Gwiazd więcej niż na fladze Wenezueli. Stawką nieśmiertelność, jeśli zgodzisz się taką uznać przejście w chwale do historii. Wypełniony po brzegi kibicami efektowny stadion, wart roczny budżet służby zdrowia w województwie łódzkim. A potem zakalec. Widowisko, które ustępuje emocjami starciu na pastwisku, gdzie mierzyła się drużyna złożona z pracowników nocnej zmiany magazynu spożywczego kontra praktykanci mleczarni pana Witka.
Taki potrafi być futbol. Możesz sobie ostrzyć zęby na starcie dwóch wspaniałych drużyn, ale zawsze może się okazać, że będzie ono pojedynkiem bliższym batalii Kasparow – Deep Blue. Owszem, atrakcyjnym, ale dla taktycznych koneserów. Prawdziwe, nieskrępowane piękno piłki potrafi objawić się w zupełnie zaskakującym miejscu. Podczas mistrzostw w RPA najlepszym spotkaniem na pewno nie był finał, czyli gra dwóch najlepszych drużyn turnieju, z którego zapamiętamy tylko gola Iniesty i atak kung-fu De Jonga. Nieporównywalnie lepszym spektaklem okazał się ćwierćfinał pomiędzy Ghaną i Urugwajem, czyli było nie było mecz, w którym nie mierzyły się ze sobą światowe potęgi.
Dzieje się tak, bo dobrego „filmu” nie stworzy gwiazdorska obsada ani scenografia. Nie przesądzi nawet gra aktorska, czyli piłkarskie umiejętności, ostatecznie będą one musiały ustąpić scenariuszowi. Tymczasem lepszy potrafi zdarzyć się na meczu B-Klasy niż Ekstraklasy. Najlepiej oczywiście, by tak rzec: najmocniej, gdy trafi się on jednak na szczytach. W tym roku mamy to szczęście, bo najlepszy pod tym względem jest Milan, który śmiało mógłby rywalizować o nagrodę Emmy. Real czy Bayern to nudziarze, to „Ojciec Mateusz”, który tydzień w tydzień sukcesem kończy swoje dochodzenie. Milan w porównaniu to „True Detective” albo „Breaking Bad”. Wielowątkowy, wielopłaszczyznowy dramat z galerią osobliwości, której nie powstydziłby się turecki cyrk. Nikt i nic nie może się w świecie futbolu „Rossonerim” pod tym względem równać. Owszem, kibice tego klubu z pewnością woleliby żyć w słodkiej monachijskiej nudzie, ale wszyscy postronni? Fani rozrywki spod znaku AMC albo HBO? Pławimy się ze szczęścia w nieszczęściu Milanu.
Podstawowe koło zamachowego każdego scenariusza: kryzys. Bez takowego nie może powstać żaden serial, żaden film, żadna fabuła. Kreowanie intrygujących problemów to pisarski elementarz, pierwsze zajęcia na kierunku creative writing. Futbolowym bogom nie brakło fantazji w zrzucaniu efektownych plag na San Siro. Nie chodzi tylko o słabe wyniki, te zdarzają się regularnie wielu dobrym klubom. Chodzi o erozję i spektakularny bałagan, który panuje właśnie na San Siro, a który jednocześnie pięknie koresponduje z gaśnięciem dawnej potęgi ekonomicznej samego Mediolanu. Mamy najbardziej przepłaconą, wypełnioną primadonnami szatnię w Europie. Konflikty z kibicami, którzy wzywają graczy na pogadanki. Walkę o władzę. Finansowe kłopoty, mimo których Milan stara się trzymać fason na transferowym rynku. I to też ważne, bo w dobrym dramacie nie chodzi tylko o klęski, musi być też pokaźna łyżka miodu. Taką dla „Rossonerich” jest choćby Champions League, bo przecież ekipa Seedorfa to ostatni włoski zespół, który wiosną zagrał w Lidze Mistrzów.
Dopiero jednak przedstawienie szerokiej gamy bohaterów pokazuje jak wielki potencjał dla HBO miałby Milan 13-14. Zapomnijcie o tych nudnych, zunifikowanych mentalnie zespołach, gdzie nie masz pojęcia z kim czytasz wywiad, bo każdy mówi to samo. Milan miał swój czarny charakter (przynajmniej dla kibiców), czyli Allegriego. Teraz ma rycerza na białym koniu, Seedorfa, który zgodnie z kanonami dramatu szybko zdążył ubrudzić sobie ręce. Króluje wszechwładny ojciec chrzestny, czyli Silvio Berlusconi. Mamy zaciekłą rywalizację w klubowych gabinetach, gdzie biją się o władzę dwie frakcje. Młode pokolenie reprezentowane przez Barbarę Berlusconi kontra stare wygi Gallianiego, w tej historii pobrzmiewa szekspirowska nuta. Szatnia to już pełen kalejdoskop, z chodzącym magnesem na kłopoty, Balotellim, na czele. Z synem marnotrawnym, Kaką, z szeregiem bohaterów upadłych, których symbolem Robinho. Objawiła się nowa nadzieja w postaci Hondy i Ramiego, przyszedł też doświadczony ratownik, Essien. Mamy też wreszcie potencjalną megagwiazdę, która mogłaby dźwignąć klub z kolan, na boisku bądź pod względem budżetowym, ale zmagającą się z problemami zdrowotnymi (El Shaarawy). Każdy tydzień, każda kolejna kolejka, przynosi nowe rozdanie we wszystkich tych mini opowieściach, które razem składają się na niezwykłe show.
Dodajmy do tego, że mecze Milanu są doskonałym testem na idiotę. Jeśli ktoś je obstawia to wiadomo, że musi być człowiekiem niespełna rozumu. Kto choć trochę śledzi Serie A ten wie, że mecze „Rossonerich” są skrajnie nieprzewidywalne dzięki ich pożal się Boże defensywie, którą próbuje z kłopotów ratować miewająca przebłyski genialności ofensywa. Dzięki tym wszystkim elementom Milan jest serialem kompleksowym, nowoczesnym. To na pewno nie Drużyna A, gdzie wszystko toczy się znanym torem i kończy happy endem. Ktoś zaproponuje kandydaturę Man Utd, gdzie również możemy obserwować dramat rzadkiej klasy. I zgodzimy się, śledzenie losów Old Trafford to również fascynująca rozrywka. Jednak tam wszystko skupia się wokół jednej postaci, Davida Moyesa. Wyjmijcie go z opowieści, a stanie się ona stukrotnie nudniejsza. Nie ma zmagań z finansami, kadrowo to wciąż zespół mogący być potęgą, przecież niedawno ten sam skład sięgnął po mistrza.
W Milanie ostatnio w tydzień potrafi dziać się więcej, niż w innych klubach przez dekadę. Zupełnie serio, gdyby jego tegoroczne losy zekranizować, byłby to materiał na intrygującą produkcję. Jeśli więc skończył się właśnie twój ulubiony serial, a przegapiłeś ten rodem z San Siro, warto nadrobić zaległości. Załap się na ten rollercoaster póki jest co podziwiać, bo ktoś w końcu to poukłada i obejrzymy obejrzymy napisy końcowe.