Pierwsze powołania Adama Nawałki wyglądają trochę tak, jakby się facet najadł szaleju. Na przykład Marciniak – nasz znajomy zwykły mawiać, że takich piłkarzy w Chinach jest miliard. Kosznik – następny perspektywiczny inaczej (chociaż na ligę przyzwoity). No i Leszczyński, bramkarz z pierwszej ligi, podobno zdolny, ale chyba aktualnie nie w życiowej formie. Moglibyśmy tak wymieniać kolejne nazwiska i przy każdym z nich stawiać mniejszy lub większy znak zapytania. Moglibyśmy mnożyć wątpliwości i wyciągać wszystkie wady oraz braki powołanych zawodników.
Tylko, że to chyba nie jest dobry moment.
Lat temu kilkanaście w środowisku dziennikarskim panowała zgodna opinia: Jerzy Engel wciska do kadry braci Ł»ewłakowów, bo ma jakiś deal z Włodzimierzem Lubańskim. Najpierw się o tym szeptało, później mówiło głośniej, a na koniec… wszyscy ucichli i obaj bracia okazali się ważnymi członkami drużyny narodowej, przy czym Michał w ogóle pobił rekord występów w biało-czerwonych barwach.
Wątpimy, by na liście Nawałki był ktoś taki, ale po prostu chcemy wierzyć, że tak jak Jerzy Engel kiedyś widział więcej, tak teraz więcej widzi nowy selekcjoner. W końcu od tego on jest, by o futbolu mieć pojęcie większe niż pan Marian z Pszczyny. To Nawałka wie najlepiej, dlaczego powołał każdego z zawodników, jaki chciał dać sygnał tym piłkarzom, a jaki całemu środowisku. Być może Leszczyński ma być inspiracją dla całej pierwszej ligi. Kopem motywacyjnym dla zawodników, którzy nie mogą dobić się do klubów ekstraklasy, a mają spory potencjał.
Oczywiście, jest też całkiem możliwe, że Nawałka się zwyczajnie wydurnił, ale takie jego prawo. Niech się na razie wydurnia, ma rok czasu na popełnianie błędów i wyciąganie z nich wniosków. Wspomniany Engel zaczął pracę z kadrą tak fatalnie, że nawet Kazik Staszewski w jednej z piosenek śpiewał: „polscy piłkarze nie strzelili od kilkuset minut gola, to stan na kwiecień dwa tysiące i zakończona moja rola”. Nawałce też damy te kilkaset minut spokoju, nawet jeśli w obronie kadry mieliby grać Marciniak, Kosznik i Pazdan. Najwyżej później zabijemy gościa śmiechem.
Fot. FotoPyK