Specjalnym gościem na otwarciu Szkoły Trenerów PZPN był koordynator włoskiej szkoły w Coverciano, Franco Ferrari, który najpierw wygłosił powitalny wykład, a następnie poprowadził zajęcia z uczestnikami kursu UEFA Pro. Przed powrotem do Włoch Ferrari znalazł czas dla Weszło i udzielił nam ekskluzywnego wywiadu. Porozmawialiśmy z nim o „polskim Coverciano“, Bońku-szkoleniowcu, trudnych czasach dla trenerów, o sytuacji Glika, Zielińskiego, Wszołka i Salamona w Serie A oraz o kilku innych sprawach.
Rozmawiamy kilka godzin po pana drugim wykładzie z polskimi trenerami. Jak wrażenia?
Dwa lata temu byłem tu już na konferencji trenerów UEFA, a wrażenia oczywiście bardzo dobre. Wczoraj przeprowadziłem ogólny wykład na otwarcie kursu, a dziś skupiłem się na konkretniejszym temacie. Co mogę powiedzieć o uczniach-trenerach? Z nazwisk ich nie kojarzę, ale widać, że mają głowę na karku i są doświadczeni. A wykład wyglądał tak, jak we Włoszech. Czyli najpierw teoria, potem praktyka. Rozmawialiśmy przede wszystkim o bronieniu w strefie. Tym bardziej, że nie miałem do czynienia z „tabula rasa”. Polscy trenerzy wiedzieli, o co chodzi, więc tym lepiej nam się pracowało. Skupiliśmy się też na rozgrzewce, a konkretnie na tym, że ciało musi iść w parze z głową. Ale zawsze powtarzam, że najważniejszy jest pomysł. Nikomu nie daję gotowych rozwiązań. Sami muszą je wypracować, bo nie wiem, z jakimi zawodnikami pracują. Słyszał pan, jak wczoraj mówiłem na wykładzie, że trenerzy są jak lekarze… Dlatego nie mogę postawić diagnozy bez poznania pacjenta.
Pana wystąpienie miało dodać prestiżu otwarciu szkoły trenerów PZPN, ale w dwa dni da się w ogóle cokolwiek przekazać?
Oczywiście, ma pan rację. Choć w ciągu kilku godzin nie zrobię tego, nad czym pracujemy przez cztery tygodnie w Italii, to jednak ogólne koncepty mogliśmy omówić. Np. bardzo niewielką część poświęconą bronieniu w strefie. Definicja i różnice między kryciem indywidualnym a strefowym. Skupiliśmy się też na „overlappingu”, czyli obieganiu. Futbol to stałe zmiany pozycji. Raz grasz w przewadze, raz dwóch na dwóch, raz łapiesz na spalonym jednego zawodnika… Było kilka tematów, nad którymi spędziliśmy jakieś cztery godziny, czyli 45 minut dłużej niż było założone.
Jakie różnice widzi pan pomiędzy polskimi a włoskimi trenerami po takim wykładzie?
Miałem szczęście, że na pojawił się Koźmiński, który mówi po włosku i ułatwił mi przekazywanie wszystkich informacji. A jakie różnice? Polscy trenerzy są trochę bardziej nieśmiali, a piłka nożna polega na konfrontacji! Nie na kłótni i udowadnianiu, że moja wizja jest lepsza od twojej, tylko na dialogu. Wszystko zależy jednak od motywacji uczniów, bo muszą mieć świadomość, że UEFA Pro to ich ostatni kurs. Trzeba wykorzystać go w całości, bo kiedy wszyscy zaczną pracować, to już nie będą mogli swobodnie o wszystkim rozmawiać, o wszystkich swoich tajemnicach. Tutaj mają wszystko, żeby się rozwijać. Dobra struktura, boisko, sale wykładowe…
Można Białą Podlaskę nazwać polskim Coverciano?
Oczywiście. Jedyna różnica jest taka, że do Coverciano na zgrupowania przyjeżdża nasza reprezentacja, a do Białej Podlaskiej nie.
Poza tym?
Poza tym polskiej szkole niczego nie brakuje. Instruktor piłkarski nie potrzebuje nie wiadomo czego. Gdy chce mówić, ma salę. Kiedy chce przeprowadzić zajęcia praktyczne, jest świetne boisko i szatnia. Czego więcej chcieć?
Nie zaskakuje pana, że polska federacja tak długo czekała na swoją szkołę trenerów?
Nie wiem, jakie tu panują zasady. Znam tylko prezesa Bońka, który był moim uczniem we Włoszech. Inteligentny i dumny człowiek, który chyba zbyt szybko został szkoleniowcem. To znaczy – w jeden rok zaliczył wszystkie trzy kursy i natychmiast z piłkarza stał się trenerem. Wcześniej, zamiast od razu przejmować klub Serie A, powinien popracować w innej roli. Boniek to jednak wielkie nazwisko we Włoszech, a nie „pan nikt”. Popracował w Lecce, Bari, Avellino i nikt w moim kraju nie narzeka na jego karierę trenerską, bo wszyscy wiedzą, że zdecydował, iż woi skupić się na innych rzeczach. Weźmy Platiniego… Pracował jako szkoleniowiec przez kilka lat, wygrywał, przegrywał, wygrywał i zrezygnował. Beckenbauer? Kolejny przykład. Trener w swojej pracy jest sam, a zawodnicy nie. Zawodnik może uratować się dzięki swojemu występowi, a los trenera jest zależny od innych. Ratują go zawodnicy. Bardzo ciężka praca!
Gdyby Boniek do dziś pracował jako trener, kogo by panu przypominał?
Conte! Identyczny temperament, inteligencja, chęć zwyciężania… Typowy Conte. Obaj studiowali na uczelni wychowania fizycznego i grali w Juventusie, który przede wszystkim uczy profesjonalizmu. Tak, Conte… Nawet nie muszę się zastanawiać. Na pewno bardziej Conte niż Ancelotti (śmiech). Jako prezes na pewno spisze się lepiej niż jako trener, ale będzie mu równie ciężko. Stała presja. Ale kocha ten kraj i przejął stery federacji nie dla pieniędzy, tylko z miłości.
Jako jego wykładowca nie jest pan zawiedziony, że nie kontynuował kariery trenerskiej?
Nie, bo nie wtrącam się w czyjeś prywatne decyzje. Rozpoczęcie kariery trenerskiej, kiedy zdasz sobie sprawę, że nie wszystko zależy od ciebie, jest bardzo trudne. Oczywiście, zdarzają się też geniusze. Ale co z tego, skoro i oni przegrywają?
Mocno pan to podkreślał na wczorajszym wykładzie.
Fellini reżyseruje film, ale jego założenia wykonuje ktoś inny. Trener jest katalizatorem. Substancją, bez której nie zajdzie reakcja chemiczna. Wszystko musi się ze sobą zgrywać i funkcjonować niezależnie od presji wewnętrznej, zewnętrznej oraz nacisków prasy. Nie wiem, jak u was, ale u nas dziennikarze… (Ferrari przykłada palec do głowy i udaje, że strzela). Liczy się sprzedaż. Mamy trzy dzienniki sportowe plus w każdej innej gazecie znajdzie się kilka stron na sport. Dziś mamy wtorek i o czym się pisze? „Ten mi mówił, że tamten mi powiedział, że Totti lepiej zagrałby na prawej, Ferrari na lewej, bo trzy lata temu w jednym meczu to funkcjonowało”. Dziennikarz jest jak prokurator, to jego biznes. Do tego dochodzi telewizja. Siedem kanałów krajowych: trzy RAI, trzy z MediaSet i TeleSette, a następnie wszystkie kanały Sky w pay-per-view i kolejne telewizje lokalne… O stronach kibicowskich już nawet nie chcę mówić. To wszystko się zmienia. Dziś telewizyjni dziennikarze wybierają pytania z Facebooka i pytają: „dlaczego Boniek zagrał dziś w ataku, skoro ostatnio lepiej wyglądał gdzie indziej?“. Sam sobie możesz wymyślić pytanie, a potem zadać w imieniu kibica.
Znak czasów.
W internecie można oglądać praktycznie wszystkie mecze i każdy ma prawo do opinii. Przez to my, starzy, musimy się uczyć od was, młodych, jak obsługiwać komputer, internet czy tablet. I możemy przeczytać, że w Afryce drużyna „Babalo” zagrała z drużyną „Bibibi”. 3:0. Wy, jako portal internetowy, żyjecie z reklam i w zależności od kontaktów, rośnie wasza siła. Tak dziś funkcjonuje świat piłki.
Zmierza pan do tego – bo w końcu od tego tematu wyszliśmy – że trener ma dziś zdecydowanie trudniej?
Presja jest olbrzymia, bo wszyscy oglądamy wszystko i na wszystko możemy wpływać! Pan przedstawi jakąś opinię w tekście, ktoś przeczyta ją w telewizji, a ja – jako prezes klubu – ją usłyszę, zgodzę się z nią, przemyślę sprawę i mogę zwolnić trenera. Przecież to tak funkcjonuje! Jak to możliwe, że we Włoszech zmienia się szkoleniowca, zanim rozpocznie się sezon lub po kilku meczach? Proszę mi wyjaśnić.
We Włoszech to tradycja.
Dziennikarz coś napisze, ktoś to podchwyci, przekaże dalej i tak to się kręci. Gennaro Gattuso przejął Palermo, mocny zespół, minęło kilka meczów i… do domu! Genoa miała Fabio Liveraniego – tak samo. Kilka porażek, wyjazd. Zanim pan rozpoczął nagrywać wywiady na tym iPadzie, potrzebował pan czasu, żeby go rozgryźć i sprawdzić, jak to funkcjonuje. Po trzech próbach miał pan go wziąć, nazwać skurwysynem i wyrzucić przez okno? (Ferrari mocno gestykuluje) Nie! I tak samo jest z drużyną! Zatrudniam trenera… Hmm… W sumie mi się nie podoba. Do domu! Gdy byłem młody, grało się we flippera, a dziś w gry komputerowe. Tylko komputer to bardzo szybki idiota. Może mieć rację w statystykach, ale nie odda ci uczuć ani pomysłu. Jeśli dobrze go nie poprowadzisz, nic się z niego nie dowiesz. Sam napisałem dwie książki, nie wiedząc, jak go włączyć (śmiech). Im dłużej pracujesz, tym więcej się uczysz.
Wielu z tych prezydentów jest z pana pokolenia, a jakoś nie wyciągają wniosków.
Bo nie potrafią rozgraniczyć sportu od biznesu. Są zimni, podchodzą do wszystkiego bez emocji. Matematyka! Muszę wygrać tu, potem tam, wykręcić taki procent zwycięstw… Bla, bla, bla. A piłka nie jest nauką, dlatego tak często nas zaskakuje! Prezesi to osoby publiczne, które nie chcą być kojarzone z porażkami (Ferrari robi kilkanaście sekund przerwy). Kto kojarzył Cairo, zanim został prezydentem Torino? Kto kojarzył Zampariniego, zanim przejął Palermo? Dziś wszyscy! „Nie jestem nikim, jestem PANEM Zamparinim!”. To działa jak narkotyk. Chcą być ludźmi sukcesu. Tylko w futbolu potrzebna jest cierpliwość. Jeśli kupisz coś za 100 euro i sprzedasz za 120, jesteś dobrym biznesmenem. Możemy powiedzieć, że Polska ma dziś dobrych piłkarzy?
Zależy, jak na to spojrzeć, ale powiedzmy, że możemy.
A więc… (Ferrari się zastanawia) Portugalia ma lepszych niż Polska?
Tak.
Kogo?
Cristiano Ronaldo.
Cristiano, dalej?
Nani, Moutinho, Pepe, Veloso, Bruno Alves…
No i gdzie gra ten Bruno Alves? Jak gra Nani?
Dziś ta reprezentacja jest w kryzysie, nie kwestionuję tego.
Proszę podać Polaków…
Lewandowski…
… bum! Troszkę gorszy niż Cristiano, ale poprzedni sezon w Europie miał lepszy. Dalej Błaszczykowski – kolejny z Borussii Dortmund. Grają? Grają. Grają! I to nie żaden Nani. Szczęsny? Gra? Gra! I to gdzie? W Arsenalu. Piszczek? W Borussii.
Jeszcze Boruc i to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o poziom międzynarodowy.
Glik! Gra we Włoszech!
Na niego, poza Lewandowskim, spadła chyba największa krytyka po eliminacjach do mundialu, mimo że w Torino jest figurą.
W Torino ma wielkiego trenera, świetnego nauczyciela futbolu. Co to oznacza? Ł»e piłkarz wie, JAK ma grać. Zna dokładnie swoje zadania. Masz do wypełnienia trzy punkty i jak ci się uda więcej, to dobrze. Ale jeśli nie – jesteś piłkarzem pewnym, to wystarczy. Najważniejsze, żeby konkretnie znać szczegóły, którymi masz się zajmować na boisku. Jeśli ja, jako obrońca, nie wiem, jak zachowa się kolega obok, ujawnią się wszystkie moje indywidualne ograniczenia.
Niektórzy podsuwają selekcjonerowi pomysł, aby – właśnie dla Glika – grać trójką obrońców.
Ale Torino w poprzednim sezonie grało czwórką! 4-4-2. Darmian, Glik, Ogbonna, D’Ambrosio albo Parisi. Trener zmienił jednak system i teraz grają trójką. Glik, Rodriguez, Moretti. Albo Darmian, Glik, Moretti, bo jeden z obrońców doznał kontuzji.
No dobrze, ale co z tym Glikiem?
A może wcale nie prezentuje międzynarodowego poziomu?
Jeśli Glik nie ma poziomu międzynarodowego, to boję się zapytać o pozostałych obrońców.
Jeśli nie gra Glik, to kto? Nie znam waszych piłkarzy.
Mamy dobrego obrońcę w Rosji.
Jaki klub?
Krasnodar.
?
Krasnodar.
To nazwisko piłkarza czy nazwa klubu?
Nazwa klubu (śmiech). Środek tabeli ligi rosyjskiej.
Kto jeszcze?
Dwóch w Rumunii.
…
No i wielka nadzieja – Salamon z Sampdorii.
Który nie gra.
Od roku nie gra w ogóle.
Mieszkam w Genui, chodzę na wszystkie mecze Sampdorii, a Salamon nie wszedł w tym sezonie ani na minutę! Sam nie wiem, czy to stoper, czy bardziej defensywny pomocnik. W Brescii grywał na tej drugiej pozycji, dziś niby bardziej na stoperze, ale zawsze wydaje mi się… To znaczy wydawało, że jest dość wolny. A – powtarzam – lepiej być szybszym w myśleniu niż na boisku. Nie znam Salamona, ale możesz przebiegać sto metrów w dziesięć sekund, ale w piłce na niewiele się to zda. Na boisku nie wiesz, kiedy ktoś wystrzeli z pistoletu startowego. Nikt nie odlicza. Nie przewidzisz wszystkiego, ale „starter” zależy od sytuacji boiskowej. Trzeba rozumieć grę, potrafić ją czytać…
I wiedzieć kiedy wystartować.
Dokładnie. Mogę być od ciebie wolniejszy, ale szybciej wystartuję i wypracuję przewagę. Nie znam Salamona prywatnie, ale wiele mówi fakt, że on w ogóle nie gra. W Brescii jako pomocnik wydawał mi się wolny, a teraz nie gra w Sampdorii, która jest szaloną drużyną, traci wiele bramek, jest na dnie tabeli, a ostatnio przegrało 3:4 z Sassuolo.
Wniosek nasuwa się sam. Kiedy Salamon trafił do Milanu i wiązaliśmy z nim olbrzymie nadzieje, wzięto go jedynie na doczepkę do Balotellego, który ma tego samego agenta.
Gdzie grał Salamon przed Brescią?
W Lechu Poznań, ale już po transferze do Brescii, był też na wypożyczeniu w Foggii.
Tak, tak, wiem, ale w Polsce?
W młodych drużynach Lecha Poznań.
I wszyscy uważaliście, że zacznie się wyróżniać?
Nie.
No właśnie!
Nie znaliśmy go, ale po transferze do Brescii zrobiło się o nim głośno.
Głośno, bo trafił do Włoch, a nie dlatego, że jest wielkim talentem, tak? Nie mówiliście, że jest znakomitym piłkarzem, tylko po prostu „Polakiem w Brescii lub w Foggii”. Sami go nie znaliście!
W porządku, ale Brescia wzięła właśnie jego, a nie innych Polaków.
Obcokrajowców do Włoch trafia bardzo wielu i wydaje mi się, że niektórym szkodzi sam fakt, że tyle się o nich mówi. Ile minut rozegrał Salamon w Milanie?
Zero.
(Ferrari palcami pokazuje zero). W Sampdorii?
Zero.
Jak ten Nani (śmiech).
Ale wie pan, Salamona obserwowało ponoć wiele klubów. Mówiło się o Sportingu Lizbona, nawet o Barcelonie, choć akurat w te plotki nie ma co wierzyć.
(śmiech) Możemy się tylko śmiać! Tak właśnie się mają opinie do rzeczywistości. Real Madryt, Barcelona… Bla, bla, bla. Sampdoria to najbardziej szalona drużyna ostatnich dwudziestu lat w piłce włoskiej! I co? Gra Mustafi, Gentsoglou, Grek, który ogrywał się w Livorno, a Salamon? Nie wszedł nawet na minutę! A w meczach u siebie nie widziałem, żeby się choćby rozgrzewał! We Włoszech na ławce pojawia się praktycznie cała kadra, drużyna traci masę bramek, ma problemy z obroną, trener mógłby nawet eksperymentować, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie, a Salamon nie podnosi się z ławki na rozgrzewkę! I co mogę powiedzieć? Wie pan, jakie jest największe szczęście polskiej piłki? Ł»e w waszym kraju kocha się ten sport. To pasja. A w takich państwach pojawiają się tzw. „piłkarze z ulicy”. Sportowcy naturalni.
W generacji PlayStation?
Teraz dopiero wchodzi generacja PlayStation, ale wciąż macie zawodników głodnych futbolu. Potrzebna jest im tylko pomoc, żeby wycisnąć z nich maksimum.
Ale wie pan, co jest najbardziej przykre? Ł»e patrząc na Salamona w reprezentacji, mimo że nie grał w najważniejszych meczach, sprawiał wrażenie zawodnika wychowanego w innych realiach. Bardziej eleganckiego, myślącego i naprawdę przyjemnie patrzyło się na jego występy.
Byliście ostatnio gospodarzami Mistrzostw Europy, a co to oznacza? Infrastukturę i pieniądze. To oznacza wprowadzenie nowej krwi – proszę zwrócić uwagę, jak wiele rzeczy się zmienia. Pojawiają się nowi trenerzy, macie poważnego prezesa federacji… Mam wrażenie, że odbywa się taki – jak by to ująć? – pozytywny ferment. Może to kluczowy moment w historii waszej piłki? Obranie nowego kierunku? Wczoraj na wykładzie rozmawialiśmy o Niemczech, ale popatrzmy na Szwajcarię… Kraj wielkości jednego regionu we Włoszech. Ale zainwestowali w infrastrukturę, trenerów, skopiowali skuteczne metody od innych i co? I awansują na kolejne turnieje, wygrywają w rozgrywkach U-21, U-19. Inwestowanie nie polega na wydawaniu pieniędzy, tylko umiejętnym rozwiązywaniu problemu. Nie można wiecznie powtarzać „jutro, jutro“.
Zmienia się też to, że dziś młodym zawodnikom wystarczy osiem dobrych meczów w Ekstraklasie, by wywalczyć transfer do poważnego zachodniego klubu, jak Malaga czy Sampdoria.
I bardzo dobrze! Ale wiele klubów inwestuje teraz w niedrogą młodzież i postępuje na takiej zasadzie – słyszą, że w Polsce gra młody zawodnik, jadą go obserwować, nie wypada źle, pytają: – Ile kosztuje?
– Mało.
– Bierzemy. Takie pieniądze i tak odzyskamy.
Chłopak może mieć potencjał i eksplodować, ale jeśli się nie uda, to nic straconego. Jeśli przejrzy pan kadry w Primaverze, to połowa jest z zagranicy.
Wspominał pan na wykładzie, że to jeden z problemów calcio.
Taka prawda.
Z drugiej strony trudno się tym obcokrajowcom dziwić, którzy, jak Piotr Zieliński, młody chłopak z Udinese, mogą grzać ławę w klubie, a w reprezentacji wyglądać fantastycznie.
Ale wie pan, Udinese to raj dla piłkarzy. Ich nie interesuje błyskawiczne wprowadzanie zawodnika do gry. Liczy się wyłącznie przyszłość! Czekają na odpowiedni moment, wpuszczają cię i eksplodujesz. David Pizarro, dziś Fiorentina, został kupiony przez Udinese, wrócił na rok do Chile, potem chwilę poczekał, trafił do składu i został sprzedany. Sanchez, Benatia, Handanović… Nie muszą sprzedawać ich od razu. Trenerem jest tam mój uczeń, Francesco Guidolin, który się nie spieszy i przez to idealnie pasuje do tego klubu. Udinese, Atalanta, Empoli – ich główną strategią jest sprzedaż, a nie orgrywanie Interu czy Juventusu.
Ale już takiej Sampdorii nie polecałby pan młodym?
Hmm… To średnio bogaty klub, którego właścicielowi nie zależy na samych zwycięstwach – po prostu chce dobrze żyć. W tym roku sprzedali jednak Poliego do Milanu i Icardiego do Interu. To taki plac budowy, w którym zawsze musi być równowaga kadrowa. Przegrali tylko 0:3 derby z Genoą, a to oznacza śmierć.
Przy okazji, Pawła Wszołka, młodego Polaka z Sampdorii pan kojarzy?
Wydaje mi się, że to zawodnik, który odnajdzie się w bardzo zorganizowanej drużynie. Wtedy dopiero może pokazać potencjał. Ale jeśli trafia na plac budowy, gubi się. Widziałem go w akcji dwa razy i odniosłem wrażenie, że nie wie, jak się zachowywać i gdzie biec… Ale proszę mi powiedzieć, wkrótce będziemy mieli eliminacje Euro 2016…
… w których znajdziemy się w czwartym koszyku.
Nie ma znaczenia. Czasem lepiej być niżej i trafić na groźnych konkurentów od razu. Bo jeśli awansują dwie drużyny, a z jedną spotkamy się w eliminacjach, to na pewno nie trafimy na nią podczas turnieju. Pamiętam, jak przed Euro 2012 spotkałem się na kolacji z hiszpańskimi trenerami, w tym Vicente del Bosque. Rozmawialiśmy o tym, że zagramy w jednej grupie. I co? I to dobrze dla nas, bo po pierwszym starciu mogliśmy się spotkać dopiero w finale! Wie pan, dlaczego moim zdaniem Polsce i Ukrainie nie poszło na Euro? Bo nie wytrzymały presji. Jakich przeciwników miała Polska?
Najłatwiejszych w historii mistrzostw Europy.
I kto awansował?
Grecja i Czechy.
Najłatwiejsza grupa? A Ukraina? Z tego, co pamiętam, wygrała pierwszy mecz, potem przegrała z Anglią i Francją. Wie pan co? Muszę się powoli zbierać…
To niech pan powie na koniec, co dało panu największą dumę w pracy z włoskimi trenerami albo z których z nich jest pan najbardziej dumny?
Z wszystkich – a uczyliśmy prawie wszystkich włoskich trenerów – bo uważam, że ich poziom jest bardzo wysoki. Ale mówię tu też o szkoleniowcach z trzeciej ligi, którzy są jak kierowcy bez samochodu. W poprzednim sezonie Catania za Rolando Marana grała dobrze… Albo Giuseppe Sannino, który teraz pracuje w Chievo, a wcześniej w Palermo, Sienie i Varese… Poziom jest naprawdę wysoki, bo mentalność włoska skupia się na taktyce. 60 milionów Włochów jest trenerami i specjalistami od taktyki. Czuję dumę, kiedy Spalletti czy Mancini wygrywają, ale zawsze im mówiłem, że najbardziej dumny będę, oglądając mecze ich drużyn i czując, że jakąś cząstka ich sukcesu została wpojona przeze mnie. Bardzo mi też miło, kiedy Rafa Benitez, zapytany o to, kto był jego wzorem, wymienia Arrigo Sacchiego, ale zaraz dodaje, że kiedy prowadził juniorów Realu, bardzo dużo nauczył go Franco Ferrari w Coverciano. I po dwudziestu latach to pamiętał… Tak, to moja największa satysfakcja.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA