Janczyk pije? Nie, on tylko się resetował. 2-3 razy w tygodniu, czasem częściej

redakcja

Autor:redakcja

20 stycznia 2014, 10:31 • 17 min czytania

Dawid Janczyk wyszedł z cienia i w rozmowie publikowanej dziś na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego opowiada naprawdę fajne historyjki. Dobrze się to czyta – coś pomiędzy J. K. Rowling a Andrzejem Sapkowskim. Generalnie, fantastyka. Dawid przez dwa lata bezczynnie siedział w domu, bo przecież jest piłkarzem i robić niczego innego sobie nie wyobraża. Nie pił, on tylko kilka razy w tygodniu chodził się zresetować. Pieniędzy też mu nie zabrakło. Po prostu wszystkie miał na lokatach. Do tego, całe szczęście, wreszcie uwolnił się od CSKA. Niech tylko jeszcze oddadzą mu jego uczciwie zarobione miliony.

Janczyk pije? Nie, on tylko się resetował. 2-3 razy w tygodniu, czasem częściej
Reklama

FAKT

Zaczynamy jak zwykle od Faktu i zapowiadanego przez nas wywiadu z Dawidem Janczykiem, który już w tytule deklaruje, że – uwaga, uwaga – nie jest alkoholikiem. Koniecznie zacytujmy fragment:

Reklama

Ma pan problem z alkoholem?
– A wyglądam na alkoholika?

Alkoholik nie zawsze wygląda jak alkoholik.
Przylepiono mi łatkę, mam tego świadomość. Ale cieszę się, że wciąż dostaję od ludzi szansę. Trener Magiera też pytał, jak to ze mną było, czy faktycznie piłem. Zaufał mi.

„Utonął w morzu wódki” – tak się pana postrzega.
Dlatego, że ktoś zobaczył mnie z alkoholem i zrobił zdjęcie? No to takich ludzi muszę rozczarować – nie, nie jestem alkoholikiem. To wygodne wytłumaczenie, bo przez dwa lata nie grałem w piłkę. Jak ktoś nie wie czemu, to najłatwiej napisać: „Janczyk się zapił i przepadł”.

Takie tezy nie biorą się znikąd.
Na mój temat powstało już wiele historii. Na przykład, że zerwałem kontakt z rodziną. Kolejna bzdura. Rodzina dużo mi pomogła. I w kwestiach mentalnych, jak się podłamałem, i finansowych, gdy przez jakiś czas pożyczała gotówkę, bo swoje pieniądze miałem na lokatach i czekałem, żeby wyciągnąć je z procentem. Zawsze mogłem liczyć na bliskich. W swoim kontekście słyszałem też o hazardzie. Byłem w kasynie, ale nie grałem nałogowo. Najwięcej postawiłem chyba sto dolarów. To, co się o mnie mówi, najbardziej trafia w moją rodzinę i powoduje, że najbliżsi zaczynają się zastanawiać, czy faktycznie mam problem. Teraz piszą w internecie, że wyszedłem z kanciapy. Produkuje się jakiś leszcz, który nie ma o niczym zielonego pojęcia.

Nie pije, pieniądze ma, w kasynach nie gra. A przede wszystkim nie kłamie! Aha, a propos picia mówi:

Nie zaprzeczam – potrzebowałem się czasem odstresować od tej monotonii. Chodziliśmy z moim przyjacielem do baru, ale piłem jak normalny człowiek. Kilka piw, czasem więcej, czasem też byłem wstawiony, ale czy mówimy o czymś, czego nie robią praktycznie wszyscy ludzie? Kiedy byłem uziemiony i w zasadzie tylko siedziałem w domu, też chciałem się odstresować. Miałem okres, że wychodziłem częściej, 2–3 razy w tygodniu, po to, żeby się zresetować. Byłem zestresowany, zmęczony stagnacją.

Bez dwóch zdań warto przeczytać ten wywiad.

Dalej znajdujemy informację, że Sebastian Mila rzekomo znalazł się na cenzurowanym w Śląsku. Po pierwsze dlatego, że miał słabą jesień, po drugiego, bo w czasie urlopu ponoć zapuścił się fizycznie, a po trzecie bo dużo zarabia, a sytuacja klubu jest jak wiadomo mocno opłakana.

Na kolejnych stronach mamy dwa – szczerze – niewiele warte teksty. Pierwszy o meczu „kadry” z Norwegami. Już prawie zdążyliśmy o nim zapomnieć, a Fakt dopiero podaje wynik. Drugi materiał – o Szczęsnym, który sprezentował koszulkę jakiemuś dziwnie wyglądającemu facetowi. Znacznie ciekawiej brzmi artykuł o Robercie Lewandowskim, który zaczyna inwestować w nowe projekty biznesowe:

Protos Venture Capital, czyli fundusz, na który pieniądze wyłożył polski piłkarz, inwestuje w internetowe startupy, czyli projekty internetowe, które dopiero raczkują, ale już mają potencjał, by stać się liderami na rynku. – Zasugerowałem Robertowi, aby patrzył perspektywicznie na swoje inwestycje. Nowe technologie i internet to ryzykowny, ale bardzo przyszłościowy sektor. Robertowi bardzo się ten pomysł spodobał. Spotkał się z zespołem z Protos VC, poznał spółki z portfolio funduszu i szybko się zdecydował – mówi Cezary Kucharski. Dzięki tej inwestycji Lewandowski został współwłaścicielem aż siedmiu stron internetowych (sześć polskich i jedna niemiecka). Inwestycja może się zwrócić po kilku latach.

RZECZPOSPOLITA

Rzadko zdarza się, by Rzeczpospolita miała do zaproponowania aż tyle sportowych tekstów, co dzisiaj. W sumie aż siedem. Wśród nich znalazły się dwa piłkarskie. Najpierw kadra po Norwegii i przed Mołdawią.

Nawałka zapowiedział, że w dwóch spotkaniach w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wystawi dwa zupełnie inne składy. W sobotę oparł drużynę na zawodnikach Legii Warszawa, których od pierwszej minuty pojawiło się na boisku aż sześciu. Przed wylotem na zgrupowanie selekcjoner spotkał się z nowym trenerem mistrzów Polski Henningiem Bergiem, od którego dowiedział się, że Legia w środę gra sparing z FC. Koeln i w imię dobrej współpracy w przyszłości, dobrze byłoby, gdyby piłkarze z Łazienkowskiej wrócili do klubu nieprzemęczeni. Nawałka nie sprawdzał więc, jak współpracowałaby obrona złożona z zawodników różnych klubów, widocznie chciał zobaczyć na własne oczy, czy można polegać na zrozumieniu Tomasza Brzyskiego, Jakuba Rzeźniczaka i Jakuba Wawrzyniaka. Można na tyle co w klubie. Dzisiaj Polacy zmierzą się z Mołdawią, która grając na serio, była w stanie zatrzymać nas w czerwcu w drodze na mundial (zremisowaliśmy w Kiszyniowie 1:1). Nawałka znowu będzie eksperymentował. Jeśli wygra – będzie to naturalne i nikt go nie pochwali, jeśli to się nie uda – po raz kolejny padną pytania o psucie wizerunku reprezentacji Polski. Wizerunek jest ważny, ale jak się okazuje, nawet Zbigniew Boniek nie jest w stanie zmienić podpisanych wcześniej umów. Każdy mecz reprezentacji, która koniecznie musi grać pod szyldem tej pierwszej i najważniejszej, to dla PZPN zysk około 100 tysięcy euro.

Drugi z tekstów wygląda nam na szybki weekendowy przegląd wydarzeń w Europie.

W niedzielę Mourinho chciał wyrównać rachunki krzywd. Przecież to on miał dziś grzać fotele na Old Trafford. Podobno kiedy dowiedział się, że Alex Ferguson wybrał na swojego następcę Moyesa, uronił niejedną łzę. Poczuł się zdradzony, choć nie dał tego po sobie poznać. Cały czas powtarzał, że marzył tylko o powrocie do Chelsea i pragnie w Londynie zakończyć karierę. Przed spotkaniem z United mówił, że przeciwnika nie lekceważy, bo to wciąż mistrz Anglii. Przekonywał też, że trofea nie są najważniejsze, bo buduje zespół na lata. Ale odbierając tytuł Czerwonym Diabłom, mógłby udowodnić, że na Old Trafford popełniono błąd, zatrudniając Moyesa. Po wczorajszym zwycięstwie Chelsea jest nadal trzecia w tabeli, dwa punkty za Arsenalem (2:0 z Fulham, cały mecz Wojciecha Szczęsnego) i punkt za Manchesterem City (4:2 z Cardiff City). United okupują siódme miejsce, do Arsenalu tracą już punktów 14 i o mistrzostwie już chyba nie myślą.

To akurat słabiutkie, jak z Telegazety.

GAZETA WYBORCZA

Gazeta Wyborcza raczy nas dziś poniedziałkowym dodatkiem sportowym, ale jak zwykle o tej porze roku rządzą w nim sporty zimowe. Skoki, biegi, inne takie. W międzyczasie Michał Szadkowski pisze o Chelsea:

Mourinho chce stworzyć coś trwałego, po latach przeskakiwania z jednego wielkiego klubu do drugiego postanowił bowiem osiąść w Londynie (jego rodzina świetnie się tam czuje). To ma być jego Chelsea. Jest w niej miejsce dla wiernych żołnierzy (Cech, Terry, Mikel i Lampard należą do najczęściej występujących piłkarzy) i tych, którzy nigdy z nim nie pracowali (Luiz, Hazard, Oscar, Willian). Nie ma dla tych, którzy nie potrafią się dostosować do jego wymagań. Juan Mata był liderem zespołu Ben~teza, w poprzednim sezonie zasłużył się przy 55 golach (20 bramek, 35 asyst) Chelsea. W tym trafił tylko raz i miał trzy asysty, wygląda na gracza niekompatybilnego z pomysłem Mourinho. Portugalczyk chce, by piłkarze ofensywni stanowili pierwszą linię obrony, a Mata po stracie piłki jest mało przydatny. U Ben~teza wykonywał ledwie 0,7 wślizgu na mecz. Rywalizujący z nim Oscar – 2,5. Mourinho twierdzi jednak, że Mata wciąż jest mu potrzebny, dementuje plotki, jakoby chciał go sprzedać. Nie ma się co dziwić, lepiej przekonać świetnego gracza do swoich pomysłów i zatrzymać na pokładzie, niż wzmocnić rywali. Czy z Premier League, czy z Ligi Mistrzów. Jesienią Mourinho nie udawały się próby wskrzeszenia londyńskiego ataku. Gdy trzy lata temu klub rzucał 50 mln funtów na Fernando Torresa, wydawało się, że sprowadza snajpera klasy światowej, który problem rozwiąże na lata. Nic z tego, ostatnim napastnikiem Chelsea, którzy strzelił więcej niż 25 goli w sezonie, pozostaje Didier Drogba (2009/10).

Drugi tekst to felieton Rafała Steca? O czym. Może niech wyjaśni nam sam autor, własnymi słowami: „Ilekroć wręczamy Złotą Piłkę – trofeum o stale rosnącej wartości marketingowej, przez wybitne indywidualności pożądane już chyba niczym złoto mundialu – tylekroć rozbrzmiewają współczujące westchnienia, że dyskryminujemy futbolistów ze względu na pozycję na boisku. Ignorujemy tych, którzy heroicznie chronią własne pole karne, a wywyższamy tych, którzy fantazyjnie najeżdżają wrogie”. Dalej jest tak:

Leniwie skupiamy się na łatwiejszych do wychwycenia nieuzbrojonym okiem golach, asystach oraz dryblingach, ach, jakie to płytkie i niehumanitarne, łza się w oku kręci na wspomnienie sensacyjnego roku 2006, w którym ponad wszystkich wyniesiony został niewysoki Fabio Cannavaro, środkowy obrońca włoskich mistrzów świata. Dziś już nie wystarczy zauważyć, że jemu podobnych po prostu nie nagradzamy, jurorzy FIFA posuwają się dalej, z każdym plebiscytem bezczelniej lansują tezę, jakoby defensorzy nie zasługiwali nawet na wzmiankę. W najnowszej edycji najhojniej oceniony Philipp Lahm uciułał 0,82 proc. głosów, w poprzedniej Sergio Ramos wziął ledwie 0,22 proc., oni znikają w oczach, po niezapomnianym triumfie Cannavaro żaden nie przemycił siebie do czołowej dziesiątki, a przecież przed tamtym triumfem byli w czubie obecni zawsze, rok w rok. 2005? Szóste miejsce dystyngowanego Maldiniego. 2004? Dziewiąte miejsce niezrównanego w walce powietrznej Ricardo Car-valho. 2003? Podium Maldiniego podparte jeszcze ósmą pozycją ponaddźwiękowego Roberto Carlosa. 2002? Ten sam Roberto Carlos dogalopował do wicelidera. 2000? Na zaszczytnym piątym miejscu pręży się Nesta. 1999? Dziesiątkę zamyka Matthäus, wycofany już wówczas do roli libero. 1998? Siódmy Thuram. 1997? Nie uwierzycie, w ścisłej czołówce upchnięto aż trzech obrońców, pod wysławianym wówczas Roberto Carlosem zmieścili się jeszcze Kohler z Sammerem.

Panowie Szadkowski i Stec jak zwykle deliberują o piłce w największym wydaniu. Nad naszym swojskim piekiełkiem się nie pochylają. Chelsea, Manchestery i Milany, to zupełnie inna bajka.

SPORT

Sport był łaskaw poinformować na okładce o wyniku meczu z Norwegami i terminie kolejnego.

W środku sporo sportów zimowych, futbol zaczyna się od dziesiątej strony. Na początek noty za spotkanie kadry z Norwegią. Najwyżej, bo na siódemkę ocenieni Brzyski i Wilusz, dalej na szóstkę – Leszczyński, Linetty i Kucharczyk. Bardzo surowo dziennikarze Sportu obeszli się z Łukaszem Teodorczykiem, wystawiając mu notę zero. Zaginiony w akcji od pierwszej minuty. Zachował się jak nowicjusz w 21. minucie, w sytuacji sam na sam pakując piłkę w słabego norweskiego bramkarza. Irytująco drewniany. Na spalonego dawał się łapać jak dziecko. Drugą połowę rozpoczął co prawda w miarę obiecująco, bo celnych strzałem i to tyle pochwał. Można dyskutować z pochopną decyzją arbitra o czerwonej kartce, ale nie podlega dyskusji, że był to słabiutki mecz napastnika Lecha. Reszty relacji cytować nie będziemy.

Dalej Sylwester Czereszewski przekonuje, że kandydatów do gry w kadrze należy szukać również w pierwszej lidze, a Maciej Wilusz może być odkryciem 2014 roku.

Później już królują tematy ligowe. Ryszard Wieczorek denerwuje się na dziennikarzy, którzy w kółko dociekają, jaka przyszłość czeka trójkę Nakoulma – Olkowski – Zachara. Z kolei transferów do klubu raczej się nie spodziewa. Transfery do klubu? Kto będzie grał za 5 tysięcy – retorycznie pytał w sobotę szkoleniowiec Górnika. Dalej mamy doniesienia z obozu Podbeskidzia. Testowany napastnik Arsenij Buinickij strzelił gola w sparingu z Wałbrzychem, ale sił starczyło mu tylko na… 20 minut. Wiadomo już też, co z Mikołajem Lebedyńskim. Cytujemy: Nadal nie podpisał kontraktu z „Góralami”, choć obie strony są już zdecydowane. O co zatem chodzi i dlaczego napastnik nie zagrał w sobotnim sparingu? Do tego, aby wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, potrzeba jeszcze bowiem kompletu badań lekarskich.

Na tym można już dziś skończyć. Sporo różnych relacji, nawet ze sparingów.

SUPER EXPRESS

Piłki nożnej w Super Expressie dokładnie tyle, co widać na poniższym screenie. Podobnie jak w miniony piątek, pochwalna rozprawa nad Linettym, której tym razem dokonuje Jacek Ziober.

Jak pan ocenia występ Polaków?

– To była dobra gra szkolna, zaliczona jednostka treningowa. No bo nie możemy udawać, że to był ważny mecz kadry w najmocniejszym składzie. Co do całokształtu, to jestem rozczarowany, bo nie poznałem odpowiedzi na wiele pytań. Trener Nawałka nie powiedział, na które pozycje szuka zawodników, nie wyjaśnił, czego w tych Zjednoczonych Emiratach Arabskich chce spróbować. Bo jeśli chodzi o produkowanie kolejnych reprezentantów, to takie podejście nie ma sensu. Już tak kiedyś było, za trenera فazarka. 228 nowych kadrowiczów i zero efektów. Niedobrze by było, gdyby Nawałka szedł w tym samym kierunku. Pewne jest jedno: jeżeli w tym meczu szukaliśmy napastnika, to go nie znaleźliśmy. Każdy widział, jak zagrał فukasz Teodorczyk. Słabo.

Poszukajmy jednak pozytywów. Kto na plus?
– Karol Linetty. Podoba mi się ten chłopak. W grze pomocnika Lecha nie ma fajerwerków, ale jest nutka niekonwencjonalności. On się porusza inaczej niż inni nasi piłkarze. Ma to coś, widać w tym mądrość, myśl. Wiek też jest jego atutem. Gdyby mówić o rodzynku, którego szukaliśmy, to kimś takim jest właśnie Linetty. Poza nim, na plus legioniści Tomasz Brzyski i Michał Kucharczyk. Ale biorąc pod uwagę kadrę jako całość, to szału nie było. Ci piłkarze nigdy ze sobą w takiej konfiguracji nie grali i pewnie już nigdy nie zagrają.

Druga informacja wyglądająca na dość palącą brzmi: „Pogoń idzie pod młotek”. O co dokładnie chodzi? Na wniosek komornika zlicytowane zostaną znaki towarowe Pogoni Szczecin oraz sztandar.

Ta niecodzienna sytuacja ma swoje korzenie w historii sprzed lat, dokładnie z sezonu 1999-2000, kiedy klub ulegał przekształceniom i miasto zapraszało grono biznesmenów do współpracy. Jeden z nich pożyczył wówczas Pogoni 100 tys. zł, w zamian za co miał m.in. objąć akcje klubu. Do tego ostatecznie nie doszło, ale pożyczka nie została zwrócona. Z odsetkami dług wzrósł do 360 tys. zł. Sprawa ciągnęła się latami, aż w końcu komornik, aby zabezpieczyć środki na egzekucję należności, zajął znak towarowy i sztandar, którego właścicielem jest Stowarzyszenie MKS Pogoń. 31 stycznia pod młotek pójdą więc znak słowno-graficzny „Pogoń Szczecin” i sztandar klubu. Cena wywoławcza została ustalona na 50 tys. zł. Do licytacji przystąpi też Pogoń, co jej działacze potwierdzili w specjalnym oświadczeniu, jakie wydali w związku z tą sytuacją. Jeśli klub wygra, to problem zniknie – uratuje dla siebie znaki towarowe. Jeśli jednak prawa do ich dysponowania trafią do kogoś innego, to ten podmiot może się zwrócić do Pogoni z żądaniem, aby klub przestał używać zarówno nazwy, jak i herbu. Co więcej, zwycięzca licytacji może odsprzedać znak graficzny i sztandar, komu tylko będzie chciał. Pogoń może oczywiście odmówić żądaniu i dalej używać swoich znaków towarowych, ale wtedy sprawa na pewno wylądowałaby w sądzie.

Super Express jak zwykle na bieżąco informuje nas też o tym, co akurat przytrafiło się Damienowi Perquisowi. Tym razem człowiek – awaria miał atak kolki nerkowej, przez co trafił do szpitala.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Piłka ręczna na okładce.

Nożna w środku zaczyna się od dwudziestej strony. Na początek wjeżdża English Breakfast, czyli stały felieton Przemysława Rudzkiego. Generalnie większość tekstu o przypadku w futbolu i bohaterach drugiego planu, ale jest też fragment o Arsenalu, który właśnie zacytujemy: Arsenal gra bardzo dobrze i nie zgadzam się z tymi, co twierdzą, że przestanie. Nie przestanie, bo uwierzył w swoją siłę, a tego mu przez ostatnie lata brakowało. Nikogo się nie boi, a z każdym zwycięstwem będzie coraz trudniejszy do zatrzymania. Arsenal to już nie miękki bolid, który po pierwszej stłuczce zjeżdża do boksu i zanim stamtąd wyruszy, straci dystans do świata. Kanonierzy umieją reagować na potknięcia i – co jest równie ważne – potrafią dźwigać presję, która ciąży na faworycie. Arsenal może nie zdobędzie tytułu, ale i tak już jest jednym z największych wygranych tego sezonu, ponieważ zdobył ponownie coś bezcennego – odzyskał wiarę.

Iza Koprowiak pisze jak Karolek stał się Karolem. Znów o Linettym.

– Debiut marzenie – ocenia obecny na zgrupowaniu w Abu Zabi Marcin Dorna, trener kadry do lat 21. – Uderzył, jakby był już bardzo doświadczonym graczem – dodaje szkoleniowiec. – W Lechu bardzo często zwracamy mu uwagę, by miał pomysł na bramkę, że do strzelenia gola nie zawsze potrzeba dużo siły. W sobotę tak właśnie zrobił, przymierzył i piłka wylądowała w siatce. Nawet się śmiejemy, że była to bramka nie w stylu Karola – mówi trener Kolejorza Mariusz Rumak, który czeka na pierwszego gola Linettego w Lechu. Po spotkaniu Nawałka pochwalił występ najmłodszego zawodnika w swojej kadrze. Karol 2 lutego będzie obchodził 19. urodziny, nie ma jeszcze prawa jazdy, do klubu przyjeżdża rowerem. Na zgrupowanie zabrał książkę do angielskiego, bo za kilka miesięcy czeka go matura. Egzamin dojrzałości boiskowej już za nim. – Karol zaprezentował się bardzo fajnie. Już na treningach pokazywał, że mu bardzo zależy. Był bardzo skoncentrowany na każdym ćwiczeniu. Przełożyło się to w meczu. Teraz tylko od niego zależy, jak jego kariera się potoczy – stwierdził selekcjoner. – Czas zacząć traktować Karolka jak poważnego faceta…

Tematy numeru są jednak dwa. Wszystko inne to przystawka. Najpierw Dawid Janczyk. Kontynuacja rozmowy, której fragment mogliście przeczytać już na początku przy przeglądzie Faktu.

Nie chciał pan podjąć się pracy zwykłego śmiertelnika?
Jestem piłkarzem. Nie wyobrażam sobie, żeby robić coś innego. Sześć lat mogę jeszcze w piłkę pograć. Poza tym – wbrew temu, co się mówi – pieniądze w Rosji odłożyłem. A było co gromadzić. Oprócz kwoty, jaką miałem w podstawie, dochodziły wejściówki. 10 tysięcy dolarów za wygrany mecz w pierwszym składzie, 7,5 jak wchodziłem z ławki, 5 jak przesiedziałem cały mecz na ławie, a 2,5 jak byłem na trybunach. Kupiłem w Wilanowie mieszkanie za gotówkę. Mam samochód.

Ł»ona nie miała dosyć obrazka – wraca do domu, a pan gra na PlayStation?
Były między nami zgrzyty. Nie jakieś poważne, ale była zniecierpliwiona. Powiedziała, żebym ruszył tyłek. Namawiała, motywowała mnie, żebym zaczął znowu grać w piłkę. Z Legią rozmawiałem już przed świętami. Jej prawnicy sprawdzali sytuację z CSKA. Nikt nie chciał ryzykować, dlatego czekałem na wygaśnięcie kontraktu. Dziękuję Bogu, że jest już styczeń, że dotrwałem.

Teraz walczy pan z CSKA w sądzie.
Klub jest mi winien 1,2 miliona euro, bo nie płacił przez ostatnie półtora roku. W 2007 roku podpisałem kontrakt na pięć lat, ale CSKA przedłużyło ze mną tę umowę dwukrotnie. Ja się godziłem. Liczyłem na to, że się w końcu przebiję, a poza tym nie bez znaczenia jest, jak ktoś daje ci 800 tysięcy euro za sezon.

Typowy problem zawodowego sportowca: „Jestem piłkarzem. Nie wyobrażam sobie, żeby robić coś innego”. Właśnie dlatego niejeden potem kończy tak, jak kończy…

Drugi temat to duży wywiad z Dariuszem Mioduskim, nowym właścicielem Legii.

Po co panu Legia?
– Odpowiem pytaniem retorycznym. Czy można wyobrazić sobie faceta, który jest spełniony w biznesie, lubi to, chce kontynuować, jest pasjonatem sportu, tego klubu. Czy jest coś lepszego dla takiego faceta?

Nie.
Dlatego to robię. Czy jestem naiwniakiem? Nie. Czy myślę, że zawsze będzie różowo? Nie. Zdaję sobie sprawę z ryzyka. Może nie dostrzegam jego pełnej skali. Jestem z zawodu prawnikiem. Oni z natury wystrzegają się ryzyka. Ja nigdy z tym nie miałem problemu. Wydaje mi się, że umiem je ocenić. Jak patrzę, że będę mógł robić coś, co kocham, a jestem na takim etapie życia, że mogę sobie na to pozwolić, to wierzę, że moje doświadczenie może tylko pomóc. Mógłbym być pasywny, czyli wyłożyć tylko pieniądze i czekać na efekty, ale naprawdę wierzę, że temu klubowi mogę coś dodać. Coś lepszego.

Dług został sprasowany?
Do takiej wysokości, że mieliśmy komfort, iż będziemy mogli to spłacić. To też forma zapłaty za akcje, taka była struktura transakcji. Z perspektywy Legii, dziś ten dług jest mniejszy, a wciąż pozostaje kapitałem właścicieli. Bo klub w najbliższych latach nie byłby w stanie takiego długu obsługiwać.

Dla tej rozmowy również warto zajrzeć dziś do Przeglądu.

ANGLIA: Popatrzcie na reakcję Fergusona

Niedzielny wieczór nie był zbyt radosny w dużej części Manchesteru. I nie będzie też radosny dzisiejszy poranek, jeśli kibice Czerwonych Diabłów sięgną po prasę. Kilka tradycyjnych gier słownych, ale i słowa prawdy od Jose Mourinho. – Nie macie już najmniejszych szans na tytuł – mówi trener Chelsea. Ale, powiedzmy sobie szczerze, czy po ostatnich wynikach MU kogokolwiek to może dziwić? Dzisiejszy dzień wygrywa The Sun, który zamieszcza fotografie z kapitalnie uchwyconą reakcją Sir Aleksa Fergusona. Te trzy zdjęcia wyrażają więcej niż tysiąc słów, choć dopisek niezwykle trafny: „Fergie nie może znieść tego widoku”.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Cristiano motywuje dalej

„Jeden punkt!!!” – wykrzykuje hiszpańska prasa po tym, jak Real znów zbliżył się do Atletico i Barcelony. Zbliżył to mało powiedziane, bo przez ten weekend ta różnica wynosi zaledwie „oczko”. Diego Costa załamany, Leo Messi zrozpaczony, a Cristiano Ronaldo jeszcze mocniej motywuje kolegów… Hiszpanie już zaczynają analizować poprzednie sezony, żeby dojść do jakiejkolwiek analogii, kto tutaj może zostać mistrzem. W sympatyczny sposób przedstawia całą sytuację Sport – jako pożar, gdzie mamy trzech kandydatów do tytułu. Aha, ciekawa uwaga w Marce odnośnie Rosella – zapłacił za Neymara 38 milionów więcej, niż mówił.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

PORTUGALIA: O Cardozo wszyscy zapomnieli

Na szczycie ligi portugalskiej wszystko wróciło do normy, więc Benfica, Porto i Sporting wygrywają swoje mecze. Uwaga na tych pierwszych, a zwłaszcza 22-letniego Rodrigo, który w sześciu ostatnich meczach zdobył sześć bramek. Jeszcze lepiej obrazuje to Record, który umieszcza chłopaka na okładce z tytułem „Rodrigão”, zaznaczając że od kontuzji Oscara Cardozo uzbierał już dziewięć trafień. Z kolei trener Porto szczerze teraz wyjawia: – Quaresma to piłkarz o charakterystyce, jakiej ten zespół potrzebował.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Era Thohira wyjątkowo pechowa

Milan wraca do gry, bo już pod wodzą Clarence’a Seedorfa zgarnia komplet punktów. – Przygotowywałem się do takiego wyzwania przez ponad rok – zapewnia Holender. W oczach nowego trenera zyskuje Mario Balotelli, bo nie dość, że strzelił jedynego gola w meczu, to jeszcze zadedykował go swojemu przełożonemu. Z drugiej strony Mediolanu nic się nie zmieniło: Inter notuje kolejną porażkę, a era Thohira wygląda beznadziejnie (jedna wygrana w ośmiu meczach). – Wszystko idzie źle. Chciałbym choć raz wygrać, kiedy nie musimy zdecydowanie na to zasłużyć – żali się Mazzarri. Aha, wszyscy zapewniają, że są gotowi na hit Romy z Juve w Coppa Italia, natomiast Vucinić ma trafić albo do Arsenalu, albo do Chelsea.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama