Biliński do wziecia za darmo, awantura w szatni Śląska, Boenisch czuł się jak intruz

redakcja

Autor:redakcja

05 listopada 2013, 07:49 • 15 min czytania

Zapraszamy na wtorkowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.

Biliński do wziecia za darmo, awantura w szatni Śląska, Boenisch czuł się jak intruz
Reklama

FAKT

Lech zarobi na Lovrencsicsu?

Reklama

Gergo Lovrencsics półtora roku temu został wypożyczony z Lombardu Papa. Jednak tak naprawdę zaczął dobrze grać tuż przed terminem zakończenia wypożyczenia. Dzięki temu podpisał trzyletni kontrakt. Od tego momentu na lepszą grę skrzydłowego musieliśmy poczekać do meczu w Gdańsku (4:1), w którym zdobył jedną z bramek. Lovrencsics strzelił też gola Legii (1:1), dzięki temu Lech uratował punkt. Najbardziej udanym występem Gergo było niedzielne spotkanie z Górnikiem (3:1). Najpierw zdobył wyrównującą bramkę, a później asystował przy następnej. Dużo biegał, walczył i wrzucał celne piłki w pole karne. – Takiego Węgra zawsze chcemy oglądać. W ostatnich meczach wyraźnie widać postęp w jego grze – komplementował ekspert piłkarski Kazimierz Węgrzyn (46 l.). Lech może nieźle na tym zawodniku zarobić. Jeśli Lovrencsics utrzyma formę, wkrótce może się pojawić atrakcyjna oferta z zachodniego klubu.
– Zimą będziemy zmuszeni sprzedać kolejnego piłkarza – słychać w klubowych korytarzach. Czy pierwszy na liście jest właśnie Lovrencsics?

Frankowski: Pieniądze w kadrze są ważne.

Kwestia pieniędzy czy podziału premii w kadrze jest oczywiście istotna, choć nie powinna być najważniejszym tematem na zgrupowaniu reprezentacji. Być może jeden na dwudziestu zawodników nie przejmuje się tym tematem, ale większość chce znać zasady finansowania i dlatego pomysł z wcześniejszym ustaleniem premii za awans do mistrzostw Europy uważam za słuszny. W reprezentacji jest nowe rozdanie i widać, że już na początku pracy trenera Adama Nawałki reguły mają być jasne. Piłkarzom również powinno się to podobać. Premia za awans na pewno będzie godna, ale jeśli drużyna zrealizuje swój cel, to nikt z opinii publicznej nie przyczepi się do wysokiej sumy. Pamiętajmy, że w ostatnich latach nagrody też były ustalane, ale rzadko wypłacane, bo po prostu brakowało awansów. Za przyjazd na zgrupowanie reprezentantom powinno przysługiwać startowe. Moim zdaniem jest to forma docenienia zawodników przez PZPN. Być może dla niektórych piłkarzy nie są to wielkie sumy, ale z drugiej strony nie oszukujmy się – jeśli na kadrę przyjeżdża chłopak z polskiej ligi, który zarabia zdecydowanie mniej od kolegów z zachodnich lig, to dla niego jest to znacząca kwota. PZPN to prężnie działająca instytucja i stać ją na odpowiednie wynagrodzenie powołanych zawodników. Podoba mi się polityka prezesa związku, Zbigniewa Bońka. Finanse w naszej piłce bardzo często wzbudzały kontrowersje, dlatego podanie informacji o premiach do publicznej wiadomości spowoduje, że atmosfera wokół tej sprawy powinna być czysta i jasna od samego początku.

Mamy również zajmujące fotostory z Jakubem Koseckim i jego narzeczoną podczas zakupów… żwirku dla kotów.

RZECZPOSPOLITA

Adam Nawałka: Piłkarz nie może robić łaski.

Czym pan się będzie różnił od Waldemara Fornalika?
– Adam Nawałka: Na to mnie pan nie weźmie. Nie powiem słowa na temat swojego poprzednika i nie ocenię żadnego innego trenera. Mam szacunek dla pracy i Waldka, i Franciszka Smudy, bo wiem jak ciężką robotę wykonywali i jaka odpowiedzialność na nich spoczywała.

Jeszcze pan nie wie. Jest gorzej niż pan myśli.
– Mam nadzieję, że nie. Problem każdego trenera polega na tym, że co by mądrego nie zrobił i tak jest oceniany na podstawie wyników drużyn, które prowadzi. Właśnie otrzymałem esemesa od Andrzeja Iwana, mojego przyjaciela ze starej Wisły. Napisał po meczu Górnika z Lechem w Poznaniu: „Przez pół godziny widziałem najlepszego Górnika od czasów Lubańskiego. Z wyjątkiem skuteczności. Ł»yczę ci, żeby reprezentacja grała podobnie, ale przez 90 minut i strzelała bramki”. To jest miłe, ale żeby Górnik dobrze grał, trzeba było pracować cztery lata. W reprezentacji tak się nie da.

Chciałem tylko delikatnie zwrócić uwagę, że Górnik w Poznaniu jednak przegrał. Ale miewa okresy ładnej gry, to prawda. Czy pan już wie, czym różni się praca trenera klubowego od pracy trenera kadry?
– Najprostsza odpowiedź brzmi: w klubie liczy się trenowanie, a w reprezentacji selekcja. Zawodnik uczy się na codziennych zajęciach, a nie podczas czterech treningów przed meczem kadry. Moim zadaniem jest wykorzystanie jego potencjału, doświadczenia i świadomości taktycznej.

GAZETA WYBORCZA

Kamil Biliński do wzięcia za darmo, od zaraz.

– W klubie chcą, żebym został, ale szanse na to są niewielkie. Władze Ł»algirisu wiedzą, że mam lepsze propozycje pod względem sportowym i finansowym. Moja przyszłość powinna wyjaśnić się w grudniu – zapowiada Biliński, który po wygaśnięciu kontraktu będzie do wzięcia za darmo. To oznacza, że Śląsk nie zarobi na jego przenosinach do nowego klubu ani grosza. Przypomnijmy, że wrocławianie oddali swojego wychowanka do Ł»algirisu za darmo, ale zastrzegli sobie 40 proc. z przyszłego transferu. Fakt, że Biliński będzie miał kartę w ręku, sprawia, że po zawodnika już ustawiła się kolejka chętnych. Biliński: – Mam kilka ciekawych propozycji. Jedną z nich jest oferta z belgijskiej ekstraklasy. Nie chcę jednak zbyt szybko podejmować decyzji. Chciałbym postawić kolejny krok w karierze i sprawdzić się w silniejszej lidze. Jednak przy wyborze klubu będę się kierował nie tylko aspektem sportowym, ale także finansowym. Jestem w takim wieku, że mam szansę złapać dobry kontrakt – mówi 25-letni snajper. Biliński nie wyklucza powrotu do Polski. Blisko powrotu do ekstraklasy był już pół roku temu. Czy chciałby wrócić do Śląska, z którego jeszcze nie tak dawno pozbyto się go lekką ręką?

Awantura w szatni Śląska Wrocław.

Awantura między piłkarzami Śląska Wrocław – w szatni doszło do ostrego starcia bramkarza Rafała Gikiewicza z pomocnikiem Przemysławem Kaźmierczakiem. Przyszłość Gikiewicza w Śląsku stoi pod dużym znakiem zapytania. Do kłótni w szatni Śląska doszło w minioną niedzielę, po przegranym 1:2 meczu z Zawiszą Bydgoszcz. Śląsk prowadził w tym pojedynku 1:0, ale później pogubił się i stracił dwa gole. Dzięki temu beniaminek ekstraklasy Zawisza wygrał pierwszy w tym sezonie mecz na wyjeździe. Przez kilka dni zdarzenie udało się ukryć w tajemnicy. Jednak z bardzo wiarygodnego źródła wiemy, że po meczu w szatni wrocławian było bardzo nerwowo. Najbardziej wściekły po porażce był bramkarz Rafał Gikiewicz, który krzyczał na kilku kolegów z drużyny. Obrażał ich i obwiniał za porażkę, podkreślając, że przez takich nieudaczników Śląsk nic nie osiągnie. Z relacji naszego rozmówcy wynika, że bramkarz wrocławian używał przy tym dosadnych, wulgarnych porównań. Konflikt próbował rozładować masażysta drużyny Jarosław Szandrocho. Ale to tylko jeszcze bardziej rozzłościło Rafała Gikiewicza, który swoją agresję skierował przeciwko klubowemu masażyście. Wtedy do akcji wkroczył pomocnik Przemysław Kaźmierczak. Ruszył na Gikiewicza i uderzył go w twarz. Gdyby nie natychmiastowa reakcja kilku innych piłkarzy, w szatni mogło dojść do poważnej bójki. Grupa kilku zawodników z ogromnych trudem powstrzymała niezwykle silnego Kaźmierczaka, który nie zamierzał odpuścić Gikiewiczowi. W końcu udało się go odciągnąć od bramkarza.

Aleksandar Vuković: Kontuzje w Legii to nie wina sztabu medycznego.

Czym spowodowane są kontuzje w Legii?
Aleksandar Vuković: Obwinianie sztabu szkoleniowego Legii to szukanie dziury w całym. Michał Ł»yro co chwila doznaje kontuzji, podobnie jak Michał Efir, który miał już trzy operacje. Można o nich mówić, że to piłkarze podatni na kontuzje. Nie szukałbym w tym drugiego dna.

Latem klub zmienił sztab medyczny i pojawiają się głosy, że odpowiedzialni za kontuzje są ci, którzy obecnie zajmują się piłkarzami.
– Ł»ałuję, że grupa z doktorem Stanisławem Machowskim na czele, która do niedawna pracowała w klubie, odeszła. Cenię ich jako fachowców. Uważam, że mieli odpowiednie kompetencje, żeby pracować w Legii. Ale obecne kontuzje w drużynie nie powinny źle świadczyć o członkach sztabu medycznego czy o tym, że trener Jan Urban popełnił błąd. Wiele urazów jest mechanicznych. Nie są spowodowane przeciążeniem, więc trudno mówić o błędach.

Henrik Ojamaa kłopotów ze zdrowiem nie ma, ale ostatnio jest mocno krytykowany. Słusznie?
– Mnie też od czasu do czasu zdarza się krytykować Estończyka. Ale liczę na jego dobrą grę. Cały czas coś w nim widzę, bo ma możliwości. Można powiedzieć, że jest silniejszą wersją Jakuba Koseckiego. W tym sezonie zdarzały mu się dobre występy. Uważam, że pierwsze pół roku w Polsce wykorzysta, żeby odpowiednio się zaaklimatyzować, i wiosną będzie mocnym punktem drużyny, choć ostatnie jego mecze nie wyglądały dobrze.

SPORT

Henryk Kempny wspomina Gerarda Cieślika.

Gerarda Cieślika wspominają koledzy z dawnych lat. Henryk Kempny podawał mu piłkę, kiedy snajper Ruchu strzelał gola Związkowi Radzieckiemu. – Był fantastycznie zwinny, dobry technicznie. Dużo się można było od niego nauczyć – mówi „Sportowi” napastnik Henryk Kempny. W latach 1955-58 obaj zagrali wspólnie w ośmiu meczach reprezentacji Polski. Kempny jest młodszy o siedem lat i to on podawał mu piłki m.in. podczas słynnego meczu z ZSRR. – Dostaję na prawym skrzydle podanie z pomocy, robię parę kroków i szukam centry. Nagle widzę – wbiega Cieślik w pole karne. No to ja mu dorzucam piłkę na nogę i jest 1:0 – wspomina Henryk Kempny. Czy zdążyli się poznać podczas zgrupowań kadry? – Na tyle, na ile pozwalała różnica wieku; ja jednak dużo młodszy byłem. Ale Gerard był bardzo życzliwy i towarzyski człowiek. Przychodził do mnie, czasem doradzał, czasem pouczał. Generalnie – mam wrażenie – w kadrze było wówczas większe poczucie wspólnoty, jedności – wspomina piłkarz.

DZIENNIK POLSKI

Będą kolejni debiutanci w drużynie Nawałki.

Dzisiaj Adam Nawałka ma wysłać pierwsze powołania do piłkarzy z naszej ekstraklasy. Dopytywany o to wczoraj w Białej Podlaskiej, gdzie uczestniczył w otwarciu nowej szkoły PZPN dla trenerów, nie podał żadnych nazwisk. – Czy będą jakieś bomby? Już wy ocenicie skalę eksplozji – roześmiał się tylko. Przyznał jednak, że po wezwaniu dla Piotra Ćwielonga z Bochum znajdzie się też miejsce dla innych debiutantów. W sumie z kraju będzie ośmiu-dziewięciu graczy. – Ale dwa miejsca jeszcze zostawię wolne i uzupełnię dopiero po ostatniej ligowej kolejce przed meczami ze Słowacją i Irlandią. Nie chcę zamykać listy, żeby każdy piłkarz do ostatniej chwili widział dla siebie szansę – ujawnił nam szkoleniowiec. W weekend obejrzał dwa spotkania: Legii z Zagłębiem i Lechii ze Śląskiem. W tym drugim meczu obserwował m.in. Adama Kokoszkę, Mariusza Pawelca, Tomasza Hołotę oraz Pawła Dawidowicza i Adama Pazio. Spekuluje się, że Nawałka powoła Rafała Kosznika, lewego obrońcę Górnika Zabrze oraz – na pierwszy mecz 15 listopada – stopera Lecha Poznań Marcina Kamińskiego. Pierwszego miał w klubie na co dzień, ale i karierę tego drugiego uważnie śledził od kilku lat, a teraz uważa, że dojrzał już do poważnego sprawdzianu w drużynie narodowej (czego poskąpił mu Waldemar Fornalik). W rozgrywanym także 15 listopada meczu eliminacji młodzieżowych mistrzostw Europy z Maltą kadra U-21 powinna sobie poradzić bez Kamińskiego. Stoper Lecha wzmocni za to ekipę Dorny cztery dni później, w arcyważnym spotkaniu przeciw Grecji w Krakowie, więc zabraknie go w składzie pierwszej reprezentacji, która tego samego dnia zagra towarzysko w Poznaniu.

SUPER EXPRESS

Sebastian Boenisch: W reprezentacji czułem się jak intruz.

Za grę w meczach z Czarnogórą i San Marino nie zostawiono na tobie suchej nitki. Jak na to zareagowałeś?
Sebastian Boenisch: – Krytyki rzeczowej nigdy się nie bałem. Ale nieprawdą jest, że zabrakło mi motywacji w tych meczach. Przed pierwszym z tych meczów usłyszałem od selekcjonera, że nie może mnie wstawić do składu, ponieważ drużyna wygrała poprzedni mecz (towarzyski z Danią 3:2 – red.) i opinia publiczna zżarłaby go, gdyby dokonał zmian w składzie. Po takich słowach czułem się kimś niepotrzebnym, intruzem w tej reprezentacji. Nie wiedziałem, czy trener ma jakąś własną koncepcję, czy skład ustala za niego opinia publiczna i dziennikarze. Trudno było mi dać z siebie wszystko, gdy musiałem zmienić na boisku kontuzjowanego kolegę.

Ale chyba nie było tak, że specjalnie dopuszczałeś rywali do dośrodkowań?
– Oczywiście, że nie. Zbyt ciężko pracowałem na swoje nazwisko, żeby nim teraz szargano. W klubie gram tak, żeby przede wszystkim zamykać rywalom wejście do środka pola karnego, a w drugiej kolejności nie dopuścić do dośrodkowań. Oparte to jest na zgraniu i wzajemnej asekuracji. Chyba nie robię tego źle, skoro wygrywamy, a ja zagrałem w 11 meczach ligowych i 3 w LM. W reprezentacji trudno było o zgranie, jeśli na każdym kolejnym zgrupowaniu widziałem 3 nowych piłkarzy z defensywy, których wcześniej nie znałem.

Brak dyscypliny w kadrze i podział na grupy miał duży wpływ na wyniki?
– Nie wypowiadam się na ten temat, bo mam zasadę – przepraszam za wyrażenie – że nie „sram do swojego gniazda”. Mimo że sam zostałem nazwany w kadrze świętą krową, a niektórzy z piłkarzy mówili, że bardziej wolą grać z tym piłkarzem, a nie z tamtym, a konkretnie ze mną. Ustalanie składu to powinna być wyłącznie decyzja trenera. Tak jest w Bundeslidze i do tego jestem przyzwyczajony. Nie rozumiem też, dlaczego tak wiele osób krytykuje za grę w kadrze Roberta Lewandowskiego. Może są inne powody, że on czy Kuba Błaszczykowski nie grają w niej tak jak w klubie, gdzie pokazują światową klasę…

Ryszard Tarasiewicz: Jesteśmy (jeszcze) za słabi na puchary.

Mimo tych luk kadrowych z przytupem kończycie pierwszą cześć sezonu. Gdyby nie słaby początek, w którym zgubiliście 6-7 punktów, Zawisza byłby w ścisłym czubie tabeli.
Ryszard Tarasiewicz: – Generalnie jestem zadowolony, bo we wszystkich meczach zagraliśmy na dobrym poziomie. Kilka punktów nam uciekło, choć na to nie zasłużyliśmy, ale podobne problemy miały też inne zespoły w lidzeÂ…

Rundę jesienną kończycie dziś w Chorzowie. Ruch, odkąd szkoli go Jan Kocian, gra – podobnie jak wy – efektowną ofensywną piłkę. Będzie się działo?
– Nie interesuje mnie stawianie autobusu na własnym polu karnym i gra na remis. W każdym meczu walczymy o całą pulę. Na Śląsk też jedziemy po zwycięstwo.

Goulon, Vasconcelos, Luis Carlos. Każdego z tych zawodników wzięliście z marszu, bez testów, okresów próbnych. To szczęście czy ma pan nosa do wynajdywania szerzej nieznanych zawodników z zagranicy?
– Prezes Osuch ma dobre kontakty. Rozmawiamy, pan Osuch mówi, że są tacy i tacy piłkarze, a kwestie ich zakontraktowania pozostawia mnie. Nikogo nie biorę w ciemno, chociaż pewna doza szczęścia też jest potrzebna. Tu nie ma żadnej złotej recepty, nie ma nieomylnych. Tym bardziej że obracamy się w określonych realiach płacowych.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Premie dla kadry: Pęknie 10 milionów?

Premie za awans do finałów EURO 2016 będą najwyższe w historii kadry. Boniek jest gotów płacić, lecz tylko za sukces. Trzeba wysokość nagród ustalić w miarę szybko, by potem nie zaprzątać sobie takimi sprawami głowy – mówi sekretarz generalny PZPN Maciej Sawicki. Wcześniej musi zostać wybrana nowa Rady Drużyny,bo to ona będzie rozmawiała w sprawie premii z kierownictwem związku. Za awans do MŚ w Brazylii PZPN obiecywał piłkarzom 8 mln złotych. Nikt się więc nie zdziwi, jeśli teraz pęknie granica dziesięciu milionów. Oczywiście decydujący głos należy do prezesa Zbigniewa Bońka, który zapewne w swoim stylu nie będzie miał kłopotów z zaproponowaniem sowitej nagrody za konkretny sukces. Gdy na przełomie wieków był wiceprezesem PZPN, kadrowicze Jerzego Engela za awans na mundial w Korei dostali 2 mln dolarów do podziału, co w tamtych czasach było bardzo wysoką nagrodą. Występy w finałach kolejnego mundialu (2006) i EURO 2008 zostały wyceniony niżej – na 1,5 mln dolarów. Boniek doskonale zdaje sobie sprawę, że warto motywować piłkarzy. Zresztą tak samo robi z Adamem Nawałką. Nie jest tajemnicą, że nowy selekcjoner co miesiąc będzie inkasował nawet dwa razy mniej niż jego poprzednik. Ale gdy Polska awansuje do EURO 2016, dostanie gigantyczną podwyżkę. Boniek nie chce rozmawiać o konkretnych stawkach. „Pieniądze lubią ciszę” – zwykł powtarzać, jednak z innego źródła wiemy, że premia za awans dla selekcjonera może przekraczać nawet 1 mln euro. I choć to kwota imponująca, to wcale nie oderwana od rzeczywistości. Za wejście do finałów EURO 2008 ówczesny selekcjoner Leo Beenhakker dostał 600 tys euro, a przecież regularną pensję miał nieporównywalnie wyższą niż teraz Nawałka.

Chcesz iść w ślady Adasia? Zacznij od Podlasia!

Nowe miejsce, nowe metody i nowi wykładowcy. Szkoła Trenerów PZPN zmienia wizerunek i sposób nauczania. Czy na lepszy? Wiele na to wskazuje. Od poniedziałku stolica polskiej myśli szkoleniowej leży 160 km od Warszawy. W Białej-Podlaskiej rozpoczął się pierwszy kurs UEFA Pro w odmienionej Szkole Trenerów. Wśród dwudziestu uczestników jest m.in. Mariusz Rumak, Jerzy Brzęczek, Dariusz Dudek i Marcin Dorna. – To taki powrót do przeszłości, do czasów studenckich, chociaż w moim przypadku aż tak wiele lat nie minęło – stwierdził opiekun kadry, która walczy o awans do Igrzysk Olimpijskich. Nauka potrwa 15-16 miesięcy. Na otwarciu szkoły pojawili się najważniejsi ludzie polskiej piłki – Zbigniew Boniek, Adam Nawałka czy Roman Kosecki. – Liczę, że wkraczamy na nową drogę, ale przede wszystkim na jakość w szkoleniu. Chcemy dać trenerom pole do wymiany myśli oraz dyskusji. Nikt nie ma zamiaru nikogo uczyć, jak prowadzić drużynę, w jakim grać ustawieniu. To oni sami podejmują decyzję. Jako PZPN dajemy możliwość zdobywania wiedzy, podnoszenia swoich umiejętności, zdobycia czegoś ekstra – mówi Boniek. Nawałce towarzyszyli ci, którzy kierowali reprezentacją z lepszym lub gorszym skutkiem przed nim – Antoni Piechniczek, Janusz Wójcik, Andrzej Strejlau i Henryk Apostel. Obecny selekcjoner zainteresowaniem wokół jego osoby zepchnął poprzedników do bocznych stolików, a niektórzy z nich czuli się zaniedbani. – To nie tak, że wcześniej nie mieliśmy się od kogo uczyć, czego sam jestem przykładem. Tutaj jest to po prostu wszystko dobrze zorganizowane. Trener zawsze musi pogłębiać wiedzę i doskonalić warsztat, bo zaraz przegoniliby go inni. Sam szukam nowych rozwiązań. Co zimę jeżdżę na południe, do Włoch i czerpię od innych. Liczę, że taka szkoła będzie dobrym polem do współpracy trenerów. Czy pojawię się tu kiedyś jako wykładowca? Jeśli ktoś będzie mnie tu chciał, to dlaczego nie? Jestem otwarty na współpracę – powiedział „PS” Nawałka.

Do Polski trafił przypadkiem, teraz jest gwiazdą.

Leszek Kapka, biznesmen z Tomaszowa Lubelskiego, usiadł wtedy nad kilkunastoma kartkami, które dostał od znajomego menedżera. – To wyglądało tak: imię i nazwisko czarnoskórego piłkarza, wiek, do tego dwa, trzy zdania charakterystyki. Nic więcej, a ci piłkarze wydawali się prawie identyczni. Totalna loteria. Wybrałem trzech, w tym właśnie Prejucea – wspomina Kapka w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.

Nakoulma trafił do Granicy Lubycza Królewska, klubu mającego swoją siedzibę tuż przy ukraińskiej granicy. Wiedział o papieżu-Polaku, ale nie miał pojęcia, jakie temperatury są w naszym kraju. Na początku chciał wracać do siebie, ze względu na przejmujące zimno. Dał się jednak przekonać i został, a po Lubyczy szybko zaczęły krążyć opowieści o miejscowych kobietach, które w wiadomym celu ustawiały się w kolejkach pod jego pokojem hotelowym. Ale Nakoulma z miejsca zaczął też podbijać polskie boiska. Choć nasi rozmówcy są zgodni – cała jego kariera mogła rozwinąć się dużo szybciej.

Rok, 2007. Trening Hetmana Zamość. Trener Przemysław Cecherz podchodzi do piłkarzy, rozgląda się i nie widzi Nakoulmy.

– Gdzie on jest? – pyta zawodników.
– Trenerze, przyjechali w nocy i zabrali go samochodem – odpowiada Serges Kiema, inny piłkarz z Burkina Faso.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama