Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.
FAKT
Radović z Legią do 2017 roku.
Miroslav Radović (29 l.) przedłuży kontrakt z Legią. Serbski piłkarz zwiąże się z warszawskim klubem do 2017 roku. Dostanie też niewielką podwyżkę. Nową umowę Radović ma podpisać jeszcze w tym tygodniu. Dotychczasowa obowiązywała do końca czerwca 2014 roku. Serb przedłuży ją o kolejne trzy lata. W ostatnich dniach ustalano szczegóły, strony osiągnęły w końcu oporozumienie. Piłkarz, który zarabiał około miliona złotych brutto rocznie, dostanie niewielką podwyżkę. Radović niebawem powinien wrócić do treningów. Po raz ostatni wystąpił miesiąc temu (3 października) w spotkaniu Ligi Europy z Apollonem Limassol (0:1). Doznał wtedy kontuzji mięśnia uda. Kiedy miał już pojawić się z powrotem na boisku, złamał kość śródręcza. Przeszedł operację, a w przyszłym tygodniu ma zacząć normalnie ćwiczyć ze specjalnym opatrunkiem ochronnym na ręce. W czasie przerwy na mecze reprezentacji Radović będzie nadrabiał zaległości treningowe i powinien wystąpić w spotkaniu 17. kolejki z Pogonią Szczecin (23 listopada).
Dudek o kompromitacji Boruca: Czasami ma problemy z koncentracją.
Nigdy nie puściłem takiego gola jak Boruc, ale dwukrotnie widziałem podobną sytuację. Najpierw III lidze, gdy byłem 18-letnim chłopakiem, siedziałem na ławce, a moja Concordia Knurów grała z GKS-em Tychy. Bramkarz rywala wykopał piłkę, ta z powodu silnego wiatru i mokrej murawy leciała trochę inaczej niż zwykle i wpadła do naszej siatki. Sytuację Boruca oglądałem kilka razy i widać było, że w Stoke też bardzo mocno wiało, ale to nie może być wytłumaczenie dla bramkarza, który na Wyspach spędził już kilka dobrych lat. Tutaj bardzo często wiatr jest jak małe tornado i bardziej niż deszcz utrudnia grę nie tylko piłkarzom, ale i na przykład golfistom. Boruc powinien być do tego przyzwyczajony. Tym bardziej, że miał czas, by się dobrze ustawić. To znakomity bramkarz, którego największym problemem jest jednak właśnie to, co go w sobotę zgubiło – chwilowy brak koncentracji. Właśnie przez to, broniąc w reprezentacji, puszczał kilka lat temu gole na Słowacji i w Irlandii Północnej. W Stoke widać było, że na samym początku piłkę chcieli wybić obrońcy, ale potem się od niej odsunęli. Pewnie usłyszeli Artura: „Zostaw! Moja!”. Niestety, Boruc już wtedy stał za daleko od bramki.
Grają o punkty i 700 tysięcy.
Podobnie jak w poprzednim, tak udanym dla gliwiczan sezonie, w którym wywalczyli sobie miejsce w europejskich pucharach, tak i teraz śląski zespół za konkretne cele ma wyznaczone spore premie. Miejsce w pierwszej ósemce po zakończeniu długiej rundy jesiennej w grudniu, to bonus w postaci 700 tys. złotych. Jeżeli wiosną uda się utrzymać pozycje w grupie mistrzowskiej, to piłkarze zarobią kolejne 1,3 mln złotych. Na razie Piast gra jednak źle, a w tabeli zajmuje odległą pozycję. Dziś o godz. 18 na stadionie przy ulicy Okrzei Piast podejmuje Jagiellonię Białystok. Zanosi się na roszady w podstawowym składzie gliwiczan. Nie wszystkie wynikną ze słabej formy co poniektórych. Kłopoty z kolanem ma Ruben Jurado (27 l.), z kolei nie wiadomo co z Adrianem Klepczyńskim (32 l.). Doświadczony obrońca otrzymał czerwoną kartkę w meczu z Pogonią. – Odwołaliśmy się od tej kartki, ale nie wiadomo czy nasz protest zostanie uwzględniony. Może zabraknąć czasu. Z drugiej strony komisja w trybie pilnym unieważniła ostatnio czerwoną kartkę dla Nakoulomy z Górnika. Może więc w naszym przypadku będzie podobnie – ma nadzieję Dariusz Dudek (38 l.), drugi trener Piasta.
RZECZPOSPOLITA
Mały łącznik z Chorzowa, Gerard Cieślik.
– W roku 1944, kiedy miałem 17 lat, zostałem wcielony do Wehrmachtu i wysłano mnie na tereny wschodnich Niemiec, które później stały się NRD. Po kilku miesiącach zebraliśmy się w gronie pięciu–sześciu Ślązaków i postanowiliśmy uciec do Amerykanów. Przeprawialiśmy się przez Łabę na tratwie skleconej z jakichś skrzynek i desek. Ja bardzo słabo pływałem, więc założyłem na szyję nadmuchaną dętkę samochodową. Przeprawa przez rzekę to było piekło. Strzelali do nas, znosił nas prąd i na kilka metrów od brzegu musieliśmy skakać do wody. Dętka spadła mi z szyi, zacząłem się topić. Uratował mnie Teodor Wieczorek, starszy ode mnie o cztery lata, znaliśmy się z boisk w Chorzowie. Do Amerykanów nie dotarliśmy. Złapali nas Rosjanie i wsadzili na prawie pół roku do obozu w Brandenburgu. To, że w ogóle wróciliśmy stamtąd do domu na Śląsk, to cud – opowiadał Gerard Cieślik w rozmowie z „Rz”. Był w Polsce królem ery sznurowanej rzemieniem piłki i butów piłkarskich z nabijanymi przez szewców skórzanymi kołkami na podeszwach. Natchnieniem kibiców, wśród których są późniejsi mistrzowie w swoich dziedzinach: reżyser Kazimierz Kutz, premier Jerzy Buzek, profesor Jan Miodek. Najbardziej znani kibice Ruchu Chorzów. Gerard Cieślik miał niewiele ponad 160 cm wzrostu, co jednak w ogóle nie przeszkadzało mu staczać zwycięskich pojedynków ze znacznie potężniejszymi przeciwnikami. Atutem Cieślika była nadzwyczajna technika połączona z umiejętnością dryblingu, sprytem, szybkością i skocznością.
GAZETA WYBORCZA
Wisła nie wygrała od trzech miesięcy na wyjeździe, ale teraz ma najlepsza okazję.
W tym sezonie piłkarze Franciszka Smudy grają powyżej oczekiwań, ale gdyby brać pod uwagę tylko mecze wyjazdowe, to tak kolorowo by nie było. Poza Reymonta wygrali tylko raz – w pierwszym spotkaniu wyjazdowym z Koroną Kielce. Łącznie poza swoim stadionem zdobyli tylko 7 z 27 punktów. Lepiej na wyjazdach spisuje się od nich połowa ligi, w tym m.in. dziesiąta Jagiellonia (12 punktów), dziewiąty Ruch (8) czy szósta Lechia (9). – Dużo ostatnio rozmawiamy o spotkaniach wyjazdowych. Też chciałbym, żebyśmy zaczęli je wygrywać – przyznaje Paweł Brożek, napastnik Wisły. Trener Smuda wychodzi z założenia, że jak się nie ma tego, co się lubi, to się lubi, co się ma. – Oczywiście chcemy wygrywać na boiskach rywali, ale jak się przywozi co najmniej punkt, to samopoczucie jest dużo lepsze. Najbardziej wiarę i chęci odbierają dopiero porażki, a my przegraliśmy tylko jeden mecz [w Bydgoszczy z Zawiszą 1:3 – przyp. red.] – podkreśla szkoleniowiec Wisły. Dziś wiślacy będą mieli idealną okazję, by do Krakowa wrócić z kompletem punktów, bo Podbeskidzie na razie jest murowanym kandydatem do spadku. Zdobyło zaledwie dziewięć punktów, a do bezpiecznego miejsca traci pięć. Niewiele dała też zmiana trenera. Czesława Michniewicza zastąpił Leszek Ojrzyński i od razu zaczął wprowadzać do szatni nowości. Przyniósł nawet swoją muzykę i raczy zawodników polskim hip-hopem, ale na razie nie przynosi to efektów, bo Podbeskidzie w dwóch spotkaniach zdobyło tylko punkt (0:0 z Ruchem Chorzów i 0:4 we Wrocławiu ze Śląskiem). Zresztą w 14 meczach Podbeskidzie wygrało tylko raz (u siebie z Koroną). – Do Bielska-Białej oczywiście jedziemy po trzy punkty – zapewnia Brożek.
Możdżeń: Nie wiem, czy po tych okrzykach paru osobom jest teraz głupio.
Między 65. a 87. minutą „Kolejorz” strzelił jednak trzy gole i pokonał wicelidera ekstraklasy. – Wszyscy wspominają mecze Lecha za trenera Franciszka Smudy, jakie to były wspaniałe widowiska, gdy Lech wychodził z trudnych sytuacji: przegrywał w meczu, ale potem remisował albo wygrywał, albo gdy wracał z 0:3 do 3:3. Dzisiaj zagraliśmy podobny mecz, na pewno było mnóstwo emocji – uważa lechita. Zanim Lech zaczął odrabiać straty, z trybun było słychać wiele nieprzychylnych okrzyków pod adresem trenera Mariusza Rumaka i samych piłkarzy. – Nie słyszałem tego. O części okrzyków dowiedziałem się w szatni. Jeżeli faktycznie były hasła, które wzywały trenera do dymisji, to mogę powiedzieć, że trener wyszedł z tej sytuacji obronną ręką. Wygrał mecz, pokazał, że ma jakiś warsztat, wierzył w nas do końca i daliśmy radę. Nie wiem, czy teraz paru osobom jest głupio, czy po tym wszystkim docenią trenera i nas – zastanawia się Mateusz Możdżeń. Obrońca „Kolejorza” zgadza się jednak z tym, że niezadowolenie publiczności nie wzięło się znikąd. – Zakończyliśmy właśnie rundę, która pewnie była rozczarowująca. Głupio traciliśmy punkty u siebie, a to z Cracovią, a to z Pogonią Szczecin. Można mówić, że ta część sezonu nie jest do końca udana dla nas – przyznaje.
SPORT
Trener Piasta Gliwice nie może odżałować straty Marcina Robaka.
Dariusz Dudek po ostatnich niepowodzeniach Piasta wraca do sprawy odejścia najlepszego napastnika Piasta Marcina Robaka. Chyba po raz pierwszy w ekipie z Gliwic ktoś stawia tę sprawę tak jasno i dobitnie. – Nie chcę już drążyć tego tematu, ale Piast stracił zawodnika, który dawał stabilizację gry z przodu i – ogólnie – wysoką jakość. Jeśli ktoś powie „nie ma ludzi nie do zastąpienia”, to odpowiem, że dla nas Robak… był nie do zastąpienia – mówi w rozmowie ze „Sportem” Dudek. Jego zdaniem każdy zespół ligowy, chcąc dostać się do ósemki, dokonuje wzmocnień, a tymczasem Piast pozbył się Robaka.
DZIENNIK POLSKI
Janusz Filipiak: menedżerowie robią piłkarzom wodę z mózgu.
Ma Pan teraz satysfakcję, że wytrzymał Pan ciśnienie po słabszym początku sezonu, zostawiając trenera Wojciecha Stawowego na stanowisku?
– Nigdy nie było tematu zmiany trenera Stawowego. Choć runda wiosenna w I lidze była słaba i trzeba było o tym mówić jasno, mimo że udało nam się wejść do ekstraklasy. Nie było jednak lepszego kandydata od trenera Stawowego. Gdyby taki był, to byśmy go wzięli.
Myśli Pan już teraz o zimowym „okienku transferowym”?
– Zostało jeszcze sześć meczów w tym roku, ale dużo rozmawiałem już z zawodnikami, zwłaszcza z Milosem Kosanoviciem, bo to jest temat najważniejszy. Jeszcze będziemy z nim rozmawiać na temat nowego kontraktu, ale problemem są menedżerowie, którzy zawsze robią zawodnikowi wodę z mózgu, bo mają w tym interes. Staramy się mieć dobrą relację z zawodnikiem. Jeśli będzie miał konkretną ofertę, to chcemy, żeby nam to powiedział. Rozmawiamy przede wszystkim z tymi zawodnikami, na których nam zależy.
Czy takich trudnych tematów jak sprawa Kosanovicia jest więcej, czy to jednostkowy przypadek?
– Na pewno jest więcej, chodzi też m.in. o Saidiego Ntibazonkizę. On i Kosanović to zawodnicy, którzy, jak to się mówi, robią różnicę. Jest jeszcze Dawid Nowak, ale to sprawa wiosny, może czerwca.
SUPER EXPRESS
Teodorczyk z szansami na powołanie do kadry?
W najciekawiej zapowiadającym się meczu 15. kolejki Ekstraklasy Lech Poznań pokonał Górnika Zabrze 3:1. Bohaterem spotkania został Łukasz Teodorczyk (22 l.), który niemal w pojedynkę zapewnił Lechowi wygraną. Taki występ z pewnością nie uszedł uwagi nowego selekcjonera Adama Nawałki (56 l.), który we wtorek roześle powołania dla zawodników z polskiej ligi na mecze ze Słowacją i Irlandią. – Ciała zawodników zdołamy zregenerować, klucz do sukcesu leży w zregenerowaniu głów – mówił przed wczorajszym meczem trener Lecha Mariusz Rumak (36 l.), nawiązując do porażki sprzed trzech dni przeciwko Jagiellonii (0:2) (…) Wobec słabej formy Artura Sobiecha i wahań w kadrze Roberta Lewandowskiego, a więc snajperów powołanych przez Nawałkę, powołanie dla Teodorczyka wydaje się być rozsądnym rozwiązaniem.
PRZEGLĄD SPORTOWY
„Drugi po Górskim skarb narodowy polskiego futbolu”.
Cieślik wychował się w latach 30. W tamtym okresie piłka była towarem luksusowym. Dlatego nastolatek z Chorzowa sam sobie szył szmacianki! – Pierwszą najmocniej odchorowała mama. O jej istnieniu dowiedziała się w niedzielę, gdy właśnie szykowała się do kościoła. „A nie widzieliście gdzieś moich pończoch?” – zapytała, a ja już czułem, co się święci, bo to przecież te pończochy tak pięknie napchałem starymi szmatami, żeby w końcu cieszyć się swoją własną piłką – opowiadał Cieślik dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”. Gwiazda Ruchu i reprezentacji również w dojrzałym wieku szyła futbolówki, a zamiast pończoch wykorzystywała stare skarpety i getry (trzy lata temu pan Gerard przygotował i przekazał szmaciankę na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy). Cieślik, podobnie jak wielu innych Ślązaków, pod koniec II wojny światowej został wcielony do Wehrmachtu. Spędził tam tylko kilka miesięcy, ale to był dla niego bardzo trudny i bolesny okres. Jego ojciec, powstaniec śląski, zginął wcześniej w 1939 roku podczas niemieckiego bombardowania. Brat Jerzy, który został siłą wcielony do znienawidzonego wojska, nie wrócił z frontu. Późniejszy znakomity napastnik przez lata nie chciał mówić o swoich tragicznych wspomnieniach. Po zakończeniu II wojny światowej mógł wreszcie robić to co kochał, czyli grać w piłkę. Piłkarzem Ruchu Chorzów został w 1945 roku. To nie był przypadek, że swoje losy związał z Niebieskimi, bo urodził się i mieszkał zaledwie 200 metrów od boiska Ruchu „na Kalinie”. Drobny piłkarz (163 cm i 59 kg) przez całą karierę wierny był drużynie z Chorzowa.
Przewrotne życie polskich bramkarzy w Premier League.
Boruca zgubiło to, co prześladuje go już od dłuższego czasu – chwilowe rozluźnienie. Gdy Asmir Begović wykopywał piłkę, którą podał mu jeden z obrońców, nikomu na stadionie nie przyszło do głowy, że za chwilę padnie bramka. W normalnych warunkach reprezentant Polski złapałby futbolówkę, ale tego dnia w Stoke wiał silny wiatr. Boruc, który przecież niejednokrotnie grał w Szkocji (w Celticu) w gorszych warunkach, nie wziął tego pod uwagę. Zdziwiony sytuacją był nawet strzelec gola. Po tym, gdy sędzie wskazał na środek boiska, spokojnie przyjął gratulacje od kolegów, nie chciał manifestować wielkiej radości, co później wytłumaczył w ten sposób: – Nie chciałem się cieszyć z szacunku do rywala. To był dla mnie szczęśliwy zbieg okoliczności. Nie chciałbym być na miejscu rywala. Współczuję mu – stwierdził Bośniak. – Tutaj w Stoke jesteśmy przyzwyczajeni do złej pogody, ale były to najgorsze warunki, w jakich kiedykolwiek grałem – dodał. Boruc po meczu nie chował głowy w piasek, tylko stanął przed dziennikarzami: – Przepraszam kolegów z drużyny i naszych kibiców. Nie chcę pamiętać tej sytuacji, obwiniam za to silny wiatr. Obiecuję, że odrobię te stracone dwa punkty i nie mogę się doczekać następnego występu – przekonywał. Menedżer Mauricio Pochettino z pewnością nie posadzi Polaka na ławce, bo po meczu nie obwiniał go o utratę gola.