, zapytam dlaczego. Wydaje się mi, że w Polsce naczelnym tematem, gdy trener pracuje dłużej w jednym miejscu jest temat jego posady, a nie to, co może jeszcze dobrego zrobić dla swojego klubu. To destrukcyjne myślenie.

Na Rumaku do Europy czy na Rumaku do tartaku?
– Gramy o europejskie puchary.

Nie o mistrzostwo?
– Mistrzostwo gwarantuje grę w pucharach. Ale nie dmuchajmy balonu. Europa to nasz cel. Mistrzem zostaje się na boisku treningowym, a nie podczas wywiadów. Jeśli będziemy czuli, że wykonaliśmy swoją pracę, wtedy można powiedzieć, że jesteśmy gotowi na mistrzostwo.

Chwilami Rumak odpowiada półsłówkami, chwilami szerzej, a my nieustannie od kilku tygodni (a może i miesięcy) mamy wrażenie, że jest wyjątkowo niepewny swojej pozycji w klubie.

Na koniec Damien Perquis, który płakał z powodu własnego pecha i chce wreszcie wrócić na boisko.

Jestem twardym facetem, ale to był najgorszy moment w moim życiu, cały czas płakałem – powiedział niedawno Perquis dziennikowi „Marca”. Podczas listopadowego meczu z Malagą (2:3) zderzył się głową z Fabricem Olingą. Doznał złamania żuchwy, wstrząśnienia mózgu, stracił przytomność, potem przechodził wyjątkowo trudną rehabilitację. Wrócił w styczniu na mecz z Athletic Bilbao (0:2) w Pucharze Króla, gdy wszedł na ostatnie 20 minut. Po kilku dniach doznał ataku kolki nerwowej i znów musiał pauzować. Odkąd latem 2012 roku trafił do Hiszpanii, tak wygląda jego kariera, za każdym razem, gdy wróci po jednym urazie, zaraz doznaje kolejnego. W niedzielę może wreszcie zagrać. Pojawił się już na boisku w sparingu z węgierską drużyną Puskas Akademia FC (2:3), teraz czeka na poważniejszy sprawdzian.

A także rozmówka z Rafałem Wolskim.

Ta bramka zmieniła pana sytuację w drużynie czy to tylko pozory?
– Czuję pod skórą, że teraz coś drgnęło, że mogę grać więcej. Liczę na to. Pojawiły się miłe słowa z każdej strony. Od chłopaków z zespołu, od trenera. Montella pochwalił mnie też publicznie, na konferencji prasowej. Na pewno miło było usłyszeć pozytywne komentarze. Po meczu z Atalantą czułem się jakbym zdobył bramkę na wagę awansu do jakiegoś finału. Wszyscy mi gratulowali i przybijali piątki. Ciężka, cierpliwa i systematyczna praca daje efekty. Słyszałem porównania do Roberto Baggio. To oczywiście miłe, bo z całej drużyny akurat mnie z nim połączyli, ale traktuję je z dystansem. Trzeba dalej zasuwać. Nie ma głaskania.

Przed świętami był pan wyraźnie przygnębiony. Teraz słychać w głosie optymizm.
– Po takim czasie bez grania ciężko utrzymać formę i się nie frustrować. Jakoś dałem sobie radę, choć miałem chwilę zwątpienia. Szedłem na trening ze spuszczoną głową. Pojawiały się myśli typu: nie ma znaczenia czy dobrze zaprezentuję się na zajęciach, bo i tak nie zagram w lidze. Nie lubię przegrywać i się poddawać. Zaciskałem zęby, zostawałem po treningach, chodziłem do siłowni. Przyniosło to efekty.

Dzisiejszy Przegląd to naprawdę opasła lektura.

***

Niestety prasa zagraniczna nie dojechała. Wysłaliśmy już maile z pogróżkami do redakcji największych europejskich tytułów, że lekceważenie polskich prenumeratorów to skandal i granda. Tłumaczą się wyjątkowo pokrętnie, ale od jutra już wszystko powinno być po staremu. Za usterki przepraszamy.

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama