Mariusz Rumak musi z wielką nostalgią wspominać zbierające się nad nim czarne chmury. Dziś byłyby wytchnieniem, bo jego aktualną sytuację meteorologicznie oddawałoby raczej tsunami, tornado, generalnie średnich rozmiarów pogodowa apokalipsa. Do tego skończyły mu się wszystkie parasole ochronne.
Najczęściej polscy trenerzy tłumaczą się brakiem czasu. Tym, że są w klubie zbyt krótko, by w poczynaniach zespołu była widoczna ich ręka oraz futbolowa filozofia. Naturalnie Rumak nie może się tym zasłonić. Zaczynał przygodę z Lechem jeszcze w czasach, gdy Polonia była finansową potęgą i marzyła o mistrzostwie, bynajmniej nie mazowieckiej czwartej ligi.
Problemy kadrowe, czyli zespół otrzymany w spadku, a nie kompletowany po swojemu. Z tym muszą się mierzyć niemalże wszyscy w lidze. Ale nie Rumak. Lech regularnie dawał radę ściągnąć do siebie wyróżniających się w swoim czasie ligowców (Teodorczyk, Pawłowski). Z zagranicy ma możliwość sprowadzania nie szrotu z DVD, nie piłkarzy przywiezionych w bagażniku menedżera, tylko wyselekcjonowanych zawodników z przyzwoitych lig. Rumak miał trzy okienka transferowe, by aktywnie brać udział w polityce transferowej swojego klubu.
Plaga kontuzji? Już z Ł»algirisem była to wymówka niskich lotów, ale dziś nawet takiej nie ma do dyspozycji. To może nikt nie dostaje wypłat od pół roku, przez co gracze nie mogą skupić się na piłce? Znowu pudło. Ale spokojnie, to nie lincz, to próba rozliczenia. Dlatego wstępnie przyznajemy, że Rumak wciąż ma po swojej stronie ewentualnie dwa argumenty, dopiero do dalszego rozbrojenia. Po pierwsze, na boisko wybiegają piłkarze, nie on. Może plan miał znakomity, nawet Mourinho by nic nie zmienił, a po prostu zawodnicy to spieprzyli? Jeśli chcemy być uczciwi, spróbować być obiektywnym, musimy założyć taką ewentualność. Po drugie, za jego kadencji tylko Legia zdobyła więcej punktów w lidze. To chyba jednak swoje znaczy, prawda? Otóż nieprawda. To gówno znaczy. Dokładnie tyle, ani mniej, ani więcej.
Legia to aktualny mistrz i lider tabeli, jedyna polska drużyna, która całą jesień spędzi w pucharach. Ale to w Pogoni czy Cracovii panują znacznie lepsze nastroje. Wszystko bowiem definiują cele. Pucharowa dyspozycja Legii jest poniżej oczekiwań. Osób, które powiedzą, że ligowa również, też na pewno nie braknie. Dla odmiany w Szczecinie i Krakowie wykonano pracę ponad stan. Zajęcie drugiego miejsca pod względem punktowym nie jest więc żadnym sukcesem Rumaka, to był jego psi obowiązek. Mówimy tutaj o Lechu, który w swoim czasie przez puchary nie przemykał, ale głośno rozbijał się po znanych stadionach. Wyrobił sobie na kontynencie markę; nie będziemy udawać, że nie wiadomo jaką, ale powiedzmy, że przestali być anonimami, a w polskim futbolu to już dużo. Mówimy o Lechu, czyli klubie, w którym nie ma problemów finansowych, jakie trawią choćby Wisłę czy Śląsk, a więc bezpośrednich rywali do wysokich miejsc w tabeli. To klub poukładany, mający niezłą akademię i chyba najlepszy skauting w Polsce. Zajęcie miejsca tylko za Legią, która organizacyjnie jako jedyna może się z nim równać, było planem minimum. Co ważne: ligowym planem minimum. Puchary to oddzielna kampania.
Od jakiegoś już czasu celem nadrzędnym w Poznaniu stały się puchary. To one okazały się autostradą do rozwoju klubu, zbudowania sobie mocnej marki. Słusznie uznano więc, że trzeba iść za ciosem. Pucharom nadano priorytet, bo ligowe skalpy nie pozwolą ci wskoczyć na wyższy poziom, ale te na kontynencie już tak. Tymczasem Rumak w Europie skompromitował się jak Potok na zjeździe PZPN. Jeśli nawet nie zakwalifikowałby się do fazy grupowej Ligi Europy, ale odpadł z wyżej notowanym rywalem, nikt nie miałby pretensji. Taka jest europejska piłka, mocnych drużyn nie brakuje. Ale Ł»algiris i AIK do nich nie należą i należeć nie będą. Analogicznie nie było obowiązkiem Rumaka zdobywać co roku mistrzostwa Polski. Ale pozostawać w grze do ostatnich kolejek, na serio bić się o mistrzostwo, a nie na zasadzie matematycznych szans – już jak najbardziej tak. Tymczasem tego sezonu Rumak nie przegrał w listopadzie tylko dzięki reformie ligowej. Na półmetku osiem punktów straty byłyby wyrokiem.
Grają piłkarze, a nie trener, prawda. Zagłębie prezentuje się nędznie i przewidywalnie przez większość meczów, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie obwini za to Lenczyka. Nie on sprowadzał ten szrot, jest tam krótko. Rumak miał natomiast warunki cieplarniane: możliwość stworzenia swojej kadry, czas, wielką cierpliwość prezesów. Dlatego gdy „Kolejorz” odpada z Miedzią po kolejnej już żałosnej dyspozycji zawodników, to w głównej części on za to odpowiada. Nie tylko, bo piłkarze też muszą brać odpowiedzialność, ale jednak on najbardziej. Zawiodła go selekcja, zawiodła go taktyka, zawiodło go zarządzenie swoim zespołem.
Selekcja. Lech opiera się na bandzie chimerycznych piłkarzy, którzy grają jeden dobry mecz na cztery. Nie ma prawie wcale zawodników, którzy prezentują równą formę co kilka dni. A jak ktoś nie umie grać regularnie dobrze, to jest po prostu słaby. Nie dajmy się omamić bajecznej bramce czy asyście raz na miesiąc: w perspektywie długofalowej taki zawodnik to szkodnik. Kadra uzupełniona młodymi, którzy grają, bo mają potencjał, a nie umiejętności. Bo mają odpowiednią datę urodzin w dowodzie, a nie faktyczną wartość piłkarską. Momentami z boisk Ekstraklasy Lech robił casting „Mam Talent”, a nie poważne rozgrywki.
Taktyka. Tu wiele plusów. Przykładowo Rumak konsekwentnie gra jednym bramkarzem. Należy uznać to za dobry ruch, dwóch bramkarzy mogłoby sobie przeszkadzać. Poza tym wystawia obrońców, pomocników i napastników, a nie na przykład jedenastu stoperów. Nie nakazał też swoim zawodnikom oddawania strzału tuż po odbiorze, ani wybijania futbolówki w aut. Gratulacje. Te założenia są wykonywane co mecz bardzo udanie. Jak poza tym chcesz przekonywać, że Lech robi taki a nie inny pressing, albo atakuje pewnym schematem – twoja sprawa. Nie jest to wykonywane dostatecznie udanie, żeby dało się zauważyć równie wyraźnie, co wszystko powyższe.
Zarządzanie zespołem. Rumak sam przyznawał w jednym z wywiadów, że był zwolennikiem dystansu pomiędzy trenerem i drużyną. Może to się wydawać wielu dziwnym podejściem, bo większość wolałaby, żeby szatnia była zgrana jak Korona Ojrzyńskiego, a nie by rządziły w niej korporacyjne metody. Ale ta postawa wcale nie musi być zła, są trenerzy, którzy nie tyle trzymają dystans, co trzymają piłkarzy za mordy, i to się też sprawdza. Rumak nie ma jednak charyzmy i osobowości ani na to drugie rozwiązanie, ani na zjednoczenie wokół siebie zawodników. Wobec tego jest nijako. I lustrzanie później na boisku.
Marnowanie czyjegoś czasu to zbrodnia. Pieniądze można zwrócić, zdrowie – w większości przypadków – podreperować, ale czas? Nikt nigdy nikomu go nie wrócił. Rumak zmarnował czas wszystkich kibiców Lecha. Miał wszystko, czego może chcieć trener w polskiej lidze, i nie ruszył klubu ani na krok do przodu. Nie sprawdził się, poległ, stał się symbolem marazmu. Stagnacji w przeciętności. Może groźniejszej niż spektakularna katastrofa, bo usypiającej czujność.
Możemy teraz szukać odpowiedzialnych takiego stanu rzeczy w zarządzie, bo ktoś go na tym miejscu mianował, nikomu pistoletu facet nie przykładał, żeby zostać trenerem. Samo postawienie na kogoś i danie mu czasu to słuszna koncepcja. Tak buduje się poważne kluby, daje margines błędu, myśli długofalowo. Kwestia oceny zarządu należy więc od tego, czy uważasz, że w momencie powierzania Rumakowi stanowiska mieli dość argumentów by wierzyć, że to wypali. Nikt nie jest jasnowidzem, to jasne, ale chodzi o to, czy faktycznie Rumak był wówczas najlepszym kandydatem, czy aż tak dobrze rokował.
A co dalej z samym zainteresowanym? Tak naprawdę powinien wrócić tam, gdzie sprawdzał się najlepiej. Na stanowisko asystenta albo ogółem członka sztabu. Bardzo możliwe, że to gość, którego chciałby mieć do swojej pomocy każdy trener. Zafiksowany na punkcie taktyki facet, cały czas kształcący się pod kątem nowych rozwiązań, sprawdzający w przerwie system Amisco w poszukiwaniu błędów taktycznych. Jako członek sztabu mógłby się sprawdzić świetnie, sprawić, że dana jedenastka byłaby zauważalnie mocniejsza. Ale oczywiście nigdy się na to nie zgodzi, szczególnie, że praca w razie czego teraz powinna go sama szukać, ma bowiem w lidze jakaś tam renomę. Problem w tym, że jego marka jest zbudowana tak sztucznie, jak to tylko możliwe. Przez obecność w mediach i prowadzenie jednej z silniejszych ligowych drużyn przez długi czas, a nie sukcesy. Przecież nie zrealizował nawet założeń minimalnych, osiągnął wyniki znacząco poniżej potencjału, i to mimo posiadania wyjątkowego komfortu pracy jak na polską ligę. Skoro nie poradził sobie w cieplarnianych warunkach, dlaczego miałby poradzić sobie w trudnych? Nie ma ku temu argumentów. Może je kiedyś da swoją pracą, ale na ten moment, obiektywnie ich nie ma.
KAROL NAWROCKI
Fot. FotoPyK