Przemysław Tytoń od początku sezonu 2012/2013 miał do rozegrania w Eredivisie 44 mecze, ale dotąd zaliczył zaledwie 12. Przez krótki moment był kontuzjowany. To jednak nie zmienia faktu, że zdecydowaną większość spotkań przesiedział na ławie, czego obiektywnie – po tym jak w czasie Euro wyrósł na bramkarza numer jeden w kadrze – niewielu się spodziewało. Większość wróżyła mu wręcz wielki transfer.
– Problemy zaczęły się w ubiegłym sezonie – mówi na łamach dzisiejszego Przeglądu Sportowego. Ale ciekawie robi się dopiero dalej. – Przegraliśmy 0:1 z Utrechtem, a nasz trener Dick Advocaat, który podczas EURO prowadził Rosję, musiał się do kogoś przyczepić i znaleźć kozła ofiarnego. Padło na mnie, i choć przy straconym golu nie popełniłem błędu, posadził mnie na ławce – krótko mówiąc: jak zwykle, WINNY TRENER.
Advocaat „musiał znaleźć kozła ofiarnego” i pech chciał, że trafiło akurat na bramkarza, który w dodatku niczemu nie zawinił – tak karkołomnie tłumaczy to dziś sobie (i kibicom) Tytoń. A to złośliwiec bez pojęcia z tego Advocaata. Zresztąâ€¦ Dobrze, przyjmijmy nawet, dość optymistycznie, że tak było. Ba, załóżmy, że Holender się pomylił. Ile jednak w międzyczasie Tytoń miał okazji, żeby powalczyć o swoje i nie musieć wygadywać w prasie głupot o tym, że zaważył jakiś nieistotny mecz z Utrechtem? Prześledźmy po kolei…
Dick Advocaat oddał miejsce w bramce Boyowi Watermanowi. W maju poprzedniego roku Advocaata zastąpił jednak Philip Cocu. Na zdrowy rozum: nowy szkoleniowiec miał pełne prawo przywrócić dawną hierarchię między słupkami. Nie zrobił tego? Dobrze, załóżmy, że Waterman spisywał się wówczas bez zarzutu. Ale co się dzieje dalej… Latem 2013 Waterman odchodzi z PSV. Przed Tytoniem kolejna szansa na powrót do składu. Hm, nic z tego. Wskakuje do niego Jeroen Zoet, wracający z RKC Waalwijk. Druga okazja zmarnowana. Po jakimś czasie kolejna – Zoet doznaje kontuzji. Polak znów we właściwym miejscu, ale… tylko na 6 meczów. Mógł przekonać Cocu? Odwrócić hierarchię? Pewnie mógł, ale nic takiego się nie stało.
Skracając to jeszcze bardziej, do minimum. Tytoń miał przynajmniej trzy świetne okazje, nie licząc codziennej pracy na treningach, żeby odmienić w PSV swoją sytuację. Okazja numer 1 – zmiana trenera, okazja numer 2 – odejście najgroźniejszego konkurenta, okazja numer 3 – kontuzja pierwszego golkipera.
Mimo tego Tytoń ciągle grzeje ławę. A przecież mówimy o bramkarzu drogim w utrzymaniu, którego nikt na złość, tylko dla zasady, w rezerwie nie trzyma. Naprawdę trzeba posiłkować się argumentami o tym, że trener po jakimś meczu z Utrechtem musiał znaleźć kozła ofiarnego? Ta jedna sytuacja aż tak załamała Tytoniowi karierę na półtora roku? No bądźmy poważni. Aha, Tytoń twierdzi, że „Holendrzy nie są porywczy, nie robią ciągłych roszad”. Dziwne. Tylko ten Advocaat okazał się jakimś odmieńcem.