Kiedy cały świat zdążył się już zachwycić drużyną Atletico, przed kilkoma dniami Real powiedział „sprawdzam”. W półfinale Copa del Rey gorszy niż sam wynik był styl gry – podopieczni Simeone kompletnie zawiedli, przede wszystkim w ofensywie. Jak udowodnili Królewscy – nie taki diabeł straszny – co z pewnością wbili sobie do głowy piłkarze Almerii. Zagrali z sercem i bez kompleksów, a po swojej stronie mieli kibiców i sędziego. Atletico czekało na pozycję lidera przez 18 lat i prawdopodobnie po tygodniu będzie zaczynać kolejne odliczanie. Dzisiejszego wieczora „Rojiblancos” znowu niewiele pokazali w ataku, a w dodatku w bramce mieli rzadkiego parodystę – Daniela Aranzubię.
Do 80 minuty gry Atletico prawie nic nie wykreowało z przodu, więc oglądaliśmy typowe spotkanie na 0:0. Almeria groźnie kontrowała, ale nic nie chciało wpaść do bramki – nawet po fantastycznej akcji Aleixa Vidala piłka odbiła się od dwóch słupków i wróciła na boisko. Kiedy wydawało się, że mecz zakończy się remisem, przed szereg wyszedł Aranzubia. Najpierw przepuścił ni to strzał, ni dośrodkowanie Verzy, po czym stracił piłkę w polu karnym i sprokurował jedenastkę, a sam wyleciał z boiska. W Madrycie od razu podniosły się głosy, że lepiej by było, jakby w bramce stanął kontuzjowany Courtois – z pewnością byłoby z niego więcej pożytku. Takie mecze najdobitniej pokazują, ile dla Atletico znaczy belgijski bramkarz. Ostatnio był w kapitalnej formie i wybronił „Rojiblancos” wiele meczów – dziś widać jak nigdy, że bez niego nie byłoby serii 23 spotkań bez porażki.
Wymowne, że dziś Atletico wystartowało z nową passą, dwóch przegranych z rzędu. Podopieczni Simeone wyglądają na przemęczonych i zupełnie zagubili radość z gry. Jak wyliczyła Marca, argentyński trener stosuje najmniejszą rotację w całej lidze i korzysta z najmniejszej liczby rezerwowych. Do tego dochodzą kontuzje, których w ostatnim czasie w drużynie jest zatrzęsienie. Pamiętajmy też, że Atletico jak do tej pory walczyło o pełną pulę we wszystkich rozgrywkach i nie mogło sobie pozwolić na chwilę słabości. Nawet w Copa del Rey, podczas gdy inni grali z trzecioligowcami, „Rojiblancos” mierzyli się z Valencią i Athletic Bilbao. Kryzys przyszedł, bo w końcu przyjść musiał, nie było innej możliwości. Przed Simeone zadanie najtrudniejsze, czyli zminimalizowanie strat. Copa del Rey jest już przegrane, więc musi zrobić wszystko, by nie stracić dystansu w lidze i odpowiednio przygotować się do Champions League. Mecz z Milanem już za dziesięć dni.
Oddzielny akapit należy się dzisiejszemu rozjemcy, Teixeirze Vitienesowi. Napisać, że facet skrzywdził Atletico, to nic nie napisać. Najpierw arbiter nie podyktował ewidentnego rzutu karnego dla „Rojiblancos”, po czym nie pokazał Barbosie czerwonej kartki za brutalny faul na Tiago. Czego nie zrobił wcześniej, nadrobił w 85 minucie, kiedy to za faul-widmo podyktował jedenastkę dla Almerii i wyrzucił z boiska Aranzubię. Rzecz jasna najbardziej bulwersujący był brak reakcji na bandycki atak Barbosy. Wejście dwoma nogami w przeciwnika tuż na oczach sędziego to widać za mało na jakąkolwiek reakcję. Najbardziej w całej sytuacji żal Tiago, który dopiero co wrócił do gry po kontuzji i prawdopodobnie znowu będzie pauzować. Ostatnimi czasy sędziowanie w Hiszpanii jest kompletnie niezrozumiałe. Cristiano za pogłaskanie przeciwnika dostaje trzy mecze zawieszenia, a rzeźnik Barbosa nie ogląda nawet żółtej kartki za wejście na „zakończenie kariery”.
***
Real Madryt wyszedł na mecz z Villarrealem osłabiony brakiem zawieszonego na trzy mecze Ronaldo i odpoczywającego na ławce rezerwowych Xabiego Alonso. Mimo to Ancelotti nie znalazł w jedenastce miejsca dla Isco, który ostatnio na dobre wypadł z obiegu. Bez swoich liderów Królewscy zaprezentowali się całkiem nieźle, strzelając przeciwnikowi cztery gole. W pierwszej połowie w rolę Cristiano wcielił się Bale, zaliczając gola i asystę przy trafieniu Benzemy – w drugiej części wyczyn ten powtórzył Jesé. Francuskiemu napastnikowi w obydwu przypadkach w znaczący sposób pomogli piłkarze Marcelino. Przy pierwszym trafieniu lot niecelnie zagranej piłki zmienił obrońca i ta spadła wprost na stopę Benzemy. Znacznie ciekawiej było przy bramce na 4:2, kiedy to Francuz był przytrzymywany bez piłki, dzięki czemu znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu by wykończyć akcję Jesé.
Cały mecz do samego końca trzymał w napięciu i naprawdę dobrze się go oglądało. Piłkarze Villarrealu przyjechali na Bernabeu z zamiarem pokazania ofensywnego futbolu i to się im z pewnością udało. Real dał sobie strzelić gola na swoim terenie po raz pierwszy od listopadowego meczu z Sociedad – a dziś Diego Lopez skapitulował dwukrotnie. Co więcej, w meczu z Villarrealem Królewscy stracili dopiero drugą i trzecią bramkę w tym roku. Trzeba jednak oddać defensywie Ancelottiego, że w ostatnim czasie można ją sforsować tylko cudownym uderzeniem. Na takie miano zasługuje z pewnością zeszłotygodniowe trafienie Ibaia Gomeza, a także dzisiejsze gole Mario Gaspara i Giovaniego dos Santosa. Ofensywne zapędy piłkarzy Villarreal sprawiły, że emocje utrzymywały się niemal do końca. Real dwukrotnie uciekał na dwie bramki, ale podopieczni Marcelino za każdym razem potrafili złapać kontakt z przeciwnikiem. Losy spotkania definitywnie rozstrzygnęło dopiero trafienie numer cztery dla Realu.
Fanów „Los Blancos” z pewnością niepokoi sytuacja na lewej stronie defensywy. Pierwsze 18 minut rozegrał Marcelo, po czym opuścił boisko z kontuzją. Zastąpił go Coentrão, ale i jemu sił starczyło tylko na 27 minut, czyli do przerwy. Przed drugą połową doszło do kolejnej zmiany i na boisku zameldował się Arbeloa. Mogłoby się wydawać, że Real ma duży komfort na lewej obronie, ale tak się dziwnie składa, że Brazylijczyk i Portugalczyk często są kontuzjowani w tym samym czasie. Podobna sytuacja, i to w całkiem długim okresie, miała miejsce w pierwszej rundzie poprzedniego sezonu. Wtedy również kryzys zażegnał uniwersalny obrońca reprezentacji Hiszpanii.
***
Na mecz z Rayo Vallecano ekipa Malagi udała się bez Bartłomieja Pawłowskiego. Polak zgodnie z przewidywaniami wypadł ze składu na dłużej – dziwnym trafem ponownie zbiegło się to z występem przeciwko Barcelonie. Zdecydowanie wyższe notowania mają dziś u Schustera dwa najnowsze nabytki Malagi – Amrabat po raz kolejny wybiegł w pierwszym składzie, a na ławce usiadł Iakovenko. Wydawało się, że przebieg meczu będzie dla byłego widzewiaka korzystny, bo Rayo urządziło sobie na boisku prawdziwą rzeź niewiniątek. Do przerwy było 3:0, a dodatkowo Malaga musiała radzić sobie w dziesiątkę, bo czerwoną kartkę zobaczył Sánchez. Wiele wskazywało, że końcowy wynik może być dla podopiecznych Schustera druzgocący. Taki wstrząs mógłby wymóc na niemieckim trenerze mniejszą lub większą rewolucję w składzie. Ostatecznie Malaga uległa Rayo w stosunku 1:4, ale na nieszczęście Polaka akcję bramkową przeprowadzili jego nowi konkurenci. Amrabat zaliczył asystę, a Iakovenko strzelił gola – obaj zostali ocenieni najwyżej w drużynie. Schuster ma z pewnością materiał do analizy, ale w ramach planu naprawczego raczej po Pawłowskiego nie sięgnie.
***
W świetnej formie na początku lutego znajduje się Valencia. Przed tygodniem podopieczni Juana Antonio Pizziego pokonali Barcelonę na Camp Nou, dziś bezlitośnie rozprawili się z Betisem. Ostatnia drużyna La Liga przyjęła na Mestalla pięć bramek i z pewnością nie był to najwyższy możliwy wymiar kary. Na słowa uznania zasługuje przede wszystkim Paco Alcácer, który w trzech ostatnich meczach zdobył cztery gole. 20-letni Hiszpan był dziś zdecydowanie najlepszym piłkarzem na boisku – do siatki trafił dwukrotnie i dołożył jeszcze asystę. Betis z kolei został brutalnie sprowadzony na ziemię. W poprzedniej kolejce piłkarze z Sevilli przerwali niechlubną serię meczów bez zwycięstwa, dzięki czemu zaczęli nieśmiało spoglądać w stronę bezpiecznych miejsc w tabeli. Trzeba przyznać, że Valencia brutalnie zweryfikowała plany i marzenia zawodników Betisu.
