Tak się nam ten rynek transferowy rozwinął, że wystarczy być nastolatkiem, dostawać powołania do kadry juniorskiej i zaliczyć kilkanaście meczów w Ekstraklasie, by stać się jednym z najgorętszych towarów okienka. Nazwisko Pawła Stolarskiego, 17-letniego prawego obrońcy Wisły Kraków, odmieniano w ostatnich miesiącach przez wszystkie przypadki, ale dopiero teraz sprawa jego odejścia może nabrać przyspieszenia. Zainteresowanie z tygodnia na tydzień rośnie – w grę wchodzą już kluby z Anglii, Niemiec, Włoch i Polski – ale sam transfer może być dla jednej ze stron mocno bolesny. I na pozór bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje.
Gdyby Stolarski, uchodzący za jeden z największych talentów wśród polskich juniorów, został w Wiśle, prawdopodobnie spisałby na straty cały sezon. O ile w poprzednich rozgrywkach jeszcze wychodził w pierwszym składzie, o tyle Smuda zupełnie postawił na nim krzyżyk. Zamiast niego wybrał Burligę, który spisywał się przyzwoicie i nie było powodu, by znów wyciągnął z rezerw juniora. Tego jednak, szczególnie w reprezentacji U-19, oglądały całe zastępy klubów i na Reymonta już zaczęły spływać pierwsze oferty. Poza najbardziej konkretnym Juventusem, zainteresowanie wyraziło kilka klubów z Bundesligi i Ekstraklasy.
Problem polega jednak na tym, że – mimo iż Stolarski osiągnie pełnoletność już za 26 dni – jego kontrakt z nieznanych nam przyczyn wygasa w czerwcu. Dlaczego z nieznanych przyczyn? Bo według polskich przepisów rodzice mogli podpisać umowę w imieniu zawodnika poniżej 18. roku życia MAKSYMALNIE do końca rundy, w której staje się pełnoletni. Czyli właśnie do końca stycznia, a nie do czerwca, gdy wygasa jego obecna umowa.
W takiej sytuacji rozwiązania są cztery:
a) Stolarski podpisuje profesjonalny kontrakt z Wisłą, liczy na wygryzienie Burligi i – co mało prawdopodobne – porządny rozwój u Smudy, który nie potrafi pracować z młodzieżą.
b) Stolarski przyjmuje ofertę z zagranicy, liczy, że kluby się dogadają, a Wisła dostanie ustaloną, nie najwyższą kwotę transferową.
c) Stolarski przyjmuje ofertę z innego polskiego klubu, licząc, że Wisła nie stanie mu kantem, zaakceptuje propozycję, sama zarobi niewiele, ale jednak i pozwoli mu wyjechać już teraz.
d) Stolarski – sfrustrowany postępowaniem Wisły – od razu podpisuje kontrakt z nowym klubem, po czym kieruje sprawę do Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych, walczy o uznanie nieważności umowy lub potwierdzenie faktu, że wygasła 31. stycznia, prawdopodobnie odbiera warunkowo certyfikat, ale traci czas na szamotanie się po salach sądowych i wychodzi w oczach mało ogarniętych kibiców na niewdzięcznika, który olał swój klub.
Który wariant jest najbardziej prawdopodobny? Na tę chwilę ciężko powiedzieć. Chłopak na razie zasłania się dyplomacją, twierdząc, że kocha Wisłę, ale czas na męskie decyzje, natomiast kluby walą do niego drzwiami i oknami, przekonane, że najpóźniej od czerwca będą mogły na niego liczyć. A „najpóźniej“ dotyczy przede wszystkim polskich drużyn, którym działacze Wisły mogą robić problemy, by nie wyjść na frajerów tracących swój największy talent za frytki. Ogółem jednak już teraz stoją na przegranej pozycji i mogą jedynie mamić „Stolara“ większymi pieniędzmi – których w kasie klubu zbyt wielu nie ma – oraz wizją rozwoju Smudy, który notabene nabija się z samego Pawła na konferencjach prasowych i który z młodzieżą – wyjątkiem Chrapek – zupełnie nie potrafi pracować.
Sam zainteresowany jeszcze nie zdecydował, czy ruszy śladami Stępińskiego i zapragnie podbijać Bundesligę, czy Bereszyńskiego licząc na rozwój w bardziej uporządkowanym miejscu, gdzie stawia się na młodzież (niezależnie, czy to będzie Legia, Lech czy Lechia). W całym tym sporze ktoś jednak i tak musi stracić i tym kimś w każdej sytuacji jest Wisła, która – jeśli Paweł nie podpisze kontraktu – wyjdzie na klub:
– niepotrafiący wypromować piłkarza w odpowiednim czasie
– niepotrafiący na piłkarzu godnie zarobić.
Zatem sami widzicie… Bez rannych się nie obejdzie. Sam Stolarski straci albo sympatię ukochanych, ale zaślepionych kibiców, na której niewątpliwie mu zależy, albo szansę na sensowny rozwój. I tak źle, i tak niedobrze. Kolejny przykład, że w futbolu nie ma miejsca na sentymenty. A może to one zwyciężą?
Ciąg dalszy nastąpi.
Fot. FotoPyK