„Demjan znowu w Bielsku? Jesteśmy w kontakcie. To bardzo realny scenariusz…”

redakcja

Autor:redakcja

13 listopada 2013, 22:00 • 22 min czytania

O powodach zwolnienia Michniewicza, pomyśle zatrudnienia Hajty, ponownych rozmowach z Demjanem, płaceniu dwom trenerom, braku ambicji pewnego Słowaka, bielskim kinie objazdowym i wielu innych sprawach – obszerny wywiad z prezesem Podbeskidzia Bielsko – Biała, Wojciechem Boreckim. Zapraszamy.

„Demjan znowu w Bielsku? Jesteśmy w kontakcie. To bardzo realny scenariusz…”
Reklama

Panie prezesie, czy Michniewicz to dobry trener?
– Dobry, oczywiście. Bardzo dobry trener. Pracowity, zaangażowany, to mogę potwierdzić. I dlatego też nie pożegnaliśmy się w okolicznościach jakiegoś wielkiego sporu, tylko w zgodzie. Formalne porozumienie zostało zawarte już w następnym dniu. Wspólnie przeżyliśmy sporo miłych chwil, bo utrzymanie w Ekstraklasie jest oczywiście głównym udziałem Michniewicza. Kubicki też miał w nie swój wkład, ale nikt przecież nie powie, że trener jednym zgrupowaniem był w stanie przygotować drużynę na całą rundę.

Czy nie kontrastuje to trochę z decyzją o zwolnieniu?
– Proszę się zastanowić, jaka mogła być strategia klubu po sukcesie, jaki osiągnęliśmy? Strategią było utrzymać jak najwięcej, a najlepiej wszystkich najważniejszych zawodników, którzy go odnieśli. Z tym się wszyscy zgadzaliśmy, ta koncepcja wydawała się naturalna i nie ukrywam, że również bardzo walczyliśmy o Demjana. Zaaferowaliśmy mu nietypowy, wysoki standard płacowy. Wydawało się, że jesteśmy go w stanie utrzymać… Ale ogólnie nasza czujność w pewnym momencie została uśpiona.

Reklama

Co to znaczy?
– Przyszło jakieś samozadowolenie, uśpienie. Ciężko uciec od tego, że póki co, przy budżecie jakim dysponujemy, nasz cel się nie zmienia, znowu walczymy o utrzymanie. Ale można sukcesywnie robić postępy, stąd pomysł na wprowadzenie do gry młodych zawodników, którzy w perspektywie mogą stanowić o sile Podbeskidzia. Mam tu na myśli Olka Jagiełłę, Kamila Kurowskiego, فukasza Ł»eglenia, Sebastiana Bartlewskiego, Mateusza Kupczaka, czy naszego wychowanka Daniela Bujoka.

Większość z nich na razie nie daje jakości.
– Na razie nie dają, ale to są ludzie, którzy w perspektywie roku czy dwóch mogliby wejść do pierwszego składu.

Bartlewski to chłopak z Gdyni, pomysł Michniewicza?
– Michniewicz go znał, on go polecił, ale jak zobaczyłem jego osiągnięcia, to byliśmy w jego kwestii zgodni. Ale tutaj trzeba też powiedzieć o jednej sprawie – skład, z którym przystąpiliśmy do nowych rozgrywek, był w całości zaakceptowany przez Michniewicza. Nie ma w nim ani jednego piłkarza, którego by nie chciał. Wielu zawodników testowaliśmy, ale jeśli trener był na „nie”, to na tym się kończyła dyskusja, nikt nie podważał jego decyzji i kompetencji. Nikt w jego pomysły nie ingerował.

Pan, jako były trener, ocenia teraz tych, których sam zatrudnia przez pryzmat własnej pracy?
– Oczywiście, mam swoje przemyślenia, ale jest to zdanie prywatne, którego nie rozpowszechniam. O pracy trenerów w dzisiejszych warunkach decydują przede wszystkim wyniki. Takie są realia. Jeśli pan zapytał na początku czy Michniewicz jest dobrym trenerem, to ja odpowiadam, że owszem, ale wyników w tym sezonie już zabrakło. Być może zostały popełnione błędy. Przyznaję, że liczyliśmy, że ta sama drużyna jest w stanie powtórzyć osiągnięcie z rundy wiosennej poprzedniego sezonu.

Szybko pan zyskał pewność, że nie jest.
– Oceniam, że wszyscy grają słabiej. Trzeba zmian, świeżej krwi, wzmocnienia niektórych pozycji. Historia wielu drużyn pokazuje, że powtórzenie sukcesu w kolejnym sezonie jest bardzo, bardzo trudne. Proszę spojrzeć na Ruch Chorzów, który jako wicemistrz zajął przedostatnie miejsce w tabeli. Albo Piast Gliwice – w tamtym sezonie europejskie puchary, a teraz też znacznie obniżył loty.

Potrzeba wzmocnień. Póki co zmienił się tylko trener, materiał ludzki pozostał bez zmian.
– Ale już myślimy o zimowym okienku. Myślę, że w naszej sytuacji potrzebnych jest co najmniej pięciu nowych zawodników, by móc skutecznie grać o utrzymanie w Ekstraklasie.

A może wystarczyło ściągnąć pięciu nowych piłkarzy i dać szansę trenerowi, który już raz ten zespół w tragicznych okolicznościach utrzymał? Nie bronię Michniewicza, po prostu dociekam powodów…
– Do zimowej przerwy zostało jeszcze sporo grania. Nie możemy tracić czasu, rundę jesienną też trzeba wykorzystać, a ja niestety odnosiłem wrażenie, że w tej drużynie już nie ma spójności. Wszyscy grali dużo słabiej niż wcześniej. Mam wrażenie, że też mentalnie w poprzednim sezonie dali z siebie tak wiele, że już nie potrafili tego utrzymać, zeszło z tej szatni powietrze. Nas, przy obecnym budżecie, nie stać na błędy. Wiedzieliśmy, że potrzebujemy jednego wartościowego napastnika. Testowanych było kilkunastu…

Nie wystarczyło dogadać się z Demjanem? Było przecież blisko.
– Mimo naszej niestandardowej oferty, w decydującym momencie okazało się bardzo daleko. Drużyna belgijska nas zdecydowanie przebiła. Ale wracam do jednej myśli – nas nie stać na pomyłki. Czekaliśmy na jeden ruch i nikt nie był do niego w pełni przekonany. Sam trener Michniewicz odrzucił kilka kandydatur. A kiedy już zdecydował się na Nowozelandczyka Brighta, wyszła sprawa jego wady zdrowotnej. Doszło już do badań medycznych, ale okazało się, że bilirubinę ma na poziomie sześciu. To świadczyło o jakimś procesie chorobowym i ostatecznie z niego zrezygnowaliśmy, nie chcąc ryzykować.

Tak bardzo chcieliście wykonać ten jeden celny strzał, że w końcu nie wykonaliście żadnego?
– Można powiedzieć, że zostawiliśmy pocisk na później, bo czterech nominalnych napastników i tak już w kadrze mieliśmy. Trener Michniewicz próbował z tego coś zrobić. Muszę szczerze powiedzieć, że więcej spodziewaliśmy się po Paweli. Liczyliśmy, że na pozycji numer dziewięć jest w stanie zastąpić Demjana. Okazało się, że to jednak typowa dziesiątka.

I to niezbyt klasowa.
– Wie pan, sezon wcześniej zdobył osiem bramek. Myśleliśmy, że jak zacznie grać na pozycji numer dziewięć, to będzie jeszcze lepiej, a tu się okazało, że niekoniecznie. Nie te predyspozycje. Poza tym był Chrapek, byli młodzi Bartlewski i Ł»egleń, byli próbowani też inni zawodnicy…

Tyle że każdy z nich ma jakiś feler. Pawela 15 kolejek bez gola, Chrapek po przewlekłej kontuzji, Bartlewski z zerowym doświadczeniem. No, powiedzmy sobie szczerze…
– Jest problem, ale on nie dotyczy wyłącznie napastnika. Cała drużyna od początku sezonu gra słabiej. To nie jest ten poziom z wiosny i mam wrażenie, że to jest klucz do wszystkiego. Niestety, miałem też wiele zastrzeżeń do tego jak zespół prezentuje się pod względem boiskowej ambicji i zaangażowania.

Stąd pomysł by ściągnąć akurat Ojrzyńskiego?
– Nie ukrywam, że to był jeden z głównych powodów. Bo jeśli umiejętności czysto piłkarskie nie są na wysokim poziomie, to te różnice należy nadrabiać cechami wolicjonalnymi. A my w pierwszych meczach nowego sezonu nie mieliśmy drużyny, która walczy o każdy metr boiska i o każdą piłkę.

Myślał pan też o Hajcie. Znacie się z Białegostoku.
– Był taki pomysł, przyznaję, bo Hajtę jako trenera bardzo szanuję. Był poważnie rozważany jako jeden z trzech kandydatów, obok Leszka Ojrzyńskiego i Marka Chojnackiego. I choć o każdym z nich mam bardzo dobre zdanie, w końcu musiałem wybrać jednego. Padło na Ojrzyńskiego.

I jak podobał się panu domowy mecz z Wisłą? (wywiad przeprowadzony przed meczem z Lechią).
– Wszyscy byliśmy zbudowani. Dawno nie było sytuacji, żeby drużyna i w przerwie, i po meczu otrzymywała oklaski na stojąco, mimo remisu. Przyznam szczerze, że nawet gdybyśmy ten mecz przegrali, nie miałbym najmniejszych zastrzeżeń, po tym jaką walkę zobaczyłem na boisku.

I nie było złości na taką masę zmarnowanych okazji?
– Za długo siedzę w tej branży. Wiem, że czasem potrzeba odrobiny szczęścia. Do tego świetny Miśkiewicz w bramce. Uważam, że jeśli zaangażowanie nadal będzie na podobnym poziomie, bramki zaczną nam wpadać. Ł»yczyłbym sobie, by nie był to pojedynczy incydent.

Jaka jest w tej chwili sytuacja finansowa Podbeskidzia?
– Przede wszystkim mam satysfakcję, że na bieżąco płacimy pensje, nie ma ani jednego miesiąca zaległości. Zgodnie z zaakceptowaną umową wypłaciliśmy też w terminie drugą ratę premii za utrzymani. Trzecia i ostatnia zostanie zapłacona na koniec stycznia 2014. Zawodnicy o tym wiedzą. Każda złotówka w klubie jest tej chwili rozliczona i świadomie wydana. Nie ma wątpliwości gdzie ona poszła i na jaki kontrakt została przekazana. Nie ma prowizji menedżerskich na tak wywindowanym poziomie, jakie mieliśmy za rok 2012, co było zresztą absolutnym nieporozumieniem. To wszystko składa się na fakt, że stabilizację osiągnęliśmy, chociaż na określonym poziomie. Biednie, ale rzetelnie.

Czyli stać was na utrzymanie przez najbliższych kilka miesięcy dwóch trenerów?
– Po pierwsze to chciałbym zdementować plotki. Ja jestem zahartowany w bojach i się nie daję, ale te wszystkie niestworzone historie, które ostatnio słyszę, tylko krzywdzą środowisko piłkarskie Bielska-Białej, krzywdzą sponsorów. Michniewicz nie dostał ani złotówki odszkodowania. Jest podpisana ugoda, zastrzeżona tajemnicą handlową, ale mogę pana zapewnić, że jest to porozumienie na korzystnych warunkach dla klubu.

Nie wspomniałem ani słowa o odszkodowaniu. Pytam o pensje, które musicie wypłacić.
– Spisaliśmy porozumienie, które w zupełności satysfakcjonuje klub. Tyle. Obiecaliśmy, że szczegóły nie będą podane do wiadomości publicznej i ja się tego trzymam.

Musicie płacić Michniewiczowi do czerwca, jednocześnie opłacając Ojrzyńskiego. To naprawdę brzmi satysfakcjonująco? Chyba wyłącznie dla obu trenerów.
– Nie zamierzam ujawniać żadnych szczegółów. Słyszę jakieś niestworzone historie o 250 tysiącach odszkodowania… Kompletna bzdura. Klub jest wypłacalny, wiemy na co nas stać. Tak jak mówię, biednie, ale rzetelnie. Nie robimy żadnych kominów płacowych, nie chcemy sytuacji, w której zawodnicy dowiadują się, że przychodzi zawodnik i zarabia dwa razy więcej od reszty. Czy oceniłby pan moje działania jako profesjonalne, gdybym zaciągał zobowiązania finansowe nie mając pokrycia w budżecie? To mogłoby grozić poważnymi konsekwencjami!

W przypadku Demjana byliście gotowi sięgnąć do kasy głębiej.
– Z Demjanem sytuacja byłaby zaakceptowana. Przecież słuchałem głosów zawodników i oni sami nalegali, żeby Roberta zatrzymać. W przypadku innego piłkarza, gdzie jest szansa 50 na 50, czy nam w ogóle pomoże, nie wiem czy byłoby to tak łatwe do przełknięcia. Mielibyśmy bałagan w drużynie.

Pan byłby skłonny wrócić do rozmów z Demjanem?
– Jasne, że tak. Jesteśmy w kontakcie. Jesteśmy na bieżąco. Z tego co wiem, chętnie by wrócił do Bielska i ja byłbym z takiego rozwiązania bardzo zadowolony. Specyfika, sposób na grę Demjana pozwalał nam na o wiele więcej niż teraz. Robert dawał czas innym zawodnikom na podejście do strefy obronnej rywala, świetnie blokował, doprowadzał do ostatniego, przedostatniego podania. Teraz nie mamy piłkarza, który wysoko ustawiony umiałby się utrzymać przy piłce i dać czas kolegom.

Zadeklarował pan kiedyś, że z menedżerami Demjana już więcej rozmawiał nie będzie.
– To prawda, rozstaliśmy się w nieprzyjemnych okolicznościach. Mieliśmy niestandardową ofertę przygotowaną zarówno dla Roberta, jak i dla jego agentów, zaakceptowaną przez Radę Nadzorczą.

I o ile się na koniec rozbiło? O 30 tysięcy prowizji. Warto było?
– Nie mogę tej informacji potwierdzić. Moim zdaniem zupełnie nie rozbiło się o taką kwotę. Odnoszę wrażenie, że gaża uzyskana z tytułu prowizji menedżerskiej w Belgii była wielokrotnie wyższa. To jest naprawdę trudny temat. Ja już nieraz siedziałem w gabinecie z zawodnikami, z którymi byłem dogadany po 15 minutach, a później oczekiwania agentów okazywały się zupełnie nieuzasadnione. Znam wielu porządnych, ale nie brakuje też pseudomenedżerów. Niestety. Istotą sprawy powinno być dobro zawodnika, ale często tak nie jest. Kończy się na tym, że piłkarz nie dogaduje się z nami, tylko trafia do pierwszej ligi, bo tam ktoś zapłacił akurat większą prowizję.

Choćby Adrian Basta?
– Na przykład. Byliśmy dogadani, ale musieliśmy się rozstać. Z niektórymi menedżerami w ogóle trudno jest dyskutować. Kasowanie wielkiej kwoty w momencie podpisu kontraktu jest dla mnie nieporozumieniem. Agent skasuje, a później przez rok czy dwa go nie widać, ani o nim nie słychać.

Pozostając w temacie transferów, pan był zwolennikiem zatrudnienia Rybansky’ego.
– Byłem, to prawda.

I nie pluje pan sobie w brodę?
– Ale ja go wcale źle nie oceniam. Rybansky przyszedł do nas w trudnym okresie, nigdy nie grał w Polsce, po miesiącu przygotowań musiał stanąć i bronić. Pierwszy mecz graliśmy w Gdańsku, przy dużej publiczności. Nie znał kolegów, nie znał języka, sposobu porozumiewania się, komunikacji…

No nie, jest jednak Słowakiem, tu nie ma wielkiej bariery. Poza tym, on wiele razy popełniał błędy, w których nawet najlepsza komunikacja z kimkolwiek by mu nie pomogła.
– Ja się z tym nie zgadzam. Nie przypominam sobie jednej bramki straconej przez Podbeskidzie, gdzie mógłbym w stu procentach go za nią obciążyć.

Polemizowałbym. Oczywiście, że miał mecze lepsze i gorsze, ale wiele razy popełniał nawet błędy, po których dość szczęśliwie nie padały gole. Po prostu nie dawał w tyłach pewności.
– W pierwszych meczach bronił nerwowo, z tym się zgodzę, ale ja i tak jestem pełen podziwu dla jego sfery psychicznej. Od początku wszyscy ironizowali, szły różne komentarzy, środowisko nie wypowiadało się o nim zbyt dobrze, ale z meczu na mecz bronił przecież coraz lepiej. Tu trzeba oceniać wiele aspektów. Dzisiaj śmiem twierdzić, że jego gra na przedpolu oraz gra nogą jest lepsza od wielu, wielu bramkarzy w tej lidze. Nie oceniam tego transferu negatywnie. Zresztą również kibice go docenili i po kilku meczach w Bielsku skandowali jego nazwisko.

Bardzo szybko podjęliście o nim decyzję.
– Zagrał w dwóch test-meczach. Sytuacja wymagała szybkiego działania, bo nikt nie spodziewał się, że Zajac będzie kontuzjowany tak długo. Drużyna wyjeżdżała na obóz do Wronek i trzeba było działać od razu. Menedżer też postawił sprawę na ostrzu noża, że jeśli Rybansky nie podpisze u nas, to za dwa dni jedzie do Azerbejdżanu i prawdopodobnie tam zostanie. فatwo jest przypiąć łatkę nieudacznika, ale ja go będę bronił. Jeszcze będziemy mieli z niego pożytek, myślę, że włączy się do rywalizacji z Zajacem.

Mogliście mieć chociażby Peskovicia.
– Była taka opcja, ale trener nie był do końca przekonany czy on nam pomoże.

A mi wydaje się, że jednak rozbiło się o pieniądze. I to nieduże. Nieprawda?
– Pesković miał w Ruchu lepsze i gorsze momenty, nie mieliśmy przekonania. Poza tym myśmy naprawdę o wielu bramkarzach myśleli. Były bardzo poważne rozmowy i z Sandomierskim, i z Przyrowskim, ale obaj wylądowali za granicą. Rozważanych personaliów było wiele. Oczywiście musiało się to też mieścić w naszych finansowych widełkach i to był drugi istotny czynnik. Kiedy ktoś miał oczekiwania na poziomie 10 tysięcy euro miesięcznie, to nawet nie braliśmy tematu na warsztat.

A jak pan ocenia obecną sytuację w tabeli? Biorąc pod uwagę, że sezon jest dłuższy niż dotąd, czeka nas podział punktów, ta stawka ulegnie jeszcze spłaszczeniu.
– Nikt nie jest zadowolony, wiadomo – ani z miejsca, ani z osiąganych wyników, ani zdobytych punktów. Sytuacja jest bardzo trudna i jesteśmy świadomi, że czeka nas ciężka walka, być może do ostatniego spotkania. Przez podział punktów może być łatwiej wygrzebać się z dna tabeli, ale kalkuluję, że aby mieć chociaż maleńką satysfakcję z tego podziału, musimy mieć przed zimą 20 punktów na koncie.

Czyli 10 punktów w 6 meczach.
– Wygranie trzech spotkań byłoby bardzo dobrym wynikiem.

Kadrowo wytrzymacie trudy sezonu?
– Ł»aden klub nie jest jeszcze w stanie na sto procent tego powiedzieć. Liczebnie jesteśmy przygotowani, jest sporo zdolnej młodzieży, która czeka w odwodzie. Chociażby Mateusz Kupczak czy Daniel Bujok, któremu trener Michniewicz dał szansę debiutu, w wyjściowej jedenastce na mecz z Widzewem فódź. Może nie są to gotowi zawodnicy do grania na 90 minut, ale potencjał w nich widzimy.

Pan wie, że Bujok w poprzednim sezonie na wypożyczeniu do trzecioligowego BKS-u Bielsko-Biała przez cały sezon nawet nie podnosił się z ławki.
– Ale to co, pan myśli, że trener tak dla kaprysu strzelił sobie w kolano?

Nie wiem. Zakładam, że coraz bardziej po omacku szukał nowych opcji.
– Ten chłopak ma duży potencjał, nawet po grze w drugiej drużynie widać jak się rozwija.

Biorąc pod uwagę realia finansowe, w zimowych transferach znów będziecie szukać promocji?
– Całą kadrę trzeba zweryfikować, być może z kilkoma zawodnikami się również pożegnać. Nie chciałbym mówić o dużym sprzątaniu, ale nie będzie sentymentów. Liczą się ramy budżetowe, w jakich się poruszamy i cel nadrzędny, jakim jest utrzymanie w Ekstraklasie. To musi być skoordynowane na wysokim poziomie. Jeśli dogadamy się z zawodnikami, którzy nie spełnili naszych oczekiwań, być może na ich miejsce uda nam się pozyskać innych. Może znajdą się nowi sponsorzy, którzy również pomogą.

Wracając do Roberta Demjana, pan sobie wyobraża, że on wraca do Bielska już zimą?
– Jest to bardzo realny scenariusz. Nie ukrywam, że mógłby zostać do nas wypożyczony. Analizujemy sytuację, jesteśmy z Robertem w kontakcie, kilka razy dał już sygnał, że nie jest w Belgii szczęśliwy.

Tym razem byłaby już mowa o zupełnie innych warunkach finansowych.
– To oczywiste, z racji tego, że w dalszym ciągu byłby zawodnikiem Beveren. Ale myślę, że warto. Słyszę, że Robert jest trochę swoją sytuacją załamany, mieszka w Belgii z rodziną, nie gra regularnie, ma problem z językiem flamandzkim, chyba nie wiąże z tamtym miejscem perspektywy dłuższego pobytu.

Czy to nie pokazuje, że on jednak nie jest stworzony do większej piłki?
– To było jego pięć minut. Każdy w życiu ma swoje pięć minut i albo się tę szansę wykorzystuje, albo nie. Nie oceniam negatywnie jego postawy i bardzo chętnie widziałbym go z powrotem w Bielsku. Gdyby miał nam pomóc w utrzymaniu na wiosnę, byłoby to bardzo mile widziane.

Jesteście na etapie budowy stadionu. Dziś zarabiacie na dniu meczowym czy do niego dokładacie?
– Zdecydowanie dokładamy. Podejrzewam, że wszystkie kluby, które są na takim etapie przebudowy obiektu, muszą dokładać. U nas jest to bardzo poważne obciążenie dla budżetu, bo w granicach 40 tysięcy złotych na jedno spotkanie. Cieszylibyśmy się, gdyby wychodziło na zero, ale niestety…

Realny termin oddania stadionu do użytku?
– Plany mówią o jesieni 2014, a czy będzie w gotowości, to trudno powiedzieć. Na pewno większość prac będzie wtedy zrealizowana.

Jak zamierzacie ten stadion zapełnić, chociaż w połowie?
– To jest oczywiście problem, wystarczy popatrzeć na inne kluby. Wszystkie mecze są transmitowane na żywo w telewizji. Do tego atmosfera w Bielsku, muszę o tym powiedzieć, za bardzo nie sprzyja. Są ludzie, którzy wysuwają jakieś dziwne roszczenia, prowadzą swoją negatywną propagandę. Jest w tym trochę polityki, być może chęci dorwania do władzy. Do tego należy mieć świadomość, że w mieście istnieje drugi klub z bogatą historią. Wolałbym więcej nie widzieć takich rzeczy, jakie mają miejsce, czy nawet oglądać takich filmików, jakie ukazują się na Youtube, szkalujących dobre imię klubu.

Zmierza pan do tego, że wokół klubu tworzy się negatywna otoczka, ale dalej nie odpowiedzieliśmy na pytanie, jak zamierzacie zapełnić nowy, piętnastotysięczny stadion?
– Chciałem pokazać kontekst, w jakich warunkach pracujemy. Z drugiej strony, w Bielsku jest zapotrzebowanie na piłkę. Kolejne kluby Ekstraklasy to dopiero Chorzów, Zabrze, Gliwice, a ościenne miejscowości wokół Bielska-Białej to jest potencjał, który nie został jeszcze w pełni wykorzystany. Będziemy działać w tych środowiskach, ale wiele będzie również zależeć od wyników, jak wszędzie. Ostatnio na przykład pojechałem do Wrocławia i byłem niemile zaskoczony. Garstka ludzi na takim pięknym stadionie. A przecież bywały mecze Śląska, kiedy ten obiekt się zapełniał prawie w całości.

Zatrudnił pan Leszka Ojrzyńskiego, żeby utrzymał Ekstraklasę w Bielsku. Ale z drugiej strony, czy pan jako były trener nie ma wrażenia, że ta karuzela trenerska w Polsce kręci się trochę za szybko, że brakuje cierpliwości? Ł»e pan i wielu innych prezesów sam dokłada do tego rękę.
– Nie wiem do czego pan pije, czy do trenera Michniewicza…

Do Sasala również.
– Bywały czasy, że trenerów zwalniało się nawet po sparingach. Absolutnie nie jestem zwolennikiem tak częstych rotacji, ale te decyzje mają różne podłoże. W przypadku trenera Sasala wyraźnie różniliśmy się koncepcją na budowę drużyny i było to dla mnie nie do pogodzenia. Jako nowy prezes musiałem mieć własną strategię działania i potrzebowałem partnera, z którym ta wizja byłaby mniej więcej spójna. Wizja pana Sasala była zupełnie odmienna. Natrafiliśmy na wiele spornych tematów.

Mam wrażenie, że chciał walczyć o utrzymaniu w oparciu o nowych, doświadczonych piłkarzy, a pan obawiał się, że jesteście już jedną nogą w pierwszej lidze i nie można sobie na takie transfery pozwolić.
– Podam przykład. Jak można mówić, że kandydatem do gry w Podbeskidziu jest Aleksander Kwiek, z kartą na ręku, tylko trzeba mu zapłacić 500 tysięcy złotych za podpis i dać pensję na poziomie 50 tysięcy? Pan Kwiek za takie pieniądze był proponowany do gry w Podbeskidziu. Jak mogłem z czymś takim dyskutować? Nie mogłem myśleć o takiej metodzie budowania zespołu. Zresztą trener Sasal sam później mówił w mediach, że nie dorósł mentalnie i psychicznie do stawiania na młodzież.

Nie przypominam sobie takich słów.
– Są na to dowody i publikacje medialne. Nie mam nic do starszych zawodników, ale nie mogliśmy zaciągać kolejnych zobowiązań, nie mając na to pokrycia w budżecie. Do tego ja mam specyficzne podejście do młodzieży, sam byłem właścicielem Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Uważam, że za dużo zdolnej młodzieży z Polski odpływa. W pewnym momencie przyklasnąłem opinii prezesa Bońka, który powiedział, że chciałby ograniczyć liczbę obcokrajowców, bo jestem zdania, że to świetny pomysł i szansa… ale z drugiej strony, bulwersuje mnie na przykład sprawa Bartlewskiego.

Odwołaliście się do PZPN-u w sprawie ekwiwalentu.
– Nakazano nam zapłacić za Bartlewskiego 152 tysiące złotych. Za chłopaka, który gwoli informacji, był amatorem, który nie zagrał w pierwszej drużynie Arki ani minuty. MVP mistrzostw Polski w kategorii juniorów, najlepszy strzelec turnieju, ale nigdy nie kopnął piłki w pierwszoligowym zespole. W momencie kiedy dostał propozycję kontraktu na poziomie symbolicznego tysiąca złotych, stał się zawodowcem, bo przepis mówi, że jeśli otrzymał ofertę adekwatną do jego umiejętności i wieku to za takiego się go uznaje. Ja pytam: jaki zawodowiec, skoro Arka go potraktowała w ten sposób? Trenował cały czas z drugą drużyną, nie powąchał boiska i nagle my za niego mamy zapłacić 152 tysiące złotych. Ja naprawdę jestem za ekwiwalentem, żeby uhonorować te kluby, które pracują z młodzieżą, ale nie za ekwiwalentem w takich proporcjach. Jeśli mam za Bartlewskiego wyłożyć 150 tysięcy, to naprawdę lepiej ściągnąć trzech zawodników z zagranicy i może jeden wypali. To się niestety trochę kłóci z pomysłem ograniczenia liczby obcokrajowców. Trzeba to sprowadzić do jakiegoś realnego wymiaru i zmienić polskie przepisy.

Inna rzecz, że wy też z racji finansowych możliwości nie gardziliście anonimowymi obcokrajowcami. Czechami czy Słowakami w różnym wieku, typu Piter-Bucko.
– To również jest dla nas jakaś metoda, bo Słowacy czy Czesi są mentalnie blisko Polaków. Szybko się aklimatyzują, znajdują wspólny język, a w swoich krajach nie są rozpieszczani przez kluby. Poza tym bliskość granicy powoduje, że nie mają problemów, by się u nas w Bielsku osiedlić. Dlatego ich obserwujemy, często robimy wypady, oglądamy mecze w różnych klasach rozgrywkowych na Słowacji i w Czechach.

Póki co macie problem z Jurajem Dancikiem.
– Niesamowity paradoks. Przed moim przyjściem do klubu, został z nim podpisany przedziwny kontrakt, bez żadnych obwarowań i klauzul, który na podstawie specjalnego zapisu został po utrzymaniu automatycznie przedłużony o rok z bardzo znaczącą podwyżką. W rundzie wiosennej ubiegłego sezonu Dancik zagrał 33 minuty w pierwszym zespole. Ł»aden trenerów nie chciał już na niego stawiać…

Z powodów wyłącznie sportowych?
– Wyłącznie sportowych. I teraz ja, po 33 minutach jego gry, zostałem postawiony przed faktem dokonanym, że muszę z nim przedłużyć kontrakt i dać mu jeszcze znacząca podwyżkę.

Mówimy o najwyższej pensji w całej drużynie, to trzeba podkreślić.
– Dokładnie. Juraj Dancik jest w tej chwili najlepiej zarabiającym piłkarzem Podbeskidzia. Rozmawiałem z nim wielokrotnie. Prosiłem, żeby znalazł sobie nowego pracodawcę, jakoś się dogadamy, niech się kluby podzielą kosztami. Proponowaliśmy mu kilka opcji z pierwszej ligi, bardzo chciał go też Robert Kasperczyk w Motorze Lublin, ale zawodnik idzie w zaparte. To ja już sam nie wiem, czy my jeszcze rozmawiamy o jakiejkolwiek ambicji sportowej, czy już wyłącznie finansowej?

Wiadomo, że wyłącznie finansowej. Dancik ma świadomość, że nigdy i nigdzie już tyle nie zarobi.
– Dla mnie piłkarz musi mieć jakieś ambicje sportowe. Przychodzą kolejni trenerzy i wszyscy orzekają, że Dancik najlepsze czasy ma już za sobą, ale niestety uznał, że pieniądze są najważniejsze. Próbowałem w nim pobudzić jakieś ambicje, mówię: „Juraj, nie warto pójść gdzieś grać?”. Chcieliśmy się dogadać, podejmowaliśmy temat wielokrotnie, ale nic z tego. Rozmowy stanęły na niczym.

„Fakt” ostatnio napisał, że stosujecie wobec niego mobbing. Płacicie mu na bieżąco?
– Na pewno będzie uwzględniany w ostatniej kolejności, ale skoro ma kontrakt, to musimy mu płacić. W jego przypadku są pewne poślizgi, ale jak ja mam go poważnie traktować, jak on nie ma żadnych ambicji, tylko „kasa, kasa i kasa”? Kasa jest najważniejsza. Płacić i tyle. Problem w tym, że my nie prowadzimy działalności charytatywnej, jako klub też mamy jakieś ambicje sportowe. Bulwersuje mnie, że w ogóle nie chce z nami rozmawiać, tylko cały czas jest nastawiony do nas roszczeniowo.

Czyli na dziś zanosi się, że wypełni kontrakt w całości.
– Jeśli nie dojdzie do jakiegoś niespodziewanego przełomu, zostanie do czerwca 2014.

Zostając po części w temacie pieniędzy, w Bielsku ciągle nie widać bazy z prawdziwego zdarzenia. Robert Kasperczyk dawno temu mówił, że na dłuższą metę tak się nie da funkcjonować.
– Zgadzam się w tym.

Coś się w tej kwestii zmieniło?
– Ma szansę się zmienić. Na razie trenujemy w Dankowicach, ale miasto jest świadome naszych potrzeb. Znaleziono już w Bielsku teren o powierzchni ośmiu hektarów i powstał temat budowy ośrodka z prawdziwego zdarzenia. Na czterech hektarach mogłaby funkcjonować część komercyjna, a cztery przeznaczono by na boiska i inne tereny zielone. Starania o jakieś środki unijne na ten cel to bardzo trudny temat, ale jest pomysł na przedsięwzięcie publiczno – prywatne, połączenie miejskich środków z niezależnym inwestorem. Spotkałem się już z kilkoma osobami, są szczegółowe plany, zostałem upoważniony do rozmów. Potrzeba na to dużych pieniędzy, ale jest nadzieja, że coś powstanie.

Pamiętam, że były tu czasy, że drużyna Podbeskidzia jeździła na siłownię do centrum handlowego.
– Wiele zespołów korzysta z profesjonalnych klubów fitness, w tym nie ma niczego dziwnego. Nam przede wszystkim chodzi o boiska z naturalną nawierzchnią. Świetnie, że miasto znalazło już bardzo dobry teren, na którym mogłyby powstać. Teraz pozostaje kwestia pozyskania odpowiednich funduszy.

Póki co dalej jeździcie z walizkami jak kino objazdowe. To cytat z Kasperczyka.
– Cała baza jest w Dankowicach. Na razie musimy sobie radzić. W tej chwili problemem jest też to, że na głównej płycie w Bielsku grają aż trzy zespoły. Podbeskidzie, w niektórych meczach także nasze rezerwy plus BKS Bielsko-Biała. Powstanie nowego obiektu mogłoby znacząco ten stadion odciążyć.

Marcin Sasal powiedział kiedyś, że Podbeskidzie to organizacyjny dramat. Minął się z prawdą?
– Nie nazwałbym tego dramatem. Chociaż porównując struktury organizacyjne innych klubów Ekstraklasy, to na działania administracyjne wydaje się w nich dużo większe pieniądze niż u nas. W całym Podbeskidziu pracuje kilkunastu ludzi. W Jagiellonii Białystok pięć w samym dziale finansowym. To są oczywiste ograniczenia, mamy tego świadomość, ale na tę chwilę na więcej nas nie stać.

Czy to nie jest trochę tak, że ta Ekstraklasa dla Bielska to bardzo fajna przygoda, ale przy obecnych możliwościach finansowych jednak chwilowa, bo na dłuższą metę nie jesteście wystarczająco konkurencyjni?
– Nie chciałbym tak myśleć. Wolałbym iść drobnymi kroczkami, ale do przodu. Kijem Wisły się nie da zawrócić. Nikt tego nie zrobi. Nagle z klubu o budżecie na poziomie ośmiu czy dziewięciu milionów nie da się zrobić klubu bogatego o wielkim znaczeniu w całym kraju. Mamy świadomość swoich braków, ale stać nas na to, by grać w Ekstraklasie dłużej, rozwijając się kroczek po kroczku.

Leszek Ojrzyński może być w tej układance ważnym ogniwem – odważne stwierdzenie – na lata?
– Nie chciałbym tego przesądzać, bo sam trener na razie zachował dystans. Spisaliśmy krótszy kontrakt z myślą, że jeśli wszystko będzie w porządku, to wrócimy do rozmów. Dla Ojrzyńskiego to też jest duże wyzwanie. Przejął klub w trudnym momencie, na początek chyba delikatnie rozczarował się mentalnym poziomem niektórych piłkarzy, myślał, że to są inni ludzie, ale ma pole do popisu. Pracuje nie tylko dla nas i na nasz sukces, ale i w dalszym ciągu na swoje nazwisko.

Rozmawiał PAWEف MUZYKA

Fot. tspodbeskidzie.pl

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama