– Były Orły Górskiego, my chcemy w historii miejsca dla Orłów Nawałki. Ale żeby tak się stało, musimy coś osiągnąć na wielkim turnieju – w małym, niezwykle urokliwym miasteczku Weldon, położonym kilkanaście kilometrów od Hull, porozmawialiśmy z Kamilem Grosickim o reprezentacji, o pracy nad sobą i tym, co chciałby po sobie zostawić, gdy już zawiesi buty na kołku. Poznajcie jakim człowiekiem jest popularny “TurboGrosik”.
Ile waży dla ciebie mecz bez gola lub asysty?
Statystyki są dla mnie bardzo ważne, jestem przecież zawodnikiem ofensywnym. Uwielbiam mieć liczby, one dodają mi pewności siebie i motywacji do cięższej pracy w kolejnym tygodniu. Swoją grę dopiero w dalszej kolejności oceniam pod kątem akcji ofensywnych i innych czynników. Liczby mnie nakręcają, bo najpiękniejsze w piłce jest, jak możesz strzelać bramki czy dogrywać kolegom. Tylko wyjaśnijmy – asysta dla mnie zawsze musi być wyjątkowa, żeby faktycznie liczyła się jako asysta. Podasz komuś na dwa metry, a on przejdzie czterech i strzeli? Takich nie liczę. Miałem za to taką sytuację w niedawnym meczu z Wolverhampton, gdzie zrobiłem fajną akcję i padł po niej gol samobójczy. W Anglii nie zapisali, że to po moim zagraniu, a kilka dni później grała Barcelona z Romą i przy pierwszym samobóju zapisali asystę Inieście. Więc asystę z Wolverhampton osobiście sobie zaliczam, mimo że nie jest odnotowana w rankingach. Mnie to dziwi – przecież to nie było przypadkowe zagranie.
Przy dobitkach twoje liczby też cierpią.
Tak z kolei miałem w meczu z Fulham. Wrzuciłem na głowę do kolegi, bramkarz odbił, on dobił do pustej bramki i tak samo – nie dostałem za to asysty. Miałem jeszcze parę takich dobitek, odbitek, obcierek. A ja wiem, kiedy podaję, a kiedy coś faktycznie wychodzi przypadkowo.
Nauczyłeś się radzić sobie z sytuacjami, kiedy tych liczb nie ma? Kiedyś mówiłeś, że jak nie notujesz goli, asyst, to nagle wszystko zaczyna cię boleć, czujesz się zniechęcony, wolniejszy…
Pierwsza, podstawowa zasada po meczach – rozliczam się ze statystyk. Są – zagrałem bardzo dobry mecz. Nie ma ich – no to już niekoniecznie. Przekonałem się, że to wystarczy, żeby spadła na mnie fala krytyki. Takie tutaj mają wobec mnie wymagania, żebym w każdym meczu dał gola, asystę. To jest fajne, bo czuję się ważnym zawodnikiem.
Czujesz się w klubie gwiazdą numer jeden? Hull Daily Mail co i rusz poświęca ci osobne teksty.
To jest dziennik lokalny, więc trochę mnie dziwi, że ze swoim zawodnikiem dość często jadą. No ale mają wymagania, bo wydano na mnie sporo pieniędzy i jako jeden z nielicznych zostałem po spadku z Premier League. Nie raz i nie dwa pokazałem też, że mogę mecze wygrywać sam. Pisze się o mnie albo bardzo dobrze, albo bardzo krytycznie.
Na przykład po meczu z Burton z dwoma golami i asystą byłeś królem. Zaraz potem starcie z Sheffield – przegrany mecz, po którym znów pisano o twojej nierównej formie.
Jak mają tak pisać, to spoko. Byle nie wyciągali jakichś niestworzonych historii, bo ich nie ma i tyle. Jest wielu zawodników, cały zespół gra i jak przegrywa, nie powinni szukać kozła ofiarnego. Ale przyzwyczaiłem się do tego, robię swoje. Po takiej krytyce prędzej czy później strzelam bramkę i znów noszą mnie na rękach. Oczywiście, podpisuję się pod tym, że po trzech meczach może przyjść słabsze spotkanie, ale nie jest tak, że przechodzę obok niego, że nie walczę. Zespół miał ciężki sezon, był składany w ostatniej chwili, było dużo wypożyczeń. Ci wypożyczeni zaraz wracają do swoich klubów, nie chcieli umierać za Hull, tylko się wypromować. Oni wracają teraz do swoich drużyn, a los Hull był na drugim planie. Dopiero ostatni miesiąc sezonu pokazał, że trener wreszcie poskładał nas do kupy i graliśmy coraz lepiej.
Podejście Nigela Adkinsa mocno różniło się od tego, co robił z wami Marco Silva czy Leonid Słucki?
Tak naprawdę pod koniec sezonu mieliśmy mało czasu na typowo piłkarskie treningi. Funkcjonowaliśmy według rytmu: mecz, regeneracja, rozbieganie, taktyka i kolejny mecz. Na pewno w okresie przygotowawczym będzie można to ocenić, one są w Anglii bardzo mocne. Trener Adkins wprowadził na pewno dużą dyscyplinę, zwraca uwagę na wszystko, kładzie nacisk na psychologię. Przyszedł w ciężkim momencie dla naszego zespołu, bo w zasadzie od grudnia nie myśleliśmy już o awansie, tylko o tym, żeby się jak najszybciej wydostać z dołu. Musiało to trwać, żebyśmy wreszcie wygrali kilka meczów. Ale to nie wina jednego czy drugiego trenera, tylko tego, że zespół był w przebudowie, klub sprzedał wszystkich zawodników, którzy grali w Premier League i to się nie zdążyło poskładać w całość.
No właśnie – odchodził jeden, drugi, trzeci. Nie czułeś się jak gość stojący w tej kolejce, któremu ktoś zatrzasnął drzwi przed nosem?
Nie no, wiedziałem, że moje odejście będzie ciężkim tematem, bo byłem nowym zawodnikiem. Nic takiego nie pokazałem na angielskich boiskach, żeby kluby za mną biegały. Na pewno teraz, po całym sezonie w Championship, mój obraz jest u menedżerów w Anglii pełniejszy. Wiedzą czy tu pasuję, czy nie. Jeśli w Championship się nadajesz, to masz szansę znaleźć się w Premier League.
Przeskok z Ligue 1 do Premier League był dla ciebie szokiem?
Powiem szczerze, że w Rennes czysto piłkarsko miałem wokół siebie lepszych zawodników niż w Hull. Fizycznie – fakt, duży przeskok, choć już o tym kiedyś mówiłem, że silnych chłopów nie brakuje i w Ligue 1. Ale technicznie piłkarze we Francji wyglądali moim zdaniem lepiej.
Jak trafiłeś do Anglii nie miałeś efektu „wow”? Nie było kogoś, kto zrobił na tobie piorunujące wrażenie?
Nie. We Francji – owszem. Był Ntep, niesamowity skrzydłowy. Jego kariera nie rozwinęła się tak, jak powinna. No i Dembele. Grajek nie z tej planety. Po paru latach widzimy, gdzie trafił.
Można było przewidzieć, że wyląduje aż w Barcelonie?
Po pierwszych treningach z nim mówiłem żonie, że to będzie piłkarz klasy światowej. Wspominałem, że chce grać w Barcelonie, a ja myślę, że mu się to uda. Moja żona pytała: „jak w Barcelonie?!”, bo wydawało jej się, że tam to tylko tacy jak Messi mogą grać. Mówiłem: „poczekaj, to jest taki kot, że głowa boli”. No i się sprawdziło. Pamiętam, jak przyjeżdżał autobusem na trening, a dwa lata później, przez Dortmund, wylądował w Barcelonie.
W Anglii trafiłeś na trudne czasy dla zawodnika o swojej charakterystyce. Choćby transfer do Swansea miał się nie udać dlatego, że Łabędzie przeszły na grę wahadłowymi, mającymi znacznie więcej zadań w obronie. Nigel Adkins zdążył już mówić, że z defensywą masz problem, dlatego często gra Harry Wilson.
To też zawodnik wypożyczony, który wraca do Liverpoolu i tyle go będą widzieli. Będą o nim pamiętać, że był bardzo dobrym piłkarzem przez chwilę. To fajny chłopak, spory talent, mam nadzieję, że dostanie szansę w Liverpoolu, Klopp lubi stawiać na młodych. No a wiesz, w reprezentacji też gramy z wahadłowymi…
Tylko że ty nie grasz na wahadle, a jako jeden z dwóch graczy tuż za napastnikiem.
Bo wahadło to nie jest moja pozycja. Ani z przodu nie ma wtedy ze mnie korzyści, ani z tyłu. A trener, który mnie zna, wie najlepiej, gdzie mnie ustawić i jak uzyskać ze mnie maksa.
Wolisz swoją rolę w taktyce reprezentacji z trójką w obronie czy jednak klasyczne 4-4-2?
Na pewno grając w tej taktyce z trójką mam więcej swobody w ofensywie, a mniej zadań defensywnych. Trener Nawałka też mi powtarza, że to taktyka pode mnie i żebym wykorzystał całą swoją moc z przodu. Fajnie to wyglądało i był ze mnie i z zespołu bardzo zadowolony zarówno po meczu z Urugwajem, jak również po meczu z Koreą. Wtedy przyszło pierwsze zwycięstwo w tym ustawieniu. Na pewno są rzeczy do poprawy, trener będzie to analizował na odprawach, ale posuwamy się do przodu. W 4-4-2 mam więcej zadań, muszę cały czas trzymać linię, pracować z tyłu i z przodu. W tamtej jestem cały czas w polu karnym, blisko sytuacji, w których mogę strzelać na bramkę.
Słynna już cieszynka z Koreą była planowana? Miała nieść jakieś przesłanie?
Kompletny spontan. Wszyscy wiedzą, że po bramce rozkładam ręce w biegu, a tu zobaczyłem, że stoi to pudło, wskoczyłem na nie i jak zobaczyłem cieszących się kibiców, to całe ciśnienie ze mnie zeszło. Czegoś takiego potrzebowałem w tym nowym roku, który zaczął się dla mnie od kontuzji. Szkoda, że to tylko mecz towarzyski, ale cieszynka będzie zapamiętana na długo. Mam zamiar sobie to zdjęcie wydrukować i powiesić w domu na pamiątkę. Mam nadzieję, że obok innego, kiedy powtórzę tę cieszynkę na wielkiej imprezie, choćby na mistrzostwach świata.
Jak wiele zawdzięczasz trenerowi Nawałce? On postawił na ciebie odważnie, gdy w Rennes długo nie umiałeś strzelić tego upragnionego gola w lidze.
Dostałem swoją szansę w meczu z Litwą, wsiadłem do tego pociągu na ostatniej stacji i jadę w nim aż do dzisiaj. Nie jestem już w ostatnim wagonie, tylko gdzieś z przodu, przy motorniczym. Można powiedzieć, że ciągnę tę reprezentację. W każdym wywiadzie będę powtarzał, jak wiele zawdzięczam trenerowi Nawałce. Dzięki niemu stałem się wreszcie reprezentantem, na którego kibice czekali i od którego dużo zależy. O takie coś mi chodziło, o tym marzyłem przez całe życie. Miałem wtedy faktycznie problemy ze statystykami we Francji, rozmawiałem o tym z trenerem Nawałką i on mi za każdym razem powtarzał: spokojnie, grasz dobrze, wszystko przyjdzie w pewnym momencie. Jak już się odblokowałem, to w każdym sezonie po parę, paręnaście bramek strzelałem w klubie i reprezentacji. Jak na pomocnika są to niezłe statystyki, ale wiem, że może tego być więcej. Zawsze miałem, mam i będę miał z trenerem Nawałką świetny kontakt, bo to on zrobił ze mnie takiego reprezentanta, jakim chciałem być jako mały chłopiec. Potem, jak już dorastałem, ocierałem się o kadrę, patrzyłem na zawodników takich jak Kuba Błaszczykowski i myślałem sobie: „o, chcę być taki jak on”.
To trener Nawałka podobno nakręcił cię też na tego słynnego gola w Bukareszcie.
To było zaraz po tych meczach z Danią i Armenią. Atmosfera w kadrze opadła. Na zawodników i reprezentację spadła fala krytyki. W tygodniu trenowaliśmy na Polonii, czułem, że dynamika jest, ale dogranie piłki? Same niecelne podania. Frustracja. Byłem kompletnie przygaszony i wtedy podchodzi trener.
– Co się dzieje? – No słabo jest…
Jak to usłyszał, to się wkurzył:
– Jak słabo?! Jest bardzo dobrze! Dynamika, szybkość, wszystko jest! Teraz popracujemy nad wykończeniem i wszystko będzie na najlepszym poziomie.
Myślę sobie: kurde, taki trening zrobiłem, a trener mnie mimo to chwali, wyciąga dobre rzeczy. Trener Nawałka nie tylko że jest świetnym selekcjonerem, ale i wspaniałym człowiekiem, który potrafi wydobyć z ciebie pozytywne myślenie i energię do pracy. U niego to jest najważniejsze. Po bramce w Bukareszcie odganiałem kolegów na bok, było widać, że biegnę do trenera podziękować mu za zaufanie, bo parę razy nie byłem takim aniołkiem, jak by sobie tego życzył. Cieszyłem się, że mogę z nim świętować tego gola. To nie było żadne podlizywanie się, bo każdy kto mnie zna wie, że nie akceptuję takich zachowań.
Grzesiek Krychowiak mówił wręcz po awansie do ćwierćfinału na Euro, że tak naprawdę nie osiągnęliście nic.
Zgadzam się. Był ćwierćfinał, wszyscy byli z nas dumni, ale tak naprawdę nic nie ugraliśmy. Jak teraz na spokojnie sobie o tym przypominam, to brakowało tyle…
(Grosicki praktycznie przyciska kciuk i palec wskazujący do siebie – red.)
…i moglibyśmy w finale grać. Potem gralibyśmy z osłabioną Walią. To kolejny wyrównany mecz. Masz szansę na finał, a wszyscy widzieli, co tam się wydarzyło. Portugalia oddała jeden strzał i zdobyła mistrzostwo. To właśnie piłka. Ale dzięki temu wiedzieliśmy, że idziemy w dobrym kierunku, tylko doświadczenia i szczęścia brakło. Kuba był naszym najlepszym zawodnikiem na mistrzostwach, z Portugalią grał kapitalne 120 minut i nieszczęśliwie uderzył z wapna. Ale po tym niestrzelonym karnym, po tym jak to przeżył, ludzie go chyba jeszcze bardziej pokochali. Widać, że kibice są z nami na dobre i na złe. Brakowało nam jeszcze doświadczenia, bo mecz mogliśmy wygrać w regulaminowym czasie gry. Okazało się, że jeszcze czegoś nam brakuje.
Masz coś takiego, że pojedyncze mecze – nie mówię tu nawet o spotkaniach takiego kalibru, jak to z Portugalią – długo jeszcze rozgrywasz w swojej głowie?
Jeśli w nich zawiodłem. Jak miałem sytuację i jej nie wykorzystałem, to długo ją rozpamiętuję. Po Portugalii musiałem wrócić do kraju i jak najszybciej wyjechać na wakacje, żeby o wszystkim zapomnieć. Inaczej myślałbym cały czas tylko o Euro. A trzeba było jak najszybciej wyrzucić z głowy to, że odpadliśmy tuż przed strefą medalową i żyć dalej.
Trudno z tobą wytrzymać po przegranym meczu?
Nawet w domu zazwyczaj ciężko się ze mną gada po słabszych meczach (śmiech). Moja żona wie, że nie ma ze mną ani rozmowy, ani sensownych odpowiedzi, kiedy o coś zapyta. Muszę sam to przetrawić, zrobić następny trening, przestawić myślenie na kolejny mecz. Jak są porażki, najbliżsi starają się mnie unikać, bo dużo o tym myślę i nie chcę wciągać w te stresy również rodziny.
Od kiedy współpracujesz z trenerem mentalnym, łatwiej trawisz niepowodzenia?
Paweł Frelik jest trenerem mentalnym, ale traktuję go też jako psychologa, z którym rozmawiam nie tylko na tematy piłkarskie, ale i różne życiowe – plany, przeszłość, przyszłość. Fajnie mi się z nim współpracuje, zaraz miną cztery lata naszej wspólnej pracy. Kawał roboty zrobiliśmy, mnóstwo sesji przez internet, przez Skype, na żywo. Pawłowi wiele zawdzięczam. Statystyki, o których mówiliśmy, kotłujemy co sesję. On wie, jakie są dla mnie ważne. Zaczynałem z nim pracę, jak nie miałem żadnej bramki strzelonej w Ligue 1. Musiałem oddać 50 strzałów, żeby strzelić pierwszą. To sobie wyobraź, jaka frustracja się pojawiała, jaka niepewność siebie. Był taki moment, że nie interesowało mnie nic, tylko strzelenie gola. Pomyśl, w jakim stanie psychicznym byłem, jak urosła ta blokada. Nie to, że grałem słabo, tylko nic nie chciało wpaść. Nie dawało mi żadnej satysfakcji, że dobrze gram. Poprzeczki, słupki, interwencje bramkarzy, zmarnowane setki. Nachodziły mnie myśli, że jak znowu nie strzelę bramki, to będzie to dla mnie jakiś wielki wstyd. Upokorzenie. On mi cały czas powtarzał, że ważna jest chłodna głowa, że mam cały czas wpływ na to, co robię. Jestem na boisku, mam dziewięćdziesiąt minut, mogę się przełamać w każdej sekundzie. Dużo pracy wykonaliśmy z Pawłem, ale to nie jest tak, że się odblokowałem, strzeliłem parę goli i koniec pracy. Ja sam wiem, kiedy do niego trzeba dzwonić, on też się czasem odzywa, na zasadzie: „co się dzieje, czemu nie dzwonisz, trzeba popracować”. Mamy dobry kontakt, jest odpowiedzialny w dużej mierze za to, gdzie dziś jestem. W pewien sposób mnie ukierunkowuje.
Macie jakieś wypracowane nawyki przedmeczowe?
Paweł czasami używa tak mocnych słów do motywacji, że ich nie powtórzę, bo aż nie wypada. Ale czasami trzeba mi pokazać rzeczywistość taką, jaką jest. Na przykład przed Koreą mówi do mnie:
– Masz dwa wybory. Albo mecz z Senegalem oglądasz z rodzicami, kolegami i babcią na kanapie, albo my wszyscy oglądamy cię jak śpiewasz hymn.
– Jak?! Przecież jestem reprezentantem, grałem w eliminacjach…
– Nie liczy się to, co było, tylko to, co jest. Forma. Nic za darmo nie dostaniesz.
Czasami otwiera mi oczy. Kiedy mam wrażenie, że wszystko jest poukładane, sprowadza mnie na ziemię. Tłumaczy, że muszę cały czas pokazywać swoją moc. Był taki okres, kiedy miałem kontuzję i cały marzec aż do meczu z Koreą był dla mnie bardzo ciężki. Czytałem krytykę z Polski, z Anglii. Ludzie zastanawiali się, co z moją formą, czy ja na mistrzostwa pojadę.
Przyjeżdżasz na kadrę, liczysz na minuty i… ławka.
Mówię: „heloł, o co tu chodzi?”. Grałem wszystkie mecze w eliminacjach, strzelałem ważne bramki. Wiedziałem, że mam za sobą trenera Nawałkę, ale jak nie zagrałem w meczu z Nigerią, zacząłem się nakręcać, że coś nie gra. Trener miał wszystko przemyślane, ale dla mnie to był dzwon. Patrzę, że wychodzi silny skład z kilkoma nowymi zawodnikami, a mnie w nim nie ma. Pokazałem, że potrafię wytrzymać ciśnienie, a mecze w reprezentacji tak mnie motywują, że mógłbym pół roku nie grać, a w kadrze tyle, ile miałbym sił, tyle bym zaorał. Często pokazywałem, że jak jest na mnie największa nagonka, wszyscy chcą dobić ostatni gwóźdź, wtedy wystrzelam.
Lubisz uciszać krytyków.
To jest fajne. Mam tyle lat, ile mam. Jestem na tyle doświadczony, że zarówno krytykę, jak również pochwały umiem obrócić na swoją korzyść. Wiem, kiedy gram słabo. Nie trzeba mi o tym mówić. Jestem pierwszym, który się do tego przyzna.
Jesteś świadomy piłkarsko, uważasz się też za w pełni świadomego mentalnie?
Mentalnie jestem strasznie silny. Nie ma rzeczy, które mnie złamią, wytrącą z równowagi. Wiem, czego chcę i do czego dążę. Nie pękam.
Wśród kibiców jesteś postrzegany jako fajny, wyluzowany gość, z którym łatwo się utożsamiać.
Zawsze będzie „TurboGrosik”. Ale jeszcze muszę wiele zrobić, żeby kibice kiedyś mnie wspominali z sentymentem. Jak miałem 23 mecze i 0 goli w reprezentacji myślałem sobie: „co z tego, że jestem w kadrze, skoro nie będę mieć jednego gola w niej jak zakończę karierę?”. „Grosicki – 23 mecze, 0 goli, wszystkie mecze po 10- 15 minut”. Gdyby tak to się miało skończyć, nie wybaczyłbym sobie do końca życia. Jak już coś zrobię, chcę jeszcze więcej. Strzeliłem pierwszą – idę po drugą, trzecią. Nie można być minimalistą, jak już się wchodzi na jabłoń, chce się z niej zerwać wszystkie jabłka.
Żeby za parę dekad ludzie wspominali: ta kadra Nawałki z Lewandowskim, Glikiem, Kubą, Grosickim, to były piękne czasy dla polskiej piłki.
To jest moje marzenie. Były Orły Górskiego, my chcemy w historii miejsca dla Orłów Nawałki. Ale żeby tak się stało, musimy coś osiągnąć na wielkim turnieju.
Kontuzja, którą miałeś w trakcie sezonu może ci paradoksalnie pomóc na mistrzostwach świata. Miałeś chwilę na regenerację w lidze nazywanej „najtrudniejszą na świecie”.
Na pewno trochę odpocząłem. Dla trenera Nawałki dobre jest też to, że czasami gram 80-90 minut, a czasami 20-30. Jestem w rytmie meczowym, ale nie zajechany, mam świeżość.
Szczególnie, że twój styl jest mocno eksploatujący.
Muszę być dobrze przygotowany fizycznie – sprinty, dynamika, to mój największy atut. Jak to jest „włączone”, to wszystko działa. Z piłką jestem na tych pierwszych krokach naturalnie szybki, gubię obrońców jak dostanę dobrą piłę. Jak strzeliłem z Burton na 4:0, na trzech metrach ładnie zostawiłem tamtych z tyłu.
Jeszcze odnośnie twojej charakterystyki – można zauważyć, że gdy tobie kończą się siły, widać to po całej drużynie.
Analizowałem to wszystko i wiem, że jestem mniej aktywny od 60. do 90. minuty. W każdą akcję ofensywną daję maksa, zawsze to jest szybki sprint. Każdy może zobaczyć, ile takich sprintów wykonuję na naprawdę wysokim tętnie. W drugiej połowie przez to sił brakuje, ale spowodowane to jest też tym, że jak zespół się cofa, bo ma dobry wynik, to nie można sobie pozwolić na odpoczynek, na pójście do ataku i wyczekiwanie na piłkę. To mnie jako zawodnika kosztuje dużo wysiłku. Wiadomo, że wydolność to moja wada i z tym się nie kryję. Jeden biega od pola karnego do pola karnego i nie ma z tego konkretów, inny – jak ja – wygląda gorzej wytrzymałościowo, ale daje konkrety. Jak ktoś robi i jedno, i drugie, to nie gra w Hull City w Championship, tylko w Realu Madryt w Lidze Mistrzów. Wiem, ile mogę dać z siebie, w reprezentacji daję sto dwadzieścia procent, w klubie sto procent, tak to wygląda.
Pracujesz nad tym, by wyglądało jeszcze lepiej?
Nawet w końcówce sezonu pracował ze mną fizjoterapeuta Paweł Choduń, który przyjechał z Polski. Pracowaliśmy nad formą fizyczną, oprócz tego wykonywałem dużo pracy na stole – zajęć korekcyjnych i zajęć siłowych nad górnymi partiami. Sam tego chcę, to nie tak, że ktoś mi każe. Wiem, że przychodzi taki wiek, w którym musisz dać z siebie więcej. Więcej wysiłku włożyć w to, by dłużej grać na takim poziomie.
Jak długo chciałbyś się na nim utrzymać?
Z moich badań wynika, że jak będę dobrze się prowadził, to mogę grać jeszcze dobrych parę lat. Sam trener Nawałka powiedział, że mam znakomite wyniki. Szybko się regeneruję, prawie że mógłbym na drugi dzień znowu grać. Trzeba czasami dołożyć trochę ciężkiej pracy, wypoczynku, regeneracji, dobrego jedzenia, żeby forma była na parę ładnych lat.
Czyli już nie „pijem, bawim się” jak na koszulce, którą dostałeś w prezencie ślubnym?
Wiadomo, te słowa zawsze przy mnie zostaną, bo po dobrym meczu pokazuję, jaki jestem naprawdę. Nie udaję wtedy, że mam ochotę na sałatkę i soczek z pomidorów. To czas, żeby pozbyć się ciśnienia i pobawić. Nie można okłamywać siebie i innych, że jest inaczej. Tak, jestem stworzony do życia. Jeden po meczu idzie spać, bo jest zmęczony, a drugi lubi posiedzieć przy piwie, poanalizować, porozmawiać, jeszcze raz ten mecz ze znajomymi „rozegrać”. Ja taki właśnie jestem.
Piłka się taka zrobiła, że teraz od każdego wymaga się hiperprofesjonalizmu.
Jestem ze starszej generacji piłkarzy, którzy inaczej reagują po meczach. Czasami piłkarz jest pod takim ciśnieniem, że potrzebuję iść się wyluzować. Są gorsze i piękniejsze momenty w karierze. Ja po tych dobrych zawsze staram się posiedzieć z najbliższymi, wypić szampana, zjeść coś dobrego, ale następnego dnia już myśleć o pracy. Jestem na tym etapie, że sam od siebie wymagam. Ale też nic nie zmienię na siłę, nie ma na to szans.
Artur Boruc w jednym z wywiadów mówił: „staram się nie uprzykrzać sobie takimi sprawami życia – jestem kim jestem, robię co chcę”.
Coś w tym jest. Wszystko się zmienia, teraz modne są fit diety i tym podobne. Wszystko jest okej, wszystko jest jak najbardziej potrzebne, ale koniec końców całość weryfikuje boisko. Twój charakter. Co z tego, że od A do Z jesteś profesjonalistą, jak wyjdziesz na boisko i masz sraczkę. Są wyjątki, piłkarze, którzy podporządkowali całe życie pod piłkę, są tacy jak ja. Pozytywne diabełki. Takich kibice najbardziej kochają.
Swoje lata już masz, swoje doświadczenia także, również te trudne, pozaboiskowe. Nie czujesz, że mógłbyś być przykładem dla młodych graczy? Mówić o radzeniu sobie z problemami osobistymi nie jako teoretyk, ale jako praktyk?
Na pewno jak młodzi zawodnicy przyjeżdżają na kadrę, to rozmawiam z nimi, wspieram, żartuję z nimi. Wiem, że tego potrzebują. Ja byłem taki, że jak wchodziłem do drużyny, to od razu szedłem do starszych. Chciałem być tam, gdzie najważniejsi piłkarze w drużynie. Łatwo mi było nawiązywać znajomości, wkręcałem się w towarzystwo. Teraz jest sporo skromnych, wstydliwych chłopaków i trzeba ich wspierać. Pokazać, że jesteśmy jednością, czy przyjeżdżasz na kadrę z Bundesligi, czy z Ekstraklasy. Dla mnie przyjemnością jest pójść do młodego Frankowskiego i pogadać o Jagiellonii, zapytać co u niego, zmotywować go.
Jak mówisz o Jagiellonii, to myślisz sobie, że to był najważniejszy moment w karierze, punkt zwrotny?
Nie chciałem tam iść za żadne skarby świata. Po Legii, po tej całej Szwajcarii… A to był strzał w dziesiątkę. Decyzja mojego byłego menedżera, Mariusza Piekarskiego. Powiedział, że tam trafię do ludzi, którzy się mną zaopiekują i postawią na mnie. Że będę się czuć jak w rodzinie. To był mój najlepszy wybór w życiu, z Białegostoku mam same super wspomnienia. Zostawiłem tam wielu przyjaciół, poznałem Tomka Frankowskiego, z którym się przyjaźnię, prezesa Kuleszę, paru innych kolegów. No i kibiców, którzy będą o mnie pamiętać. To jest piękne, że gdy ostatnio była wicemistrzowska feta, to kibice nie tylko cieszyli się sukcesem, ale i skandowali moje nazwisko. Gdyby nie pobyt w Białymstoku, dzisiaj nie szykowałbym się do mistrzostw świata.
Wywiad pochodzi z magazynu Orły 2018, mundialowego wydawnictwa Weszło dostępnego na stacjach PKN ORLEN oraz w naszej wysyłce (KLIK).
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK/400mm.pl/NewsPix.pl