Osiem zwycięstw, cztery remisy, trzy porażki. Właśnie tak wygląda bilans Górniczych Klubów Sportowych z Bełchatowa oraz Katowic. Po imponującej serii meczów bez wtopy, katowicka Gieksa dopięła swego i dogoniła spadkowicza z Ekstraklasy. Po znakomitej końcówce dreszczowca rozgrywanego przy Bukowej, Kazimierz Moskal, trener, który w ubiegłym sezonie był o krok (o gol Michała Wróbla) od Ekstraklasy, dziś znów celuje w awans i idzie po niego coraz pewniejszym krokiem.
Już wczesnym popołudniem, gdy punkty stracił Bełchatów, przewidywaliśmy, że na górze mogą nastąpić drobne przetasowania, a przynajmniej jedno, bardzo istotne – katowicka Gieksa może zrównać się punktami z liderem. Jak to zwykle bywa, nasze przewidywania nie sprawdzały się w najmniejszym choćby stopniu – od pierwszej minuty do ataku ruszył Stomil, a obrońcami z Górnego Śląska co i rusz kręcili – a to Kato (kolejny Japończyk z papierami na grę!), a to Lech. Po piętnastu minutach wynik otworzył właśnie Grzegorz Lech, a w kolejnych 30-40 minutach częściej pachniało podwyższeniem prowadzenia, aniżeli wyrównaniem.
Serio, Katowice, tak przez nas chwalone w zapowiedziach i ostatnich tekstach o pierwszej lidze, były praktycznie bezradne. Zarówno w tyłach, gdzie każde rozrzucenie piłki na skrzydło przez graczy Stomilu budziło popłoch w szeregach defensywy GKS-u, jak i w przodzie, gdzie kłopoty z takim elementarzem jak przyjęcie, czy klepka mieli nawet tak doświadczeni gracze jak Fonfara czy Gancarczyk. Ten drugi na szczęście rozegrał się po przerwie, ale by Gieksa wyłamała się z dominacji teoretycznie słabszego rywala na boisku musiał się pojawić Grzegorz Goncerz. Facet, który w tym meczu zagrał rolę strzelby wiszącej na ścianie. Powisiał, powisiał, w końcu dwa razy strzelił – w tym raz w ostatnich sekundach meczu.
Nie wiemy, czy Gieksiarze czekali na nasz sygnał (skrytykowaliśmy ich postawę w relacji LIVE), czy po prostu umówili się, że ruszają po godzinie gry – tak czy owak, wszystko zbiegło się w jednej chwili – pojawienie się na murawie Goncerza, wyprowadzenie kilku groźnych ataków i kompletne zagubienie w defensywie Stomilu. Efekt – dwa sztychy, trzy punkty, drugie miejsce.
Co ponad wyczyny obu GKS-ów? Swój mecz wygrał również Górnik Łęczna, który nie pozwala katowicko-bełchatowskiemu duetowi zapomnieć o pogoni reszty peletonu. Warto zauważyć jednak świetną formę… gdyńskiej Arki. Tej samej, która właściwie po każdej kolejce zbiera solidne i dość często zasłużone cięgi za kolejne zawody sprawiane swoim kibicom. Były porażki z Dolcanem czy kompromitujące 0:2 u siebie z ROW-em, były zasłużone zjeby i wyrwane włosy kibiców, ale wystarczyły trzy kolejne zwycięstwa, by usadowić się tuż za górniczym podium. Arka co prawda nadal nie przekonuje i – mówiąc delikatnie – niekoniecznie chcielibyśmy oglądać grę tej jakości na boiskach Ekstraklasy – ale ciuła konsekwentnie punkty i trzyma bliski dystans z czołówką. Pozostając wciąż jedną z najchętniej krytykowanych ekip…
Aha, by nie było za różowo. Siedemnasta ekipa ligi, Okocimski Brzesko, traci do Arki… dziewięć „oczek”.