Marco Paixao najwyraźniej doszedł do wniosku, że jest fenomenalnym napastnikiem i późno, bo późno, ale wreszcie zacznie robić karierę na miarę swoich możliwości. Wprawdzie jeszcze chwilę temu kopał gdzieś na peryferiach świata. Zanim trafił do Iranu przez pół roku w ogóle nie miał klubu, ale tak to już w życiu piłkarza bywa – karta się odwraca. Najpierw dobry sezon na Cyprze, później udana runda w Polsce i Marco już czeka w blokach, gotowy do podbijania świata. Agent wbija mu do głowy, że jest tak dobry, że spokojnie może powalczyć o grę w kadrze Portugalii. Ba, w jakimś mądrym programie w polskiej telewizji mówią, że już teraz jest lepszy od Heldera Postigi, no to Marco wierzy. Bo i czemu ma nie wierzyć?
Tylko, że sytuacja jest patowa. Śląsk, jak wiadomo, groszem ostatnio nie śmierdzi, a Paixao to być może najbardziej wartościowy towar, jaki mu się trafił. Spływają kolejne oferty, Chińczycy proponują Portugalczykowi ponad pół miliona euro rocznie, delikatne podchody robi Legia, ale Śląsk za każdym razem (do czego jako właściciel karty zawodnika ma zresztą pełne prawo) odpowiada: mało. Takie pieniądze nas nie interesują. Dajcie więcej, wtedy pomyślimy o transferze. Paixao jest sfrustrowany. Dobra kasa przechodzi koło nosa. Ł»eby jeszcze chociaż Śląsk jakoś mu to wynagrodził, dał podwyżkę. Ale gdzie tam – Śląska przecież na podwyżki nie stać i koło się zamyka. Paixao uziemiony. Sytuacja dla piłkarza jest oczywiście mało komfortowa, ale z perspektywy klubu dopuszczalna i w pełni zrozumiała.
Jasny przekaz:
Podwyżki nie damy, bo nie mamy z czego.
Za grosze do innego klubu nie puścimy. Patrz punkt pierwszy: zależy nam na pieniądzach.
W efekcie dziś odzywa się menedżer zawodnika, niejaki pan Alonso, i na łamach Super Expressu straszy, że jeśli dłużej tak to ma wyglądać, to Paixao grą w Śląsku nie jest zainteresowany i po prostu przestanie wychodzić na boisko. Halo, ziemia! A 22 czerwca 2013 roku, kiedy podpisywał we Wrocławiu DWULETNI KONTRAKT na określonych warunkach i za określone pieniądze, to mu pasowało? Wtedy był zainteresowany wychodzeniem na boisko, czy na odwrocie umowy napisał małym druczkiem, że jak tak sobie wymyśli, to on pieprzy wszystko, na co się umówił.
Jasne, podwyżka motywacyjna, za zasługi to dziś w futbolu norma. Piłkarz ma prawo na nią liczyć, ale klub ma dokładnie takie samo prawo mu jej nie dać. Gdzieś we Wrocławiu, pewnie w jakimś sejfie, leży sobie kontrakt, poprzez który obie strony – klub i zawodnik umawiają się, że Marco Paixao będzie grał dla Śląska za określone pieniądze do czerwca 2015 roku. Później niech robi, co mu się podoba.
Jeśli naprawdę czuje się taki uciśniony, mamy dobrą radę: w każdej chwili może nawet zakończyć karierę. Nikt go w Śląsku na siłę nie trzyma. Do biura prezesa też pewnie umie trafić – nie podobają się warunki, proszę bardzo, zrzeknij się chłopie całej kasy. Rozwiąż kontrakt, idź w cholerę. A potem rób karierę, gdzie i w czym tylko ci się podoba. Tylko nie płacz, kiedy nagle to ktoś inny przestanie respektować warunki umowy, którą świadomie i bez przymusu podpisałeś.