Krzysztof Stanowski w swoim wtorkowym felietonie poruszył temat zarobków piłkarzy w niższych ligach. Tak jak szanuję Pana Krzysztofa i jego często trafne argumenty, tak tym razem ciężko mi się z nim w pełni zgodzić. Dlaczego?
Zgadzam się z faktem, że za hobby wcale nie należą się pieniądze. Często i gęsto można usłyszeć od sportowców uprawiających dziwne, niszowe dyscypliny takie jak rzut młotem, skok przez kozła czy pchnięcie kaloszem przez lewe kolano, zarzut taki, że piłkarze zarabiają za dużo. Ł»e np. kulomiot Majewski poświęca mnóstwo swojej pracy i energii na dojście do pewnego poziomu i (być może nieprzeciętnych) wyników. Krótko mówiąc – mam to gdzieś. Róbcie sobie co chcecie, ale pieniądze sami sobie wypracujcie. Ceny i wynagrodzenia ustala rynek. Wasz rynek jest niszowy i słabo dochodowy, wasza strata. Są jednak sporty popularne, które można traktować inaczej.
O tym, że w takiej Łomży można grać w piłkę zawodowo, nie musi decydować wielkość miejscowości i aktualny poziom rozgrywek. W przeciwieństwie do Krzysztofa Stanowskiego, nie widzę przymusowej różnicy zawodowstwa między ŁKS Łomża i Orłem Przeworsk, a np. Legią Warszawa i Lechem Poznań. Dlaczego? Gdyż problem jest bardziej złożony niż się wydaje.
Zacząć należy właściwie od samych fundamentów – po co oni grają? Tak, bo lubią, takie hobby. Coś jeszcze? Choćby dla zdrowia. Tu już możemy się zatrzymać. Otóż grając w piłkę promuje się sportowe postawy i zdrowy tryb życia. To już są pewne korzyści społeczne. Tym bardziej, że piłka nożna jest sportem szeroko dostępnym, nie to co np. nurkowanie i skoki narciarskie. Dlatego też moim zdaniem lepiej jest zainwestować w drużynę sportową, niż np. w plakaty promujące jedzenie warzyw i owoców. Efekty będą lepsze.
Kolejny powód gry – dają rozrywkę widzom. O właśnie, tu jest powód profesjonalizacji i wysokich zarobków piłkarzy. Są kluby, które tak jak pan Stanowski zauważył, zarabiają na siebie. Mają zyski z biletów, od sponsorów z praw telewizyjnych, gadżetów i płacą część tych zysków piłkarzom. Stąd też tak kolosalne zarobki np. w Realu Madryt – po prostu dochody są kolosalne i kluby dzielą się nimi z autorami tego sukcesu. Fajny tutaj przykład z tym Cruyffem.
Dobra, ale co jeżeli klub wcale nie generuje tak dużych dochodów? Czy ma prawo zgłosić się po pieniądze z miejskiej, publicznej kasy? Otóż, czemu nie? Ł»yjemy w państwie, w którym płacimy ogromne podatki, które później – przynajmniej w teorii – do nas wracają w postaci różnych dóbr. Takim dobrem jest publiczna służba zdrowia, takim dobrem jest nowy chodnik, autostrada, stadion, sala koncertowa i wiele innych. Takim dobrem jest i rozrywka zapewniona przez samorządowców, czyli koncert w plenerze na majówkę organizowany przez radę miasta. Dlaczego miasto ma płacić pieniądze na organizowanie koncertu czy budowę sali koncertowej (200-tysięczny Toruń buduje teraz ohydną salę koncertową za 200 mln zł), a nie na drużynę sportową? Otóż miasto Łomża może sprowadzić do miasta cyrk i częściowo dotować bilety, może zorganizować koncert Justina Biebera, a może w ramach dobra publicznego wspomóc klub ŁKS. Co ważne – ta inwestycja wcale nie musi się zwrócić. Uwierzcie mi, że z podatków mamy wiele dóbr publicznych, które się nie zwracają z biletów i innych źródeł. Chyba każdy basen miejski, gdzie w dodatku płacimy parę złotych za godzinę pobytu, jest wciąż dotowany dodatkowo z miejskiej kasy. Po co? By podnieść wam, drodzy rodacy komfort życia i zapewnić jakąś rozrywkę! Dlatego też np. Miasto Wrocław ma prawo wydawać grube miliony na Śląsk, bo w stolicy Dolnego Śląska ustalili sobie, że tam rozrywką dla mieszkańców będzie piłka nożna, ot co. Liga tutaj nie ma znaczenia.
No, ale co jeżeli miasto nie chce dać na piłkę, bo woli postawić park. Ma po prostu inną wizję na wydawanie funduszy. Można mieć pretensje? Można. Bo skoro sąsiednie miasto może płacić na futbol, to czemu nie nasze? Oczywiście są to pretensje typu – czemu chodnik ulicę dalej został wyremontowany, a nie ten wokół mnie. Aczkolwiek, są to pretensje uzasadnione.
Ale czemu tak wiele? Dlaczego miasto nie da piłkarzom minimalnej krajowej albo, co najwyżej, średniej? Grać też będą. Odpowiedź – dla odpowiedniego poziomu sportowego tej rozrywki oraz po to, aby klub reprezentował miasto na arenie regionalnej, wojewódzkiej lub ogólnopolskiej, co oznacza także fajną reklamę dla miasta. Po prostu, ludzie wolą oglądać Wawel od skansenu. Radni o tym wiedzą.
A co jeżeli jakiś prywatny podmiot postanowi płacić słabym zawodnikom w niskiej lidze? Niech robi co chce, to jego kasa.
Podsumowując. Jeżeli chcemy by kluby i osoby uprawiające hobby zwane futbolem zarabiały same na siebie, bez pomocy z miejskiej kasy, to dobrze byłoby być konsekwentnym i nie dotować mieszkańcom z tych pieniędzy innych rozrywek. Niech w tej kwestii zadziała wolny rynek. Jako, że u nas wolnego rynku nie ma i pewnie nie będzie, możemy się domagać by kasę z podatków przeznaczyć właśnie na nasze hobby. Jest to skutek patologii zwanej socjalizmem. Państwo zabiera (podatki), aby coś dać (dobra).
PS. Może także pojawić się argument ilości osób korzystającego z dobra publicznego – w tym wypadku liczy się w niższych ligach kibiców przybywających na mecz, których często bywa np. 100 w III lidze. Należy jednak pamiętać, że wiele jest takich dóbr, często drogich (pomniki, remonty drobnych uliczek, lodowiska, skateparki), które docierają do małej rzeszy odbiorców. Ponadto piłkarze w tej III lidze w ramach obowiązków za te tysiąc złotych, trenują także juniorów.
PS 2. Jeszcze, co do wydatków na inne, niszowe dyscypliny i ciągłego jęczenia na przepłacanych piłkarzy, to proponuje sprawdzić wydatki jednostek administracyjnych w waszym rejonie. Są tam także dotowane np. turnieje szachowe (Ma to w ogóle jakiś widzów?). Oczywiście, jako że w odróżnieniu od piłki większość ma je gdzieś, nakłady są stosunkowo mniejsze.
Marcin Chwała
Fot. stalowka.pl
Jeśli chcecie wziąć udział w dyskusji i zamieścić swój tekst, napiszcie na [email protected]