Europa żyje dziś ostatnim dniem okna transferowego. We Francji w PSG zadebiutuje pewnie Yohan Cabaye kupiony za 25 mln euro. U nas w tym samym czasie ekscytujemy się zakończeniem sagi Parzyszka, a w prasie najbardziej eksponuje się tytuł, że Ebi Smolarek myśli nad zakończeniem kariery. Ratunku.
Kiedyś może by to kogoś zszokowało. Może dopisek „dramat polskiego napastnika” faktycznie miałby jakiś sens, a my zaraz tworzylibyśmy kalendarium upadku Ebiego. No, ale umówmy się – kogo to dziś interesuje? Smolarek mówi coś, że Malezja to dla niego za daleko, że w Chinach siedziałby tylko przed telewizorem i w takim wypadku lepiej byłoby chyba zakończyć karierę. Mówi to w takim tonie, jakby jeszcze nie zorientował się, że na marginesie profesjonalnej piłki jest już od jakiegoś czasu. Reszta to dogorywanie.
Kat Belgii, Portugalii i Bełchatowa. 60 bramek od 2000 roku, czyli tyle ile Messi strzela w jeden sezon. Facet, którego losami nikt nie zaprząta sobie głowy odkąd poszedł na kasę do Arabów. Nieudolna gra w Jadze, a potem ślizganie się w prasie na zasadzie „Smolarek przymierzany do…”. Do Górnika, do Pogoni, w końcu nawet do Bytovii.
Zabawnie to wygląda, gdy były reprezentant po długiej ciszy nagle kopie gdzieś amatorsko w Holandii, a potem ląduje na testach w rosyjskim drugoligowcu. Jeszcze zabawniej, gdy dziennikarz „PS” w rozmowie video rzuca tekst „cudownie odnaleziony” (tak też tłumaczy się nazwę tureckiego hotelu”), a Ebi… Ebi opowiada o pogodzie.
Swój świat.