Początek nowego miesiąca przyniósł smutną wiadomość. W Madrycie w wieku 75 lat zmarła legenda hiszpańskiego futbolu, a także wielce zasłużony trener Luis Aragones. Hiszpan był legendą Atletico Madryt, a także zapoczątkował już jako szkoleniowiec bajeczne sukcesy „La Fura Roja”. To wielka strata dla całego świata piłki nożnej – Aragones był jedną z jej ikon, a w świecie trenerów prawdziwie zasłużonym nestorem. Nazywano go „Mędrcem”.
Legenda Atletico
Hiszpan zmarł w wieku 75 lat i większość kibiców kojarzyła go zapewne jedynie jako sędziwego pana na ławce trenerskiej, ale to tylko jedna z twarzy Aragonesa. Jako zawodnik był świetnym piłkarzem, jedną z prawdziwych legend Atletico Madryt. Zanim jednak trafił do „Los Colchoneros”, droga na piłkarski Olimp była dość kręta i skomplikowana. Młody Luis urodził się w Hortalezie, jednym z 21 dystryktów należących do Madrytu. Jako młodzian zaczynał swoją przygodę z piłką w Getafe, ale już od 1958 roku grał dla wielkiego Realu. Chociaż grał to zbyt mocne słowo – ujmijmy to raczej terminował, gdyż de facto okres spędzony na Santiago Bernabeu spędził na wypożyczeniach m. in. w Herkulesie i Recreativo Huelva. Następnym przystankiem okazało się Oviedo, ale tam Aragones spędził zaledwie sezon, by w 1961 roku zostać zawodnikiem Betisu.
Pobyt w Andaluzji okazał się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Luis grał tam przez trzy lata, strzelając 33 gole. Drzwi do wielkiej kariery stanęły otworem. W wieku 26 lat Aragones przeszedł do Atletico Madryt, wracając w rodzinne strony. Reszta to już historia klubu z Vicente Calderon. W barwach „Los Rojiblancos” tworzył wspaniały triumwirat wraz z dwoma innymi zasłużonymi dla klubu zawodnikami – późniejszym świetnym trenerem Javierem Iruretą, a także Jose Eulogio Garate. Panowie strzelali bramki taśmowo, a przodował w tym względzie zwłaszcza Aragones – podczas swojego pobytu w klubie zdobył ich ponad 170, a w 1970 roku zdobył tytuł „Pichichi”, czyli koronę króla strzelców La Liga. Były to bardzo dobre lata dla Atletico – Luis zdobył podczas pobytu w Madrycie aż trzy mistrzostwa Hiszpanii jako piłkarz. Doczekał się także ciekawego pseudonimu. Gdy czynnie grał w piłkę, nazywano go „Zapatones”, co można przetłumaczyć jako „wielkie buty”. Ksywka ta wzięła się z faktu, iż kapitalnie wykonywał rzuty wolne. Grał także w kadrze Hiszpanii – w 11 meczach strzelił trzy gole, będąc także częścią drużyny, która w 1964 roku zdobyła tytuł mistrzów Europy.
Ogr, ale i Mędrzec
Luis Aragones miał w ogóle szczęście do ciekawych pseudonimów. Kiedy skończył karierę zawodniczą w 1974 roku, od razu został mianowany trenerem Atletico i wtedy zyskał miano „Mędrca z Hortalezy”. W międzyczasie został także „Ogrem”, z racji zamiłowania do siłowni. Po zakończeniu kariery zaczął intensywnie ćwiczyć z ciężarami, a rosnąca muskulatura i robiąca wrażenie sylwetka przyniosły mu wspomnianą wyżej ksywkę. Przejście od zawodnika do trenera przebiegło też u Aragonesa u niego płynnie – tym razem dała o sobie znać żyłka do prowadzenia drużyny oraz dusza szkoleniowca.
Hiszpan prowadził Atletico w sumie aż czterokrotnie, a lista dowodzonych przez niego drużyn to prawdziwa mapa hiszpańskiego futbolu. Zmarły dziś szkoleniowiec pracował także w obu klubach z Barcelony, obu z Sewilli, a listę jego drużyn uzupełniają m. in Mallorca czy Valencia. Jako szkoleniowiec wygrał La Liga wraz z Atletico w 1977 roku, a także czterokrotnie zdobył Copa del Rey (trzy razy z „Los Rojiblancos”, raz z Barceloną). Prawdziwym opus magnum jego kariery była jednak praca z reprezentacją Hiszpanii, chociaż nie obyła się ona bez kontrowersji. Niemniej jednak, Luis Aragones zapoczątkował złotą dynastię hiszpańskiego futbolu, która trwa nieprzerwanie aż do dziś. To wraz z pracą „Mędrca” rozpoczął się prawdziwy monopol na światową dominację w piłce nożnej Ikera Casillasa i spółki.
La Furia Roja
O zmarłych mówi się albo dobrze, albo wcale, nie możemy jednak nie wspomnieć pewnego skandalu z udziałem Luisa Aragonesa. Trener w niezbyt politycznie poprawnych słowach wyraził się kiedyś na temat Thierry’ego Henry’ego, nazywając go „negro de mierda”, co można przetłumaczyć jako „gównianym czarnuchem”. Podczas jednej z treningowych sesji, szkoleniowiec starał się zmobilizować Jose Antonio Reyesa – wtedy kolegę Francuza z Arsenalu – w bardzo specyficzny sposób: -Powiedz temu „negro de mierda”, że jesteś lepszy od niego, dużo lepszy. Nie wahaj się, powiedz mu to. Powiedz mu to ode mnie. Musisz wierzyć w siebie, jesteś lepszy niż ten „negro de mierda”. Słowa poszły w świat, wybuchła wielka afera. Wielu domagało się głowy Aragonesa, ale skończyło się na karze finansowej.
Opinia publiczna była jednak wstrząśnięta słowami szkoleniowca i podniosła się momentalnie dyskusja o rasizmie w futbolu i niemalże powrocie do czasów kamienia łupanego. UEFA ostrzegła trenera, że następne takie wykroczenie będzie już osądzone w dużo bardziej surowy sposób i kazała mu warzyć słowa w przyszłości. W obronie Aragonesa stanął jednak Marcos Senna, czarnoskóry piłkarz i były reprezentant Hiszpanii: – To spektakularna osoba. Donato, który jest przecież czarny, to jeden z jego najlepszych przyjaciół. Może coś mu się wymsknęło, jakieś słowo, może go źle zrozumiano. Pomógł mi bardzo wprowadzając mnie do kadry Hiszpanii. Ludzie myślą, że jest rasistą, ale przecież mnie powołał. Widzę jego sympatię dla mnie, po tym jak nazywa mnie „Brazylijczyk” (…) Jest bardzo poważny, ale czasem potrafi zaskoczyć świetnym żartem. Piłkarze go uwielbiają.
Aragones dwukrotnie był przymierzany jako potencjalny trener reprezentacji Hiszpanii, ale szansę otrzymał bardzo późno, bo dopiero w wieku 66 lat. Prowadził kadrę przez cztery lata, a zwieńczeniem jego kariery oraz pracy dla kadry było zdobycie tytułu mistrzów Europy w roku 2008. Dwa lata wcześniej Hiszpanie dotarli do 1/8 finału mundialu, przegrywając z Francją 1:3. W 2008 roku „La Furia Roja” parła już jednak niczym taran, nie mając sobie równych. W finale pokonała Niemców 1:0, a gola na wagę złota zdobył Fernando Torres. Luis Aragones miał wtedy 70 lat. Po wygranych mistrzostwach objął on jeszcze Fenerbahce, ale w Turcji pracował zaledwie jeden sezon, a karierę trenerską zakończył w roku 2009.
Był świetnym piłkarzem, a także szkoleniowcem, do tego postacią charyzmatyczną i nieszablonową. Niektórzy nazywali go ekscentrykiem i taki też na pewno był. Do klasyki przeszły jego powiedzonka, wśród których możemy znaleźć prawdzie perełki. Aragonesowi zdarzało się zwyzywać kibica, którego nazwał „brzydszym niż dwa konie”, kiedy indziej znów nagrano na taśmie, jak przecinał kable telewizyjnej kamery, ponieważ ta stała zbyt blisko ławki rezerwowych jego zespołu. Kultowa stała się także scenka, kiedy w mało parlamentarnych słowach tłumaczył swojemu graczowi, żeby się pozbierał i wrócił do gry, bo nic mu nie jest. Piłkarz miał złamaną szczękę. Świat będzie tęsknił za tym ekscentrykiem, ikoną futbolu, prawdziwym „Mędrcem z Hortalezy”.
KUBA MACHOWINA