Myśleliśmy że po zmianie komentarzy raz na zawsze pożegnamy się z lokalem socjalnym, fioletową ambrozją, szamotaniną i konkubinami. Myśleliśmy że pijackie eldorado dobiegło końca i we Wrocławiu zapanuje wieczna zgoda, powszechna szczęśliwość i dobrobyt. I gdy już wszystko zmierzało ku dobremu, Śląsk rósł w siłę, a członkowie zespołu nie musieli już powstrzymywać śmiechu, gdy nadchodziły specyficzne postacie żyjące własnym życiem w naszych komentarzach, życie dopisało smutny epilog.
Najpierw okazało się, że końca dobiegło eldorado – to finansowe, gwarantowane przez fortunę pompowaną w klub przez sponsorów i miasto. Warunkowe licencje, znaki zapytania przy excelowych słupkach, coraz więcej czerwieni na ekranach księgowych. Potem ligowa mizeria, boiskowa nijakość i coraz większa furia w oczach sympatycznego czeskiego szkoleniowca.
I dziś wielki finał. Na jaw wyszło, że w szatni Śląska po meczu z Zawiszą wywiązała się szamotanina. Nie wnikamy, kto, co, kogo i jak. Wiemy tylko, że padły ponoć słowa o niewielkich finansach (krezus Gikiewicz cisnął z masażysty, według relacji „Faktu”), padło sporo niecenzuralnych słów, a na koniec – to już według wrocławskiej „Wyborczej” – wyprowadzono bokserskie ciosy. Niestety nie wiemy, czy szatnia była po całym wydarzeniu cała w ekskre… we krwi, ale z pewnością incydent będzie miał swój dalszy ciąg, skoro sprawę wytropiły i nagłośniły lokalne oraz ogólnopolskie media.
Czy psujący atmosferę we wrocławskiej szatni terror dobiegnie końca?