Anglia Kopie: Niegrzeczny dzieciak może uwolnić Anglię od wstydu

redakcja

Autor:redakcja

18 listopada 2013, 10:14 • 6 min czytania

Wszyscy patrzą na jego grę z wielką uwagą, ale boją się zachwytu. Anglia potrafi rozpuszczać swoje talenty, a Ravel Morrison sprawia wrażenie idealnego kandydata do zatrzymania się w rozwoju. Podobno mówi szybciej, niż myśli, choć co do tego, że myśli w ogóle, zdanie są podzielone. Za to w piłkę gra tak, że ludzie już zdążyli wybaczyć mu większość grzechów, które dopiero zamierza popełnić.
W ubiegłym tygodniu Roy Hodgson ogłosił listę zawodników powołanych do reprezentacji Anglii na listopadowe mecze towarzyskie z Chile i Niemcami. Choć młody pomocnik West Ham United szansy nie dostał ani teraz, ani nigdy wcześniej, sprawa jego pominięcia szybko trafiła na agendę. Powinien selekcjoner go sprawdzać czy nie? A jeśli tak, to teraz, za chwilę, czy może casting rozpocząć już w Brazylii? Sam Allardyce mówi, że nie należy się spieszyć. Colin Doyle jest zdania, że nie ma na co czekać. Jak to w życiu – jedni pragną brawury, drudzy wolą zapinać pasy bezpieczeństwa. Kibice słuchają jednak głosu rozsądku najczęściej do momentu, aż uzmysłowią sobie, że ten raczej nie będzie strzelał goli na przyszłorocznym mundialu, zaś Morrison – niewykluczone. Licznik bije – to już ponad 45 lat od ostatniego sukcesu ich reprezentacji, brązowego medalu na Mistrzostwach Europy we Włoszech. Większość fanów najbardziej boli fakt, że aby cokolwiek o nim powiedzieć, muszą najpierw zapytać kogoś starszego.

Anglia Kopie: Niegrzeczny dzieciak może uwolnić Anglię od wstydu
Reklama

Pomocnik „Młotów” to jedna z nadziei na to, że ten licznik uda się w najbliższym czasie wyzerować. W Anglii jest wiele talentów, ale niewiele aż tak oczywistych, tak skupiających uwagę, budzących w narodzie takie poczucie odpowiedzialności. Sir Alex Ferguson, kiedy miał go u siebie, stwierdził, że nigdy nie widział lepszego 16-latka. Gazety donosiły, że od czasu Paula Scholesa nie było nikogo o takiej skali talentu w akademii Manchesteru United. Morrison zdążył raptem trzy razy zagrać dla pierwszej drużyny „Czerwonych Diabłów”, za każdym razem wchodząc na boisko z ławki rezerwowych, a już było o nim głośno. Kompilacje z jego umiejętnościami robiły furorę w internecie, dwa gole w finale FA Youth Cup też nie mogły przejść niezauważone. Mówiono, że jeśli nie zrobi kariery na Old Trafford, to tylko dlatego, że zrobi ją na Santiago Bernabeu, ewentualnie na Camp Nou. Nie było możliwości, żeby nie usłyszał tego, co mówi się wokół. Wkrótce był już przekonany, że niebo wcale nie ma gwiazd na wyłączność, skoro jego tam nie ma.

Ferguson wrzeszczał, prosił, groził, błagał, robił złą minę, a potem maślane oczy. Wszystko na nic. Mając świadomość, że nie da rady zatrzymać Morrisona w Manchesterze (ponoć proponował młokosowi 12 tysięcy funtów, ale ten życzył sobie blisko trzy razy tyle), sprzedał go za śmieszne pieniądze do West Hamu. Przez pierwsze pół roku Ravel zagrał w sumie… dziewięć minut. Zaraz po tym został wypożyczony na cały sezon do Birmingham. – Nie funkcjonował właściwie. Regularnie się spóźniał, jego dieta była fatalna – tłumaczył później Allardyce. Ta dieta nie tylko zostawiła zawodnikowi ślad w żołądku, ale sprawiła, że nawet ust nie powinien otwierać bez wcześniejszej konsultacji z otoczeniem. Swoje zęby doprowadził do takiego stanu, że musiał odwiedzić dentystę, aby wymienić siedem z nich.

Reklama

Mało zróżnicowana dieta to i tak raptem kropelka w morzu jego pozaboiskowych wykroczeń. FA karała go za homofobię. Klubową imprezę po zakończeniu sezonu nazwał „gównem”. Podczas obozu przygotowawczego w Niemczech nie chciał pić innej wody niż sygnowana przez jego klub. Na Twitterze Rio Ferdinand musiał zapewniać, że wieści o kradzieży jego zegarka przez Morrisona to podłe plotki. Koledzy z drużyny ze zdumieniem patrzyli, jak na ławce rezerwowych bawi się komórką. Być może tą, którą pewnego razu rzuciła w złości jego dziewczyna – za co on wywalił jej telefon przez okno, za co ona pozwała go do sądu – a być może inną. Nie ze wszystkich jego występków można się jednak śmiać. Jeszcze przed ukończeniem 18 roku życia przed sądem odpowiadał za groźby kierowane pod adresem osoby, na którą napadli jego kumple. – Masz szansę na wielką przyszłość. Tracenie w takiej sytuacji panowania nad sobą, niezależnie od powodów, jest niedopuszczalne – usłyszał podczas jednej z rozpraw od sędziego Jonathana Finesteina, którego do szału doprowadzał sposób, w jaki bezczelny gówniarz traktował bliźnich, ale jeszcze bardziej – w jaki traktował własny talent.

– Ferguson powiedział mi, że musiał go wytransferować. Jego styl życia i towarzystwo, przy którym dorastał, nie pomagało Ravelowi. Ale dodał, że jeśli sobie z nim poradzę, to będę miał w klubie piłkarza z najwyższej półki – opowiadał Allardyce. Morrison trafił w dobre ręce. „Big Sam” nigdy nie lubił na siłę ułatwiać sobie pracy. W Boltonie prowadził Nicolasa Anelkę, który urodził się niezadowolony, czy El Hadjiego Dioufa, od lat nieradzącego sobie z nadmiarem śliny w ustach. W West Hamie też paru gagatków by się znalazło, na czele z Andy’m Carollem, który okazji do bójek od lat szuka w miejscu pracy (słynne bójki ze Stevenem Taylorem i Charlesem N’Zogbią) oraz poza nim – niezależnie od pory dnia, nastroju czy nawet płci potencjalnych ofiar.

W przypadku Morrisona Allardyce ma też dodatkową motywację. Przez wiele lat narzekał, że musi pracować w klubach bez wygórowanych ambicji, że gdyby nazywał się „Allardici”, to jego akcje natychmiast by podskoczyły. Liczył zwłaszcza na dobrą fuchę, kiedy z Boltonu odszedł dwa lata po wybitnym dla klubu sezonie, w którym „Kłusaki” zajęły szóste miejsce w Premier League, mając na koniec rozgrywek tyle samo punktów co ówczesny zwycięzca Ligi Mistrzów, Liverpool. Wtedy wymarzonej roboty nie dostał, więc teraz tym bardziej się nie łudzi. Wiedząc, że nigdy nie będzie mu dane prowadzić wielkiego klubu, ma jedynie nadzieję, że chociaż popracuje z kilkoma wielkimi zawodnikami. Nic nie stoi na przeszkodzie, by Morrison był ważną częścią tego planu.

Po udanym wypożyczeniu w Birmingham Ravel na początku obecnego sezonu dostał swoją szansę na Upton Park i, jak to się dziś ładnie mówi, nie zamierzał patrzeć wstecz. Rozpoczął go na ławce, ale jak już się z niej wstał, to skończyły się ich wspólne sobotnie popołudnia. Morrison gra fantastycznie, jego rajd na bramkę Tottenhamu zakończony golem jest tego najlepszym przykładem. – Wspaniale widzieć, że dobrze mu idzie. Ale ta bramka… No cóż, nie byłaby nawet w rankingu jego trzech najlepszych – zachwala go Ferdinand. David Gold, jeden z akcjonariuszy „Młotów”, zaciera ręce: – Naprawdę wierzę, że na naszych oczach wyrasta geniusz. Wszystko jest w jego rękach. Allardyce dodaje z uśmiechem: – Co prawda dalej spóźnia się na treningi, ale już nie częściej niż reszta graczy!

Kiedy Gary Neville pisał ostatnio, że Adnan Januzaj może być za kilka lat czołowym piłkarzem świata, jakoś przy okazji, zupełnie niezobowiązująco, dodał, że w zasadzie to z Morrisonem może być ich dwóch. Mocni psychicznie, eleganccy na boisku, szukający niekonwencjonalnych rozwiązań, potrafiący utrzymać się przy piłce, zapraszający na pokazy dryblingów nie tylko w cztery oczy. Różni ich głównie charakter. Adnan żyje dla futbolu, Morrisonowi futbol pomaga żyć pełnią życia. Januzaj sprawia zresztą wrażenie bystrego, dobrze wychowanego chłopca, choć jedną z pierwszych rad, jakie usłyszał od Fergusona, nie zachęcała do poszerzania horyzontów. – Jak dobrze grasz w piłkę, nie musisz chodzić do szkoły – stwierdził Szkot. Morrisonowi tego mówić nie musiał. Niewykluczone zresztą, że sam tę specyficzną radę od niego usłyszał.

MARCIN PIECHOTA
https://www.facebook.com/Angliakopie

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama