Od Notts County do Śląska Wrocław. Dzieje trzech pokoleń futbolowego klanu Hateleyów

redakcja

Autor:redakcja

13 lutego 2014, 16:38 • 9 min czytania

Może nie są tak sławni jak mediolańska „Cosa Nostra” Maldinich czy rodzina Lampardów, ale ich losy są również ciekawe, w końcu wspólne ścieżki piłki nożnej i rodziny Hateleyów przecinają się już od ponad 60 lat. Ostatnie dni przyniosły smutną wiadomość – 1 lutego po długiej chorobie zmarł nestor rodu, zasłużony dla angielskiej piłki Tony Hateley. Premier League doceniła swojego syna, a hitowa masakra Arsenalu na Anfield Road została poprzedzona minutą braw dla zmarłego. Epopeja Hateleyów nadal jednak zapisuje swoje następne karty, a historia, która łączy się z takimi klubami jak Milan, Liverpool czy Chelsea, niespodziewanie ciąg dalszy mieć będzie w Polsce.
Wszystko jednak zaczęło się w Derby…

Od Notts County do Śląska Wrocław. Dzieje trzech pokoleń futbolowego klanu Hateleyów
Reklama

To właśnie tam 72 lata temu przyszedł na świat Tony, który swój debiut w profesjonalnym futbolu zaliczył już w wieku 17 lat, w roku 1958. Pierwszym klubem Hateleya było Notts County, dla którego grał pięć lat i strzelił 77 ligowych goli. Był także pierwszym piłkarzem w historii tej drużyny, który zdobył w sumie 100 trafień. Krokiem numer dwa do sławy były następne lata i przygoda na Villa Park. W barwach Aston Villi Hateley grał jeszcze lepiej, a w ciągu trzech sezonów zdobył aż 68 bramek w samej lidze. Szczupły dryblas robił coraz większą karierę, zaczęły dopytywać się o niego różne kluby. Tony znany był z świetnej gry w powietrzu, był takim Andym Carrollem swojej epoki. Określa się go dzisiaj jako archetyp klasycznego angielskiego napastnika – wysoką „dziewiątkę”, dobrego w powietrzu, słabszego w grze stopami.

Grę Tony`ego najlepiej określają jego boiskowe pseudonimy, wśród których najbardziej znanymi są „Big Tone” oraz „The Headmaster”. Wymowa obu jest oczywista. W dzieciństwie był o głowę wyższy od wszystkich swoich rówieśników, dlatego z początku ustawiano go jako stopera. W 1958 roku dołączył do Notts County, gdzie z racji piekielnie dobrej gry w powietrzu przesunięto go do ataku. Rezultaty przyszło szybko. Hateley w meczu rezerw zdobył pięć goli, a niedługo później dołączył do pierwszego zespołu. Tam nie zwalniał tempa, zaliczając trafienie już w debiucie ligowym, przeciwko Stockport na wyjeździe. Z Tonym wiąże się też sporo śmiesznych cytatów, z których najsławniejsze są dwa, chociaż ich autentyczność nie jest do końca potwierdzona. Autorem obu jest Bill Shankly, kultowy menedżer Liverpoolu oraz król genialnych powiedzonek oraz krótkich żartów, zwanych „one-linerami”.

Reklama

Tony Hateley był piłkarzem skutecznym, ale niezwykle jednowymiarowym, jego braki w grze „naziemnej” były widoczne gołym okiem. Kiedyś podczas meczu snajper doznał kontuzji głowy i stracił na moment orientację. Wystraszony lekarz „The Reds” pobiegł do Shankly`ego, mówiąc: – „Jest zamroczony, nie wie, kim jest”. Boss Liverpoolu zrobił swoją klasyczną minę i momentalnie odparł: – „Powiedz mu, że jest Pele”. Hateley na Anfield przyszedł z Chelsea, a wiąże się z tym inna śmieszna historia. Menedżer „The Blues” Tommy Docherty, mimo iż sprzedał swojego snajpera, bronił go jednak jak umiał, zwracając się kiedyś do Shankly`ego: -„Ale musisz przyznać, że w powietrzu to on był genialny”. Złotousty Bill po raz kolejny wykazał się wrodzoną inteligencją, ripostując: – Tak jak Douglas Bader, który miał drewnianą nogę.

Bader był asem angielskiego myślistwa, służył w RAF-ie i miał sztuczną nogę.

Do dziś nie wiadomo, czy oba cytaty są prawdziwe, możemy jednak śmiało uznać, iż na pewno nie są do końca uczciwe. Tony był piłkarzem specyficznym, zdolnym do gry w zaledwie jednym systemie, na tzw. „ścianę”. Jeśli zespół nie preferował gry górnymi piłkami, piłkarz był praktycznie bezużyteczny. Tak jak właśnie w Chelsea, do której przyszedł za rekordowe wtedy dla klubu 100 tysięcy funtów. Hateley miał być zastępstwem dla kontuzjowanego Petera Osgooda, ale słabo odnajdywał się w systemie gry „The Blues”, preferującym podania po ziemi. W całym sezonie ligowym zdobył ledwie sześć goli, a po sezonie sprzedano go do Liverpoolu, za… rekordowe dla „The Reds” 96 tysięcy funtów. Tutaj napastnik wystrzelił jak z armaty, zdobywając aż 27 bramek, w tym dwa hat-tricki. Znów jednak nie miał szczęścia – Shankly preferował bardziej techniczną grę i już po jednym sezonie sprzedał Hateleya do Coventry. Tam także nie zagrzał długo miejsca, a po kolejnym epizodzie w Birmingham wrócił w miejsce, gdzie wszystko się zaczęło, czyli do Notts County. Na koniec kariery wyjechał jeszcze do USA, ale granie na sztucznej trawie szybko wykończyło jego kolana. Tony osiadł w Liverpoolu, gdzie był przedstawicielem handlowym lokalnego browaru. Doglądał zwłaszcza swojego syna Marka, który już wkrótce miał prześcignąć ojca.

Legenda Ibrox, czyli ten najsławniejszy Hateley

Mark Hateley był niewątpliwie najlepszym piłkarzem z całej trójki. Fizycznie podobny do ojca – wysoki, środkowy napastnik, także szczupły i smukły jak Tony. Mark , zwany „Attilą”, zaliczył 32 mecze w reprezentacji Anglii, w których zdobył osiem bramek. Karierę zaczynał w Coventry, debiutując w tym samym wieku co tata, czyli 17 lat. Na Sixfields Stadium spędził pięć lat, strzelając 25 ligowych bramek w ponad 90 grach. Po drodze zaliczył także epizodzik w amerykańskiej NASL, gdzie wypożyczono go w roku 1980. Najlepsze jednak miało dopiero nadejść. W 1983 roku Marky przeniósł się do Portsmouth, a występy w trykocie „Pompey” okazały się trampoliną do międzynarodowej kariery. 22 gole w 38 meczach zachwyciły wszystkich, a z niespodziewaną ofertą zwrócił się AC Milan. Hateley zagrał va banque, przenosząc się na Półwysep Apeniński. Do dzisiaj Anglicy za granicą są rarytasem, ale wtedy w latach 80-tych angielscy piłkarze grający poza Wyspami byli prawdziwą rzadkością. Serie A zaczynała jednak kusić zarobkami, a oprócz Hateleya do Włoch wyemigrowali m. in. Liam Brady oraz Ian Rush, nie wspominając innych gwiazd europejskiej piłki, jak Boniek czy Platini.

Na San Siro Mark spędził trzy sezony, a kwota transferu wyniosła milion funtów. Hateley do Mediolanu trafił wraz z rodakiem Rayem Wilkinsem, który przyszedł z kolei z Manchesteru United. Obaj panowie trafili jednak na początek dopiero co rodzącej się potęgi Milanu, mającego za sobą m. in. skandal z ustawianiem meczów, zwany powszechnie jako „Totonero”. Mark podczas trzyletniej przygody strzelił w sumie 17 goli, a w roku 1987 przeniósł się do Monaco. W księstwie grał do roku 1990, a w tym czasie przyszedł w Monte Carlo na świat jego syn, Tom. Jeszcze podczas występów w Milanie Mark wpadł w oko menedżerowi Glasgow Rangers, Graeme`owi Sounessowi. Pierwsze i drugie podejście pozyskania napastnika spaliły jednak na panewce, ale Hateley w końcu trafił do Szkocji. Souness trzy lata później ponowił starania o Anglika, a ten zdecydował się na przenosiny na Ibrox. Była to jedna z lepszych decyzji w karierze Marka. Wysoki środkowy napastnik okazał się kluczowym graczem „The Gers”, zdobywając przez pięć lat 87 ligowych goli, a w sezonie 1993/94 został graczem roku w Szkocji według futbolowej prasy. W Rangersach stworzył niezapomniany bramkostrzelny duet wraz z Allym McCoistem.

Po 165 występach w koszulce Rangersów, Mark wrócił ponownie do Anglii, zaliczając nieudany sezon w barwach Queens Park Rangers. Następne lata przyniosły jeszcze epizody w Leeds, ponownie w Glasgow Rangers, a także w Hull oraz w Ross County. Hateley zawiesił ostatecznie buty na kołku w roku 1999. W sezonie 1997/98 był także grającym menedżerem Hull. Piłkarz w czasie kariery uczył się od najlepszych trenerów, po drodze spotykając Fabio Capello w Milanie, Arsene’a Wengera w Monaco i Waltera Smitha w Glasgow. Hateley miał 23 lata, kiedy wpadł w oko skautom AC Milan podczas wygranego 2:0 meczu Anglii z Brazylią, w którym to strzelił jednego z goli. Menedżer „Rossonerich” Nils Liedholm oraz ówczesny trener grup młodzieżowych Fabio Capello wkrótce pokazali Markowi, w jakim kierunku powinien rozwijać się jako piłkarz, a sami postanowili maksymalnie wykorzystać cechy wysokiego i szczupłego Anglika. Hateley wspomina:

– Oni absolutnie uformowali mnie jako piłkarza. Pracowali ze mną każdego popołudnia przez trzy lata, ucząc techniki, mówiąc gdzie mam biegać, a gdzie nie. Capello mawiał, że od biegania są inni, a ja powinienem szukać swoich stref. Jak tylko kończyli dodatkowe zajęcia ze mną, pracowali indywidualnie z Marco Simone, który miał wtedy ledwie 12 lat! Capello był niesamowitym gościem, doskonale mnie rozumiał, uwielbiał angielską mentalność.

Bardzo ciepło Mark wspomina również Wengera, który także dołożył swoją cegiełkę do kształtowania warsztatu napastnika. Hateley wspomina: – Był inny niż wszyscy. Dla niego najważniejszy był timing, regularność, powtarzalność. Zarówno na jak i poza murawą. Wniósł do mojej kariery nowy poziom dyscypliny. Pierwszą rzeczą, jaką nauczyłem się po francusku, było jak się nie spóźniać.

Piłkarz miał bardzo bogatą karierę, ale mimo wszystko żałuje kilku rzeczy, przede wszystkim tego, iż nie zrobił większej kariery w kadrze: -„rzez kontuzje straciłem jakieś 40 meczów w reprezentacji, dwa mundiale oraz mistrzostwa Europy. Byłem jednak niepocieszony, kiedy byłem w pełni formy, a Graham Taylor (selekcjoner Anglii w latach 1990-93) mnie nie powoływał. Może pomógłbym mu zachować posadę…

Mark był zawsze wygadany, a dziennikarskie zapędy realizował później w mediach, komentując mecze i pisząc felietony do gazet.

Tradycja rodzinna

Dziadek piłkarz, ojciec piłkarz, kim zatem mógł zostać Tom, jak nie następną odsłoną futbolowego klanu Hateleyów? Wnuk Tony`ego wyłamał się jednak nieco z szeregu, gdyż w przeciwieństwie do poprzedników, nie gra on w ataku. Tommy występuje na prawej obronie lub jako defensywny pomocnik, a swoją karierę zaczynał w Reading. Furory jednak na Madejski Stadium wielkiej nie zrobił, zaliczając łącznie zero ligowych występów w koszulce „The Royals” oraz jedno wypożyczenie do klubu Basingstoke Town. W 2009 roku jego kariera nabrała nieco tempa, a Hateley przeszedł do szkockiego Motherwell. Tam podczas czterech lat gry zaliczył 148 ligowych meczów oraz strzelił dziewięć goli, pokazał się także w europejskich pucharach. Na jesieni sezonu 2013/14 występował w Tranmere Rovers, ale zagrał tam ledwie osiem gier. Tom stanął na futbolowym rozdrożu, a niespodziewanie oferta przyszła z Polski, ze Śląska Wrocław. Nietypowy kierunek jak na Anglika. Hateley ma tego samego menedżera co Henrik Ojamaa, obaj razem grali w Motherwell. Kiedy pojawiła się oferta z Polski, Estończyk z Legii namówił Toma na przyjazd do naszego kraju.

Trudno dźwigać sławne nazwisko, co do tego nie ma wątpliwości ojciec Toma, Mark: – Tak jak ja, on dorastał w szatni piłkarskiej. Jako dzieciak rozgrzewał naszego bramkarza na Ibrox, strzelając mu na bramkę. Przeszedł dokładnie taką samą ścieżkę jak ja – dorastasz, obserwujesz ojca radzącego sobie z tym wszystkim, to doskonała edukacja. Nazwisko jednak ciąży, pamiętam swój pierwszy sezon. Na początku jesteś „synkiem tatusia”, ale szybko dorastasz. To prawdziwa szkoła życia.

Podobne odczucia ma Tom, chociaż on zrzucił z siebie nieco presji z racji innej pozycji na murawie. Przyznaje, że odmienne zadania boiskowe ułatwiają mu sprawę, chociaż sam zaczynał także jako napastnik. W miarę trwania jego futbolowej edukacji był jednak przesuwany do tyłu, co jedynie wyszło mu na dobre i może teraz skupiać się wyłącznie na swojej grze, a nie na dorównaniu ojcu czy dziadkowi. Magia nazwiska pozostała, ale Tom jest pierwszym w rodzinie, który nie gra w ataku. Czyżby nowy trend w tym futbolowym klanie? Poczekajmy na dzieci świeżo upieczonego piłkarza Śląska Wrocław.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama