Tym razem do wytypowania swojej jedenastki zaprosiliśmy Radosława Gilewicza. Były piłkarz m.in. Stuttgartu, Tirolu Innsbruck i Austrii Wiedeń opowiada o niezatapialnych lankach Bałakowa, grze w hokeja Bobicia i Elbera oraz o Djalminhi, który bawił się z Ronaldo, Roberto Carlosem albo Figo i jeszcze zabierał na te imprezy młodych.

W bramce miałem kilku mocnych kandydatów, ale wybrałem tego, z którym grałem najdłużej. Stanisław Czerczesow to 3-krotny mistrz Austrii, bramkarz-legenda w Rosji. Był na trzech mistrzostwach świata, ale ja zapamiętam go głównie z mundialu w Korei. To była ciekawa historia, bo w 2001 roku prawie w ogóle nie grał ze względu na operację kolana. Siedzieliśmy kiedyś w szatni z chłopakami i tak na niego patrzymy, a on mówi: „zobaczycie, Stanisław Czerczesow z tego wyjdzie i do tej Korei pojedzie”. Był listopad, on rozwalony. Patrzyliśmy z niedowierzaniem. Ale potem co się stało? Oczywiście poleciał. Tą swoją determinacją i zawziętością rosyjską doszedł do pełni formy i został włączony do kadry. W trakcie turnieju siedział na ławce.
Dalej w mojej jedenastce czwórka obrońców. Na prawej Thomas Berthold, który pokazał mi, co to znaczy być profesjonalistą. Facet z wielką charyzmą i zawziętością. W Stuttgarcie przychodził półtorej godziny przed treningiem i robił ćwiczenia. Budził respekt u każdego. Także on na prawej, a w środku obrony dwójka Zvonimir Soldo i Frank Verlaat. Ten pierwszy częściej grał jako defensywny pomocnik, ale przesunąłem go do obrony, bo tutaj też radził sobie wyśmienicie. I do nich dołączę jeszcze na lewej stronie Marka Koźmińskiego. Nie może zabraknąć wątku polskiego, a Marka bardzo ceniłem jako piłkarza. Nie jest łatwo naszym rodakom przebić się we Włoszech, a on to zrobił i trzymał się na topie przez wiele lat.
W pomocy jeden defensywny pomocnik – Guido Buchwald. Ponad 300 występów w Stuttgarcie, członek reprezentacji Niemiec, która wyeliminowała Maradonę na mundialu i człowiek, z którym przyjaźnię się do dziś. Spotykamy się co roku w grudniu na turnieju międzynarodowym.
Dalej – trzech ofensywnych. Na pewno musi być to Thomas Haessler, mistrz świata, kapitalny piłkarz, z którym miałem przyjemność grać w Karlsruhe. Zabraknąć też nie może Krasimira Bałakowa. Super kumpel i wielki zawodnik. Szuka teraz swoje szczęścia w trenerce, ale z różnym skutkiem. Zapamiętam go jako piłkarza, który w lankach grał na każdej nawierzchni świata. Czy śnieg, czy woda, czy sztuczna – on zawsze w tych samych butach. Dzisiaj piłkarz ma 5 par butów, każde na inne boisko, a on całą karierę rozegrał w czarnych Copach Mundialach.
Świetnym zawodnikiem był też Djalminha, którego poznałem w Austrii Wiedeń. Na treningach z piłkąÂ robił niesamowite rzeczy. Wybieram go jako trzeciego do pomocy. Od razu przypomina mi się historia, jak wróciliśmy z obozu do Wiednia. Trener dał nam trzy dnia wolnego, ale mieliśmy odpoczywać. Był nawet zakaz opuszczania Wiednia. A co zrobił Djalminha? Przesiadł się od razu i poleciał do Madrytu na imprezę Ronaldo i Roberto Carlosa. I jeszcze wziął ze sobą jednego młodego. Po powrocie oczywiście posypały się kary. Djalminha to zaakceptował, a młody, który przed chwilą balował z Beckhamem i Figo powiedział: „Tysiąc? Mógłbym dopłacić drugi. Bo było warto”.
No i na koniec atak. Dwóch napastników Stuttgartu. Wybory tak oczywiste, że każdy mógł je przewidzieć. Elber i Bobić. Super się uzupełniali. Elber oczywiście lepszy, ale Fredi miał to do siebie, że piłka go szukała. Zbierał profity od Giovane, który skupiał się na sobie dwóch obrońców. Ciekawe było też to, że to oni jako pierwsi wprowadzali w Niemczech kolorowe buty. Kiedyś nawet mieliśmy spotkanie z kibicami, gdzie graliśmy w hokeja i specjalnie dla nich zostały wyprodukowane łyżwy w takich samych kolorach, w jakich grali na boisku. Oczywiście średnio im szła jazda na lodzie, mieli problem żeby dojechać od bandy do środka. Ale oczywiście nieważne jak się gra, ważne jak się wygląda. A wyglądali zaskakująco.
Pozostałe jedenastki kumpli, które powstały za naszą namową:
















