Najbardziej wyczekiwany akt weekendowego spektaklu o nazwie Premie League nie zawiódł. Spotkanie stało na wysokim poziomie, tempo było szybkie, a emocji w bród. Gladiatorzy Mourinho i Moyesa stanęli na wysokości zadania, a londyńskie Koloseum aż pękało od emocji. Co zapamiętamy z dzisiejszego szlagieru na Stamford Bridge?
Narodziny bogów
Adnan Januzaj i Eden Hazard mają bardzo dużo wspólnego. To dwa żywe srebra, kreujące grę swoich zespołów. Pomocnik Chelsea jest w połowie drogi prowadzącej na futbolowe szczyty, klejnocik United zaczyna dopiero własną przygodę. Obaj są jednak tak nieszablonowymi piłkarzami, że ciężko przypisać im konkretną pozycję na boisku. Mogą grać jako ofensywny środkowy pomocnik, mogą biegać na obu skrzydłach. Hazard pod wodzą Jose dojrzewa z każdym meczem, jego wkład w grę Chelsea jest niesamowity. Januzaj jest na razie nieoszlifowanym diamencikiem, ale to klejnot najwyższego sortu. Nie wiemy, czy Moyes jest odpowiednim mentorem dla młodziana, ale w rękach wytrawniejszego trenera może zostać praktycznie każdym – nowym CR7, może nowym Messim. Dobry artysta trenerskiego fachu wyrzeźbi z niego piłkarskie dzieło sztuki. Popatrzcie na Hazarda – u Jose gra nawet w obronie, i to jak doberman Puyol.
Bobby Fischer
„The Special One” jest niczym genialny szachista – planuje ruchy naprzód, wszystko co robi służy dobru nadrzędnemu, czytaj dobru drużyny. Jeśli czasem łapiecie się za głowy, myśląc w duchu „cóż ten megaloman znów wygaduje”, od razu was uspokoimy. Wszystko, co robi „Mou” ma swoje ukryte znaczenie i przyporządkowane miejsce w naturze – środowisku kreowanym przez Portugalczyka. Mecze Chelsea znów zaczynają przypominać te skomplikowane szwedzkie kryminały, gdzie wszystko na końcu i tak układa się w logiczną całość, oczywiście po myśli menedżera Chelsea. Miało być 2:0? Będzie 2:0. Miało być 3:1? Będzie i trójka z przodu. Antycypacja najwyższej jakości.
Personalia
Wszyscy przed meczem przecierali oczy ze zdumienia – Fernando Torres usiadł na ławce rezerwowych. Umówmy się, że Hiszpan nie jest transferem stulecia, ale troszkę dziwna to decyzja zwłaszcza, że ostatnimi czasy „El Nino” spisywał się całkiem nieźle. Mourinho odkurzył za to Samuela Eto’o, a po niecałych 50 minutach już wiedzieliśmy dlaczego. Kameruńczyk jak za starych dobrych czasów okazał się wytrawnym łowcą bramek, zdobywając trzy gole. Siwy portugalski lis znów wiedział, co robi. Jak u Warhola – każdy ma swoje 15 minut sławy. Eto’o miał swoje dzisiaj. Przypadek? Skądże. Chłodna kalkulacja i reaktywacja kameruńskiej petardy.
Brak promocji do następnej klasy?
Belfer „Mou” popatrzył na zagubionego dzieciaka Moyesa i z kwaśną, acz wielce smutną miną odesłał go do kozy. Paradoksalnie Manchester United rozegrał bardzo dobry mecz, być może najlepszy od wielu kolejek, ale to tylko pokazuje skalę obniżki poziomu jakości w United. Zagrać najlepsze spotkanie od dłuższego czasu i przegrać 1:3? Oj, za czasów sir Aleksa sytuacja nie do pomyślenia. Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż Moyes coraz gorzej radzi sobie z pracą na Old Trafford i źle znosi presję ciążącą na jego kościstych barkach. Na Wyspach śmiano się, że były boss Evertonu powinien był dostać na gwiazdkę suszarkę, ale to chyba i tak by nie wystarczyło. Przydałoby się trochę genów samca alfa, ale zamiast tego mamy znów ciemne chmury nad Old Trafford. Jedyne pozytywne aspekty dzisiejszego meczu dla „Czerwonych Diabłów” to ten niesamowity Januzaj i „Chicharito”, który dał doskonałą zmianę. A Chelsea? Perfekcyjna organizacja gry, wysmakowana i dopieszczona. Wszystko idzie zgodnie z planem, panie Mourinho. I nawet Cech mógł sobie pozwolić na małego „Boruca”.
KUBA MACHOWINA