Pojedynek dwóch ciężko obitych bokserów. Który z nich ostatecznie osunie się na deski?

redakcja

Autor:redakcja

12 lutego 2014, 11:32 • 5 min czytania

Ostatnia ligowa kolejka nie była zbyt łaskawa ani dla Arsenalu, ani dla Manchesteru United. David Moyes zalicza właśnie spóźniony okres futbolowego dojrzewania, a ostatnio w jednym z wywiadów przyznał, iż „nie myślał, że będzie aż tak ciężko”. Szanujemy byłego bossa Evertonu, ale musiał być maksymalnie naiwny sądząc, iż na Old Trafford wystarczy to, co prezentował na Goodison Park. W niebieskiej części Liverpoolu każda niespodzianka na plus opisywana była jako wartość dodana, tutaj na Old Trafford zwycięstwa traktuje się jako naturalny stan rzeczy, coś tak oczywistego jak zmieniające się pory roku. Potknąć musiał się także w końcu Arsenal, do którego przylgnęła łatka zespołu grającego świetnie w pierwszej części sezonu, ale odpadającego przeważnie z wyścigu o tytuł gdzieś w okolicach lutego. Weekendowa wpadka „Kanonierów” była jednak okrutna – to, co wydarzyło się podczas pierwszych 20 minut meczu na Anfield, już na zawsze pozostanie jedną z legend Premier League.
Sam Arsene Wenger przegraną – ba, prawdziwe Waterloo – 1:5 z Liverpoolem nazywa „wypadkiem przy pracy” i w pewnym sensie nie ma mu się co dziwić. Premier League jest na tyle nieobliczalną ligą, iż każda, nawet najbardziej nieprawdopodobna konstelacja wyników jest tutaj możliwa. Znamy też jednak monsieur Wengera – kiedy jego zespół przegrywa, winna jest nawet coraz niżej osuwająca się krzywa wieża w Pizie. Ot, taka natura francuskiego trenera, w końcu uczył się od tego najlepszego, z którym rywalizował przez cała lata. Pojedynki Wengera i Fergusona były prawdziwą ozdobą tej ligi i aż smutno się człowiekowi robi, gdy pomyśli sobie, że rywalizację obu panów trzeba traktować już w czasie przeszłym. United Moyesa póki co w niczym nie przypomina hegemona z czasów sir Aleksa, a potwierdził to jedynie ostatni ligowy mecz „Czerwonych Diabłów”. Stracić bramkę pod koniec meczu w „Fergie Time”, a tym samym trzy cenne punkty? Za czasów „Czerwononosego” nie do pomyślenia. No ale cóż, mamy teraz „Moyes Time”, który śmiało możemy przetłumaczyć jako „rozdawanie punktów na prawo i lewo”.

Pojedynek dwóch ciężko obitych bokserów. Który z nich ostatecznie osunie się na deski?
Reklama

Dzisiejsze starcie na Emirates będzie doskonałą okazją do rehabilitacji dla obu ekip. Arsenal zrobi wszystko, aby udowodnić, iż „mały” knockdown w Liverpoolu rzeczywiście był tylko wypadkiem przy pracy, a drużyna nadal celuje w mistrzostwo Anglii. Sam mecz dla „Kanonierów” ma wymiar nie tylko prestiżowy – ludzie Wengera muszą to spotkanie zwyczajnie wygrać, jeśli chcą powrócić na fotel lidera Premier League, w którym rozsiadł się „The Special One”. Nieco mniej śmiałe marzenia ma zapewne David Moyes, który marzy o jakimkolwiek progresie, w końcu jakie prawo ma Szkot śnić o pokonaniu Arsenalu, skoro nie potrafi u siebie wygrać nawet z Fulham? Jaki będzie zatem dzisiejszy szlagier, jeszcze niedawno elektryzujący widzów do szpiku kości, a obecnie pokryty nieco kurzem manchesterskiej przeciętności?

Moyes w mediach stara się robić to, co wychodzi mu najlepiej podczas jego przygody na Old Trafford, czyli dobrą minę do złej gry. Szkot opowiadał dziennikarzom standardowy zestaw głodnych kawałków oscylujący wokół sztampowych schematów:

Reklama

– Musimy ciężko pracować, a rezultaty same przyjdą.
– Było parę zawirować w tym sezonie, ale jeśli będziemy postępować prawidłowo, zła passa minie.
– Jesteśmy dobrym zespołem, przy odrobinie szczęścia zgarniemy trzy punkty.

Przy odrobinie szczęścia? Liczyć na odwrócenie złej passy? Potentat, zwłaszcza taki jak United nie powinien liczyć na „odwrócenie złej passy”. Złą passę to można mieć w kartach, gdzie nie wszystko zależy jednak od Ciebie. Oczywiście, murawa weryfikuje wszystko i można mieć pecha w jednym lub dwóch meczach, ale taki zespół jak „Czerwone Diabły” nie dostosowuje się do zaistniałych okoliczności. On je sam stwarza. Media w Anglii wytykają Moyesowi brak zadziorności, zdolności do wygrywania w końcowych fragmentach spotkań, tak powszechnej przecież w czasach Fergusona. Piłkarze United zdobyli w tym sezonie ledwie jedną bramkę w końcówce meczu. Ferguson w swojej autobiografii wspomina, że gdy tylko zaczynał pokazywać na swój zegarek, przeciwnicy zamierali ze strachu. Wiedzieli, że wtedy Manchester będzie najgroźniejszy, a czas wydłuży się w nieskończoność. Znakiem obecnych czasów jest bramka zdobyta przez Darrena Benta z Fulham na 2:2 w końcówce ostatniego ligowego meczu. Manchester United stracił instynkt łowcy.

Arsenal próbuje za to postawić na nogi swojego playmakera numer jeden, czyli Mesuta Ozila. Niemiec po znakomitym początku sezonu przygasł nieco, ale dotyka go ten sam kazus co Edena Hazarda w pierwszym sezonie na Wyspach – wypalenie fizyczne. Mesut jest bardzo szczupły, a nieustanne boje z twardymi jak skała stoperami automatycznie obniżyły poziom jego gry. Oezil nie zdobył gola w ostatnich dziewięciu meczach, zaliczając ledwie jedną asystę. Oczywiście na pomocnika spłynęła lawina krytyki, ale w obronę wziął go Wenger: – „On (Ozil) widzi, że gra się tutaj o wiele bardziej fizycznie niż gdzie indziej (…) Cieżko pracuje nad tym, wzmocnić swoje ciało.” Arsenal wdrożył Niemcowi specjalny program treningowy, aby nabrał trochę masy mięśniowej. Boss Arsenalu wierzy jednak w swojego piłkarza, broniąc go jak może przed mediami. Zdaniem Francuza podejście do gry jest u Ozila na najwyższym poziomie, a jedyne co musi poprawić to swoją fizyczność oraz skupić się na strzelaniu bramek. Zdaniem Arsene`a Mesut czasem za bardzo na siłę stara się znaleźć ten dodatkowy „killer pass”, zamiast samemu wepchnąć futbolówkę do siatki.

Bojowo nastawiony na ten mecz jest także Wojtek Szczęsny. Polak podchodzi do spotkania bardzo skoncentrowany, nie ma miejsca na typowe dla niego wygłupy. Widać, że „Czesny” przeżył mocno liverpoolską masakrę: – „Reprezentujemy jeden z największych klubów świata, a to co tam się zdarzyło, jest nie do zaakceptowania (…) Nauczyliśmy się dużo i wyciągnęliśmy wnioski z tamtej porażki, odpowiemy najlepiej jak umiemy przeciwko United.” Polak posypał także głowę popiołem przed fanami Arsenalu, którzy byli świadkami najcięższej porażki „Kanonierów” na Anfield od 50 lat: –
„Gdybyśmy byli chociaż w połowie tak dobrzy jak oni, osiągnęlibyśmy dobry rezultat.”

„Czerwone Diabły” nie mają ostatnio najlepszej passy i będziemy świadkami prawdziwego cudu, jeśli podopieczni Moyesa wywiozą z Emirates komplet punktów. Arsenal jest obecnie dużo lepszą drużyną, ale pytanie brzmi, czy aby „Kanonierów” nie dopadł jakiś głębszy kryzys, a liverpoolska dewastacja nie była zapowiedzią gorszych czasów? Miejmy nadzieję, że spotkanie okaże się jednak warte miana „szlagieru”, a dzisiejsza opowieść również przejdzie do historii, jak sławetne już walki Vieiry i Keane`a, pizzagate oraz szereg innych, kultowych już potyczek. To w końcu Premier League, a szlachectwo zobowiązuje. Nie tylko my czekamy na wojnę. Jose Mourinho już obmyśla plan, jak tu na dłużej zasiąść na tronie lidera ligi.

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama