Porwanie się z motyką na słońce – tak bym określił transfer Dominika Furmana do Tuluzy. Mam wielką nadzieję, że się mylę (a mylę się przecież często), ale ostatni transfer, co do którego byłem aż tak sceptyczny, to chyba przenosiny Tomasza Kupisza do Serie A. Furman nie wybił się ponad polską ekstraklasę, nie przypominam sobie ani jednego meczu, po którym pomyślałbym, że chłopak przerasta naszą ligę, natomiast było kilka takich, gdy przeszło mi przez głowę, że do niej nie dorósł. Kupowany jest za duże pieniądze, więc na pewno spotka się przynajmniej w początkowej fazie z życzliwością ze strony trenera i władz klubu, ale prędzej czy później będzie musiał po prostu udowodnić, że umie grać.
I tu widzę słaby element całego dealu.
Jeśli spojrzymy na transfery Tuluzy z ostatnich lat, okaże się, że przez cztery ostatnie okienka nie ściągnięto nikogo droższego niż Furman, a w ogóle w tej dekadzie zaledwie dwóch zawodników kosztowało więcej. To z jednej strony komfort dla naszego rodaka, bo nikt go nie wykopie na dzień dobry do rezerw, co niedawno spotkało we Francji np. Klemenza. Z drugiej – kibice będą naprawdę ciekawi, czym zaskoczy ich ten blondyn z Polski, wezmą go pod lupę, będą wypatrywali strzałów, dryblingów i prostopadłych podań, tego wszystkiego, czego kibice spodziewają się po nowej gwieździe grającej na środku pomocy. Obawiam się, że ich oczekiwaniom trudno będzie Dominikowi sprostać. Wszyscy wiemy, dlaczego.
Mam problem z tym transferem z wielu powodów, ale przede wszystkim nie wiem, jak go zdefiniować. Zbigniew Boniek powiedział kiedyś, że jeśli odchodzić do zagranicznego klubu, to tylko jako gwiazda. Ł»eby od razu cię tam szanowano.
Jako kto odchodzi/przychodzi Furman?
Odchodzi z Legii – na pewno nie jako gwiazda, raczej ligowe popychadło. Większość z nas zakłada, że jeśli jedzie do Francji, to na przyuczenie. Ale przychodzi do Tuluzy – jako bardzo drogi zawodnik, jeden z droższych w historii. Czyli nie byle kto. Gwiazda w zasadzie. Zarazem spełnia warunek Bońka, jak i nie spełnia. Zależy, z której strony spojrzeć.
Dziwny jest ten rozdźwięk między tym, jak Furmana widzą Francuzi i jak widzimy my. Ale zdarza się, że futbol zaskakuje. Po to w tych zagranicznych klubach z największych lig pracują dobrze wynagradzani fachowcy, by widzieli więcej niż my wszyscy razem wzięli. Przykładem transferu, który z pozoru nie miał prawa się udać i z którego nic dobrego nie mogło wyniknąć, było przerzucenie Kamila Glika z Piasta Gliwice (wtedy spadkowicz z ekstraklasy) do Palermo (piąte miejsce w Serie A). Glik jednak we Włoszech przez lata zdołał zbudować swoją pozycję, czego – to przyznaje z ręką na sercu – w ogóle mu nie wróżyłem. Stąd nadzieja, że pomyliłem się także w kwestii Furmana, ale na dziś twierdzę, że i Wolski, i Borysiuk w momencie odejścia z Legii wydawali się lepszymi piłkarzami, a na Zachodzie odbili się od ściany (tak jak odbił się i Klich, i Pawłowski).
Symptomatyczne, że chłopak odchodzi, a na forach zupełnie nikt z tego powodu nie rozpacza, natomiast wielu chce otwierać szampana. Po dobrych piłkarzach się płacze, wyjazd wartościowych zawodników sprawia, że kibice chodzą struci, zamiast liczyć nieswoje pieniądze. To też pokazuje, że Furman odszedł w momencie, gdy jeszcze niczego wielkiego dla Legii nie zrobił. Owszem, ma medal za mistrzostwo Polski, ale nikt go za 20 lat pamiętać nie będzie, tak jak nikt nie pamięta Zbigniewa Grzesiaka (dwukrotny mistrz Polski z Legią). Zastanawiałem się, kiedy ostatnio fani tak bardzo świętowali odejście zawodnika i komentowali, że „znalazł się frajer”. Przypomnieli mi się kibice Dinama, którzy nie mogli uwierzyć we własne szczęście, gdy ktoś uwolnił ich od Vrdoljaka. Co z tego wyniknęło – wszyscy wiemy.
* * *
Ceny. 2,7 miliona euro za Furmana. A jednocześnie słyszymy, że 4 miliony euro kosztuje pakiet kontrolny Lechii Gdańsk i 2 miliony euro pakiet kontrolny Korony Kielce. Nie będziemy się kłócić o drobne, można śmiało powiedzieć, że Furman kosztuje mniej więcej tyle, ile każdy z tych klubów. Oczywisty wniosek: rynek wycenił Furmana wyżej niż wszystkich piłkarzy Korony Kielce razem wziętych. Ktoś zaprotestuje, że przecież za dwa miliony euro nie można kupić stu procent udziałów Korony, ale ja odpowiem: za tę kwotę można ich kupić wystarczająco, by o wszystkim decydować i potem sprzedać (np. samemu sobie) każdego kieleckiego zawodnika za złotówkę plus VAT.
Straszne przeceny na rynku, nie wiem czy kiedykolwiek kluby w Polsce były tak tanie, przy jednocześnie tak dużych gwarantowanych przychodach. Aktualnie kluby chodzą w cenie średniej klasy napastników w angielskiej Championship. Tam ktoś ma kaprys, to kupuje Charlesa Austina z Burnley, a równie dobrze za tyle samo mógłby dziabnąć Lechię z bajecznym stadionem (i wszystkimi tymi rzekomymi talentami). Spójrzcie, o czym tak naprawdę mowa: prasa donosiła, że Borussia Dortmund obserwuje Dawidowicza, a w sumie za cenę jednego dobrego zawodnika można kupić wszystkich, łącznie z tymi z grup młodzieżowych. To się zresztą właśnie na naszych oczach dzieje, bo przecież gdański klub zmienia właściciela (a więc zmieniają go również karty zawodnicze).
Wielka wyprzedaż. Furman droższy niż niektóre kluby ekstraklasy. Kto by na to wpadł?
* * *
A na koniec – Złota Piłka. Cieszę się, że wygrał Ronaldo, bo zawsze się cieszę, gdy jest sprawiedliwie. Cristiano w 2013 roku był perfekcyjny. Może on nie wzbudzać mojej wielkiej sympatii jako człowiek, ale jako piłkarz to śmiercionośna maszyna.
„Może on nie wzbudzać mojej wielkiej sympatii jako człowiek” – ostatnio zaatakowali mnie fanatycy Realu Madryt, bo śmiałem napisać, że Portugalczyk zamówił sobie dziecko u jakiejś obcej baby. To zabawne, że oburzają się na to, iż ktoś o tym wspomina, zamiast oburzać się na to, iż ktoś tak robi. Ja tam w życie rodzinne innych ludzi nie lubię wnikać, ale uważam, że bogaci faceci nie powinni traktować kobiet jak mikrofalówki, do których się wkłada kukurydzę, a z których wyjmuje się smaczny popcorn. A dziecko ma prawo mieć i matkę, i ojca, a nie tylko kasiastego ojca i jego kochankę. Zresztą, jak ktoś sobie zamawia dziecko, a później nazywa je Cristiano Ronaldo, to jak dla mnie ma niezbyt równo pod sufitem. Ale jeśli komuś cała ta operacją pt. „sprawię sobie małego siebie” odpowiada – spoko, kwestia gustu i wrażliwości.
No dobrze, plebiscyt. Zadziwił mnie i to podwójnie Adam Nawałka. Po pierwsze – oddał jakieś irracjonalne głosy, które każą się zastanowić, czy nasz selekcjoner w ogóle interesuje się futbolem. Ja wszystko rozumiem, Roberta Lewandowskiego na pierwszym miejscu też, w końcu patriotyzm w cenie, ale… Eden Hazard?! Hazard na drugim miejscu?
A dzisiaj otwieram „Przegląd Sportowy” i czytam, jak Złotą Piłkę dla Ronaldo komentuje ten sam Nawałka: – Myślę, że to właściwy wybór. Ten rok należał do niego pod względem skuteczności, ale też efektywnej gry. Cristiano Ronaldo prezentował się bardzo dobrze, podobnie jak pozostali dwaj finałowi kandydaci.
Myśli, że to właściwy wybór? Jakim cudem Nawałka może uznać, że Cristiano Ronaldo to właściwy wybór, skoro sam nie umieścił go nawet w trójce? Powinien zakrzyknąć: – Nie zgadzam się, już lepszy od Ronaldo był Eden Hazard! U mnie Ronaldo nawet nie załapałby się na podium!
Tak przecież głosował. Ale nie zakrzyknął. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu – nie zakrzyknął.
Zawsze mnie to niepokoi, gdy nie mogę się doszukać logiki u osób piastujących wysokie stanowiska.
KRZYSZTOF STANOWSKI