Jedno z najbardziej oklepanych powiedzeń świata, mówiące, że do trzech razy sztuka, w przypadku Mariusza Stępińskiego chyba jednak się sprawdzi. Odbił się od ściany w FC Nuernberg, po niezłym początku w FC Nantes poszedł w odstawkę, ale wygląda na to, że w Weronie znalazł swoje miejsce na zagranicznej ziemi.
W poniedziałek Chievo sfinalizowało wykupienie 23-letniego napastnika z Nantes. Jeżeli w ostatniej chwili nie wynegocjowano jakiegoś upustu, musiano za to zapłacić 2,5 mln euro. Polak plasuje się na końcu pierwszej dziesiątki wśród najdroższych transferów dokonanych przez ten klub. A to oznacza, że trenerzy i działacze musieli być w pełni przekonani, że warto wydać takie pieniądze.
O poczuciu bycia potrzebnym sam zainteresowany niedawno opowiadał Izie Koprowiak w “Przeglądzie Sportowym”.
(…) Czego przede wszystkim nauczyły pana Włochy?
Powtórzę to, co każdy zawodnik, który tu trafia: świadomości taktycznej. Ćwiczymy ją na każdym treningu. Bardzo pomaga mi Sergio Pellissier, nasz 39-letni napastnik, który w Serie A zdobył ponad sto bramek. Pokazuje mi wiele zachowań w polu karnym. Od samego początku dużo rozmawiamy, bo mówi po francusku, więc gdy jeszcze nie znałem włoskiego, wiele mi tłumaczył. Śmieje się, że wychowuje sobie następcę. Czuję się tu potrzebny, nawet gdy nie gram. Ludzie nie traktują mnie jak wypożyczonego na chwilę zawodnika, tylko inwestują we mnie swój czas. Gdy prowadził nas jeszcze trener Maran, czasami zostawałem z nim po treningach i pracował ze mną indywidualnie, ćwiczyłem przyjęcie pod presją środkowego obrońcy. Mówił: „Wiesz jak jest różnica między Higuainem i Icardim? Pierwszy zdobywa trofea, bo nie tylko potrafi strzelać gole, ale umie też pracować dla zespołu. A Icardi jedynie zdobywa bramki”. Chciał, bym był kompletnym napastnikiem, potrafił się poświecić w defensywie dla zespołu tak, jak napastnik Juve. Czuję, że zdecydowanie poprawiłem przyjęcie piłki, odegranie jej w punkt, strzał.
Odwrotnie niż w przypadku francuskiego epizodu, we Włoszech Stępiński średnio zaczął, by dobrze skończyć. Mimo że w debiucie w Serie A od razu strzelił gola Cagliari (szósta kolejka), to przez całą jesień ani razu nie zagrał od początku. Dziewięć wejść z ławki dało mu łącznie zaledwie 146 rozegranych minut. Początek roku zapowiadał zmiany na lepsze. 5 stycznia dostał 68 minut z Udinese, a dwa tygodnie później godzinę z Lazio. Potem jednak… przez pięć kolejek nie podnosił się z ławki. Prawdziwy przełom nastąpił dopiero w marciu. Stępiński wystąpił w wyjściowej jedenastce przeciwko Milanowi, kończąc mecz z golem i asystą.
W kwietniu pokonywał bramkarzy Napoli i Interu.
A już w maju – na trzy kolejki przed końcem – w arcyważnym meczu z Crotone krótko po wejściu kapitalnie strzelił na 2:0. Nasz rodak sezon kończył w roli zmiennika, ale nie było już wątpliwości co do jego przydatności.
Chievo zdołało się utrzymać, dlatego każda strona była chętna do dalszej współpracy. Polak pierwszy rok we włoskiej ekstraklasie zakończył na 22 meczach i pięciu trafieniach. Biorąc pod uwagę fakt, iż na boisku spędził 696 minut, średnia z golem co 139 minut naprawdę nie jest powodem do wstydu.
Mimo lepszej wiosny, Stępiński nie znalazł się nawet w szerokiej kadrze na mistrzostwa świata w Rosji. Można to zrozumieć, konkurencja była naprawdę mocna (znakomita forma Łukasza Teodorczyka i Kamila Wilczka). Nie ma się jednak co załamywać. Na rosyjskim mundialu życie się nie kończy, a w perspektywie następnych lat Stępiński to dużo bardziej przyszłościowy wariant niż choćby mający już trójkę z przodu Wilczek. Byleby tylko nie okazało się, że to było najlepsze, co wychowanek Piasta Błaszki miał do zaoferowania, ale chcemy wierzyć, że najlepsze dopiero przed nim.
Fot. FotoPyk